Migawki #9: Chcemy tego, co niedostępne.

Czy słyszałeś kiedyś o panu nazwiskiem Cialdini, który swego czasu spędził 15 lat na badaniu zachowań ludzkich, a później – na ich podstawie – popełnił książkę „Wywieranie wpływu na ludzi”? Jeśli nie… to tym lepiej, bo dowiesz się dzisiaj o czymś przydatnym na co dzień. I mimo, że pewnie i tak to podskórnie czułeś, to będąc uzbrojonym w popartą badaniami wiedzę, będziesz w stanie z większą pewnością przeciwstawić się wielu pokusom tego świata.

A chodzi o jedną z sześciu reguł, które Cialdini zdefiniował jako mechanizmy psychiczne, które kierują naszym życiem. Naszym bohaterem jest reguła niedostępności – głęboko wryta w nasze umysły, pojawiająca się często bez naszego udziału i znienacka atakująca nas tym swoim pożądaniem właśnie tego, czego mieć nie możemy. Albo czegoś, co jest dostępne tylko przez krótką chwilę i jeśli nie skorzystamy, to na pewno druga okazja już się nie powtórzy. Jeśli coś jest rzadkie lub unikatowe, to znaczy, że jest też dobre i cenne. Tak przynajmniej mówi nauka i tak w trybie domyślnym działa nasz umysł.

 

Ileż to razy sam myślałem w ten sposób… i nawet nie próbuj mi wmówić, że i Ty tak nie masz (a przynajmniej: nie miałeś). Ba, ja do tej pory nie potrafię się w pełni wyzwolić z tych sideł i czasami się zastanawiam nad kupnem czegoś, „bo jest dobra promocja”, oczywiście ograniczona czasowo. Bo to takie fajne i na pewno odmieni moje życie, przemieniając mnie z kopciuszka w piękną księżniczkę… no, przyznaję, tu już popłynąłem za daleko, na swoją obronę przypomnę tylko, że mam 3 blondynki w domu 😉

Dzisiaj przedstawię ciekawy sposób, w jaki radzę sobie z tym ciągłym „chciejstwem”. Patentów mam kilka i najprostszy to oczywiście nauka czerpania radości z tego, co się już posiada i wiara w powtarzane w myślach słowa „nie potrzebuję tego”. Ale to zbyt oczywiste, a co więcej: wcale nie takie proste do wdrożenia i konsekwentnego stosowania. I często nie wystarcza do odmówienia sobie czegoś na dłuższą metę.

Dlatego mam też plan B – najbardziej w mojej ocenie skuteczny. Opiera się on na podejściu siłowym i chyba najprostszym z możliwych. Wymyśliłem go kiedyś przypadkiem i od tego czasu zdaje egzamin nadspodziewanie dobrze. A polega ona na prostej analizie „ile to kosztuje” i szybkiej kalkulacji, czy mnie na to stać. Jeśli na pytanie „czy ograniczając oszczędności / likwidując inwestycje / zbierając do kupy pieniądze z lokat i rachunków bankowych / posiłkując się kredytem mogę sobie na to pozwolić?” mogę odpowiedzieć twierdząco, to jestem na wygranej pozycji. Wtedy bowiem zamieniam słowa „chciałbym mieć, gdyby było mnie stać” na „mógłbym mieć, jeśli tylko bym tego chciał”. Słowo-klucz w mojej metodzie to „mógłbym”/”mogę”, które daje mi poczucie sprawczości, zamiast rozgoryczenia, wywołanego koniecznością akceptacji pewnych ograniczeń. Zamiast negatywnie nacechowanego i ograniczającego „nie mogę, to poza moim zasięgiem, nie stać mnie, nie jestem tego wart” zmieniam punkt widzenia i patrzę na zagadnienie na zasadzie „mógłbym, gdybym naprawdę tego chciał”.

