Moje produktywne poranki, czyli o chronotypie słów kilka.

Buongiorno! Serdecznie pozdrawiam Cię ze słonecznych Włoch, gdzie w tym tygodniu wypoczywam z rodziną. Co wcale nie znaczy, że leniuchuję w łóżku do południa… ale może zacznę od początku. Jak pewnie wiesz, pod koniec 