W nieco gorszej sytuacji jestem, kiedy odpowiedź jest negatywna… a przynajmniej tak to wygląda na pierwszy rzut oka. Każdy z nas ma przecież pewne ograniczenie tego, na co mógłby sobie pozwolić, uwzględniając aktualny stan posiadania. Im wyższy ten pułap, tym skuteczniejszy jest mój sposób (czyli im silniejsze finanse osobiste, tym lepiej ;)). Ale i wychodząc poza te ramy nie stoję na przegranej pozycji. Moim asem w rękawie jest wtedy… świadomość tego, że nie ma darmowych obiadów w połączeniu z wiarą we własne możliwości.

Chyba wszyscy mamy świadomość, że pieniądze nie rosną na drzewach. Trzeba włożyć mnóstwo wysiłku w budowanie porządnych fundamentów finansowych. I jeszcze więcej w to, żeby zagonić oszczędności do pracy i nadzorować poczynione inwestycje. Ponoszenie ryzyka i podejmowanie się rozmaitych wyrzeczeń to codzienność ludzi, na których czasami patrzymy z zazdrością, myśląc „ten to ma wszystko”. Mając tego świadomość wiem, że… ja też bym mógł. Gdybym tylko chciał.

Dotychczasowe efekty mojej pracy na rozmaitych polach pokazują mi, że chcieć to móc. Pozostaje kwestia włożonego wysiłku, konsekwencja i zdolność do wyrzeczeń. A także cierpliwość… a czasami nawet całe jej mnóstwo. Mimo to, ja naprawdę wierzę, że gdybym wszedł na ścieżkę z określonymi priorytetami, to – przykładowo – osiemnaste piętro apartamentowca i widok na ocean stało by się po prostu jedną z możliwości. Możliwości, z których świadomie rezygnuję, właśnie przez wyznawane priorytety i brak akceptacji wyrzeczeń, które musiałbym ponieść. Dzięki temu – kiedy przeglądam oferty nieruchomości na sprzedaż – widok pięknego domu za dwie bańki nie powoduje we mnie negatywnych uczuć; nie czuję zazdrości ani żalu, „bo mnie nie stać”. Tak, dzisiaj mnie nie stać, ale ja widzę po prostu piękny dom, który mógłby być w moim zasięgu, ale którego posiadanie nie jest moim priorytetem ani celem. Dla kogoś było, osiągnął to założenie, akceptując ryzyko i rozmaite koszty. To się zresztą fajnie łączy z wpisem o porównywaniu się z innymi, który popełniłem tydzień temu. Dzięki takiemu rozumowaniu, nie tylko nie marzę o tym, co niedostępne, ale też: nie zazdroszczę innym.

Przykładowo, na takie coś ostatnio trafiłem. Serce Kaszub, nad samym jeziorem. Cena: 2 duże bańki.

Co sądzisz o tej umysłowej grze, którą od czasu do czasu praktykuję? Czy to nie ciekawe, że sama świadomość, że na coś mnie stać lub potencjalnie mogłoby mnie stać wystarcza i niejednokrotnie gasi pożądanie? Pewnie nie wymyśliłem niczego wyjątkowego, ale ilekroć czuję na sobie działanie reguły niedostępności, ten prosty trick potrafi zdziałać wiele. Poukładane finanse i poukładany umysł to dwie rzeczy, których moc ciężko przecenić w dzisiejszym świecie. Świecie, w którym wartościujemy się porównując do innych. A olbrzymie nierówności stanu posiadania sprawiają, że na każdym kroku widzimy to, co potencjalnie niedostępne. Ale tylko w teorii… bo chcieć to móc, chociaż ja twierdzę, że większą sztuką jest czasami wcale nie chcieć 😉

PS Na koniec zachęta do weekendowej lektury. Pewnie słyszałeś już co nieco o PPK, czyli o Pracowniczych Planach Kapitałowych. Nie będę się powtarzał – wystarczy, że Marcin zrobił kawał dobrej roboty i popełnił ten artykuł, który zdecydowanie polecam na niedzielne przedpołudnie 😉 Ja co nieco zgłębiam temat, ponieważ mój pracodawca gorączkowo wdraża właśnie w życie rozwiązanie alternatywne: PPE (Pracownicze Plany Emerytalne), które jest całkowicie dobrowolne i które istniało od lat, aczkolwiek mało firm z niego korzystało. Ponieważ PPE  są pod wieloma względami korzystniejsze od PPK, a jednocześnie: ich prowadzenie pod pewnymi warunkami zwalnia pracodawcę z konieczności wdrożenia PPK, oceniam to jako ruch w dobrą stronę. A w praktyce: już niedługo dzięki temu wszyscy etatowi pracownicy w naszej firmie będą mogli liczyć na podwyżkę w wysokości 3,5% pensji brutto. Podwyżkę, którą będzie można wypłacić za kilkadziesiąt lat i która będzie stanowiła bardzo miły dodatek do mizerniutkich świadczeń emerytalnych, które czekają nas wszystkich. Zachęcam Cię, żebyś zainteresował się tematem i dowiedział, jak to wygląda u Ciebie. Już niedługo większość z nas doświadczy tej zmiany i chyba warto wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi, prawda?

24 komentarze do “Migawki #9: Chcemy tego, co niedostępne.

  1. Gaweł Odpowiedz

    Kolejny bardzo fajny wpis migawkowy, powodujący STOP i zastanowienie a jak to u mnie jest. Mam Maciek podobne podejście do wydatków do twojego, z tym że doszedłem do tego o wiele później niż Ty. W sumie to jestem starszy o 13 lat a do takiego podejścia doszedłem dokładnie w 2008 roku.
    Mogę jedynie dodać, że jest takie fachowe określenie jak „dysonans po zakupowy” czyli negatywna emocja występująca po dokonaniu zakupu, która powstaje po uświadomieniu sobie przez kupującego sumy alternatywnych korzyści jakie utracił w wyniku dokonania zakupu. Ten mechanizm właśnie spowodował u mnie obecny stan bo zamiast rozpaczać bo wydanych pieniądzach odwróciłem sytuację i wyobraziłam sobie jakąś inną potrzebę jaką mogę zaspokoić zamiast planowanego zakupu i doszedłem do wniosku, że „szkoda pieniędzy”. Ma to zastosowanie zwłaszcza przy wydatkach ciągłych np abonamentach niby tylko 49 zł / miesiąc, ale rocznie to 588 a to już np roczna składka na ubezpieczenie domu, podatek od nieruchomości za 2 lata, albo buty do biegania. Uważam, że jako alternatywę trzeba podstawić taką potrzebę jaka jest dla nas najbardziej priorytetowa może być to podstawowy wydatek wymagalny lub związany z zachcianką/hobby, niż to że sam fakt że nas na coś stać to automatycznie zwalnia nas z presji chęci posiadania tego.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Abonamenty to chytre stworzenia, przyznaję 😉 Fajnie, że potwierdzacie moje obserwacje. Nieco obawiałem się, że możecie stwierdzić, że takie siłowe podejście jest poniekąd obnoszeniem się z tym, że stać mnie na wiele rzeczy.

    • Jakub Odpowiedz

      Zgadzam się z tym co napisałeś Gaweł tylko, żeby takie przeliczanie nie obróciło się przeciw nam 🙂 Coś na zasadzie, że czegoś bardzo chcieliśmy i sumiennie odkładaliśmy na konkretny przedmiot pieniądze, ale w momencie wejścia w jego posiadanie wcale nas to nie cieszy bo przeliczyliśmy co byśmy mogli mieć za to innego.

      Uważam, że tutaj warto zachować zdrowy rozsądek bo o ile metoda, o której mówimy jest świetna (sam z niej korzystam 🙂 ) to może to zadziałać jak miecz obosieczny i niechcący my też nią oberwiemy.

  2. Eryk Odpowiedz

    Ja też zauważyłem u siebie taką prawidłowość, że im bardziej mnie stać, tym mniej chcę to mieć. Cokolwiek by to było. Sama świadomość, że mógłbym coś kupić powoduje, że „magia” tego czegoś pryska.

    P.s. od kilku lat mam PPE i coś tam się ekstra na emeryturę zbiera. Aczkolwiek nie zdecydowalem sie na dodatkową składkę z własnych środków.

    Pozdrawiam

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      „świadomość, że mógłbym coś kupić powoduje, że “magia” tego czegoś pryska” – dokładnie. Im dalej bariera tego, na co mnie nie stać i im rzadszy kontakt z tego typu rzeczami, tym łatwiej się obronić.

  3. Tomasz Odpowiedz

    Jasne jest to, że zwykle pragniemy tego, czego jeszcze nie mamy, albo nie doświadczyliśmy. Dlatego tak wielu nieszczęśliwych ludzi po świecie chodzi – nie potrafią docenić tego, w jakiej sytuacji się znajdują, oraz jak wiele w rzeczywistości posiadają. Minimalizm ułatwia nauczenie się praktykowania wdzięczności, oraz pozwala zrozumieć, że pewne pragnienia można w sobie wytłumić – i to bez poczucia straty.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Minimalizm bardzo pomaga. A wystarczy nawet… „racjonalizm”. Tyle że czasami łatwo powiedzieć, trudniej wykonać i przetłumaczyć to samemu sobie.

      • Tomasz Odpowiedz

        Dlatego warto czasem przeczytać takie wpisy, jak ten Twój! 🙂 Trzeba sobie przypominać wartość rzeczy, a dobrze się to robi obserwując innych, którzy mają podobne przeżycia i doświadczenia!

  4. Anatol Odpowiedz

    Z „dużymi” zakupami jakoś chyba zawsze miałem mniejszy problem niż z „małymi”, na które generalnie w większości przypadków było mnie stać, ale z ich sensownością różnie bywało.
    I tutaj zawsze ciężko mi było się zatrzymać, zastanowić spokojnie czy ta rzecz jest mi potrzebna i ostudzenie zapałów. Ostatnio z tym na szczęście znacznie lepiej i trzy razy się zastanawiam zanim kupię jakąś pierdołę 🙂

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ja z kolei mam odwrotnie. Jak mi się włączy ssanie na coś nieco większego, to zwykle wraca to jak bumerang. Dopiero co odparłem chęć kupienia smartfona za 2.5k… bo przecież takie zdjęcia wspaniałe zrobi, że to nasze życie odmieni 😉

  5. Weronika Odpowiedz

    Eh, a u mnie to niestety tak jest, że akurat marzy mi się dom… Może nie taki za dwie bańki 😉 Ale pewien konkretny, taki, że bez kredytu na 30 lat go nie dostanę. Jeśli zdecyduję się na kredyt, to mogę go mieć – za cenę wysokiego, comiesięcznego zobowiązania wobec banku. Nie podoba mi się ta idea, a jednocześnie tak bardzo bym chciała TEN dom… Eeeeh…..

  6. Kasia Odpowiedz

    Oj znam to 🙂 Mi sie marzył kawałek ogrodka w miescie, mam od kilku lat blizniaka z ogrodkiem. Juz tego nie chce zmieniac 🙂 Ale mimo to raz na jakis czas przeglądam ogloszenia domow wolnostojących z duzym ogrodem w mojej okolicy. Po co? Nie mam pojęcia… Eh, jak od tego uciec?
    O ile moje zachcianki i potrzeby w 90% umiem okielznac, to na dzieciach zawsze przekraczam budzet. No nie umiem przejsc obojetnie obok promocji gdy ceny ksiązek dla dzieci, zabawek, ubranek są takie atrakcyjne 🙂 U mnie w tej kwestii nie bardzo dziala zasada aby wrocic do domu, przemyslec kilka dni i jak uznam ze warto to wrocic i kupic. Tak mam, ze wiem ze jak teraz mam czas, ogladam i jest promocja to powinnam kupic bo nie wiem kiedy nastepnym razem uda mi sie wyskoczyc do sklepu bez dzieci i jeszsze znalezc promocje. I co miesiac budzet na dwojke dzieci przekroczony o 200-500 zl. Jak wy dziewczyny sobie z tym radziecie? Naprawde nie wiele kupuje dzieciom a mimo to wszystko razem tak duzo kosztuje.
    A kolejna sprawa to auto… Do tej pory kupowalam 3 letnie auto nizszej klasy, jezdzilam 5 lat. A teraz mam dzieci no i wieksze auto by sie przydalo. A mam GD i kusi leasing. A to przeciez zwykly kredyt jest tylko podatkowo korzystny a wiec troche tanszy niz standardowy…eh 🙂
    Wolny Twoj wpis jest dobry, ale u mnie jednak lepszą motywacją jest jakis konkretny mocny cel, wtedy utrzymanie zadowalającej stopy zyciowej bez nadmiernego konsumpcjonizmu jest łatwe. Ale jak tylko cel osiągniety, to sie pojawia rozluznienie…

    • Maga Odpowiedz

      Ja to chyba jestem wyrodną matką, bo nigdy nie szalałam z zakupami dla dzieci. Zawsze wydawało mi się, że oni i tak mają wszystkiego za dużo, a już zabawek w szczególności.

    • Maga Odpowiedz

      Przyszło mi do głowy co mogłoby pomóc ograniczyć wydatki na dzieci – świadomość, że tak naprawdę to kupujemy te wszystkie rzeczy dla siebie. Dzieci tego wszystkiego nie potrzebują.

    • Nata Odpowiedz

      Ja mam sposób 🙂 olx – od ubranek po zabawki, warto chwilę wcześniej zaplanować jakie rzeczy będziemy chcieli kupić i i przez kilka dni poczaić ogłoszenia, często ludzie chcą się szybko czegoś pozbyć i można kupić naprawdę super rzecz w idealnym stanie po śmiesznych cenach

      • Kasia Odpowiedz

        Tak, znam, uzywam, lubię 🙂 Mnostwo rzeczy tam kupuję- rowerki,hulajnogi,nosidła,kalosze itp itd.

  7. Piotr Odpowiedz

    Cześć! Czytam Cię regularnie od pewnego czasu. Zdążyłem nadrobić nawet najwcześniejsze wpisy, a teraz dodam coś od siebie – komentarz! 😉 Przeczytałem tą migawkę i doszedłem do wniosku że nie mam problemu z chciejstwem, w życiu kieruje się chłodną kalkulacją i zaspokojeniem realnych potrzeb po których nie ma kaca zakupowego 😉
    Jako uzupełnienie wpisu polecam bardzo tedx Jacka Walkiewicza: https://m.youtube.com/watch?v=ktjMz7c3ke4
    Wracam co jakiś czas do tego wideo i za każdym razem nabieram nowej motywacji.

    Pozdrawiam i do usłyszenia!

  8. Maciek Gafsa Odpowiedz

    Jak miałem kilkanaście lat czy tam 20-kilka to specjalnie nie przykuwałem uwagi do tego, co mają inni. Ale jak już bliżej mi było do 30’ki, niż do 20’tki, to człowiek nieco inaczej już patrzy na otoczenie. Zwraca większą uwagę, kto czym jeździ i gdzie mieszka.. Nie powiem, żebym sam nie raz nie zazdrościł, ale bardziej mnie to zawsze napędzało do tego, by samemu również działać by osiągnąć więcej.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hmmm… nie wydaje mi się, żeby to było w jakikolwiek sposób związane z wiekiem. Ja nad tym u siebie pracuję i im starszy jestem (aktualnie: 35), tym bardziej panuję nad tymi odruchami. Pozdrawiam.

  9. Kasia Odpowiedz

    Maga masz rację- część z tych rzeczy jest bardziej dla nas, ale są też wydatki niezbędne. U mnie ten budżet na dzieci na pewno jest większy z powodu podwójnych wydatków, jak przekraczam miesięcznie 100-500 zł, to tak naprawdę w przeliczeniu na jedno dziecko wychodzi 50-250 zł. Prawie wszystko kupuję podwójnie, bo dzieci są równej wielkości i w tym samym wieku ale różnej płci i nie mam innych dzieci, aby coś było po starszym.
    Jak były mniejsze to mnóstwo ubranek miałam pożyczonych albo używanych, ale teraz jak są większe i niszczą to kupuję im zwykle na wyprzedażach h&m, pepco, tesco, w lidlu, smyku czyli ubrania nie są super jakości i są tanie ale te kilka tygodni wytrzymują a po 2 -3 miesiącach i tak są za małe i muszę kupić kolejne 😉
    Jak przeglądam budżet na dzieci oszczędnickiej to jestem pod wrażeniem-też bym tak chciała, a mi nie wychodzi 🙂
    U mnie na przykład ze stycznia: 600 zł na żłobek dla dwójki, 340 zł na mleko modyfikowane dla dwójki, 250 zł na pieluchy z lidla (córka już prawie odpieluchowana:) i chusteczki mokre do żłobka (w domu staramy się nie używać) oraz kosmetyki typu pasta do zębów, krem dla alergika, emolient itp., 120 zł za kilka par spodni z lidla i rajtuzek w promocji, 100 zł na leki typu antybiotyk, syrop przecigorączkowy, probiotyk, neozyna. To był miesiąc gdy chorowały więc nie było żadnych basenów czy innych wyjść, nie kupiłam żadnej zabawki bo w grudniu na święta dostały sporo od rodziny. A mimo to prawie 1500 zł wydaliśmy w tym 600 na żłobek gdzie mają jedzenie zapewnione.
    Mleko modyfikowane piją rano i wieczorem, dość drogie jest, ale nie chciałabym już zmieniać na tańsze tylko raczej odstawić-na razie nie wychodzi bo od razu jest płacz że chcą mleko 😉
    Pieluchy wielorazowe używaliśmy przez kilka miesięcy ale jak dzieci poszły do żłobka to musieliśmy przejść na jednorazowe bo w żłobku był zakaz wielorazówek. Próbowaliśmy jeszcze w domu używać wielo a w żłobku jednorazowych, ale się nie opłacało bo zanim w domu nazbierałam pralkę wielorazówek to mijało kilka dni i zapach był nieprzyjemny 😉 Zresztą wielorazówkami zainteresowałam się z powodu wpisu wolnego ;), właściwie chyba trafiłam na tego bloga z powodu testów wielorazówek 🙂 Nie mam pomysłu gdzie i co ciąć, chyba muszę na razie zaakceptować ten budżet a gdy odstawimy mleko i pieluchy to pewnie wzrosną wydatki na rozrywkę (karnet całoroczny do zoo dla całej rodziny, kino, czy jakieś zajęcia dodatkowe).

    Ciekawa jestem Wolny waszego budżetu na dzieci i podejścia do zajęć dodatkowych. Kiedyś wspominałeś o angielskim, że trochę uczycie się w domu itp. Ciekawa jestem jak to teraz u was wygląda gdy dzieci już są większe. Może planujesz jakiś wpis na ten temat? Ja na razie nie poddaję się presji otoczenia i sąsiadów i trzymam twardo razem z mężem, że nasze dzieci przez najbliższe lata nie będą chodzić na zajęcia dodatkowe po żłobku/przedszkolu. Dzieci sąsiadów, z którymi nasze dzieci spędzają czas, mając 2 lata, chodzą na dodatkowe zajęcia z angielskiego oraz zajęcia taneczne… My staramy się zabierać dzieci do lasu czy na spacer z psem, na krótką wycieczkę przyrodniczą po okolicy. Galerii handlowych i zakupów z dziećmi unikamy.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      No cóż… my wcale mniej nie wydajemy. Aktualnie wydajemy horrendalnie duże kwoty na przedszkole: niemal 1400 zł na dwójkę dzieci. Akceptujemy to, ponieważ przedszkole jest fajne, jest blisko i w ramach godzin jest mnóstwo zajęć. Angielski, francuski, taniec irlandzki, logopeda, gimnastyka itp. Postępy z angielskiego widzimy u dziewczyn, chociaż od dawna nie rozmawiamy w domu angielsku. A dzięki zajęciom w godzinach przedszkola, popołudnia spędzamy razem, nigdzie ich nie wozimy, ewentualnie jak u Was: do lasu na spacer 😉
      Oprócz przedszkola wydatki są minimalne – praktycznie żadnych zabawek, czasami jakieś ubrania czy materiały typu kredki/papier/modelina. Starszej kupiłem kartę basenową Multisporta dla dzieci – za 35zł/mies, staramy się wspólnie chodzić 2-3 razy w miesiącu.
      Planujemy też starszą puścić do szkoły (zerówka) od września. Chyba jako jedyni w kilkunastoosobowej grupie przedszkolnej… inni rodzice mają takie prace, że trudno im przestawić się na nieco inne godziny zajęć dziecka. My jednak podjęliśmy już decyzję, Maja się do tego nawet zapaliła (była na dniach otwartych w szkole i wróciła bardzo zadowolona), także od września wydatki na przedszkole spadną do 700 zł. A w zasadzie już wcześniej, bo lipiec/sierpień planujemy zostawić dzieci w domu (będziemy z nimi sporo jeździć), a ponieważ to wakacje, to przedszkole nie pobiera żadnych opłat, jeśli dziecka nie ma.
      Rozważaliśmy też home schooling, ale na razie się na to nie decydujemy. To jednak opcja na przyszłość – zależy jeszcze, gdzie będziemy za rok z naszą firemką.
      Temat, który na pewno poruszę za jakiś czas to leki i zdrowie. W drugiej połowie 2018 wdrożyliśmy autorski program Wolnej pod tytułem „zero antybiotyków, zero chorób” i na razie sprawdza się niesamowicie. U mnie poprawa diametralna, u dzieci również – zwłaszcza mniejsza, która przez 3 lata przyjęła 10 różnych antybiotyków (auć…), od pół roku wyszła z większości swoich przypadłości, my przestaliśmy ślepo słuchać lekarzy („bez antybiotyku to za 2 dni szpital – gwarantuję!”) i wreszcie możemy mówić o czymś w rodzaju budowania odporności. W ogóle zdrowie to temat, którym się mocno interesujemy i o który walczymy, bo – wbrew pozorom – taką super fit/zdrową/bezproblemową rodziną nie jesteśmy. Pamiętajcie, że na blogu jest tylko wycinek naszej rzeczywistości – w dodatki taki, który to ja decyduję się przedstawić.
      Pozdrawiamy i polecamy 5 razy się zastanowić przed podaniem maluchowi antybiotyku po raz kolejny.

    • Maga Odpowiedz

      Jasne, dzieci kosztują. Nikt tego nie kwestionuje, chociaż Wolny kiedyś próbował 😜. Ja się odniosłam wyłącznie do tego, co pisałaś o tych promocjach na książeczki, zabawki i inne pierdoły. Czasem rzeczywiście trzeba coś kupić, ale czasem jednak nie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *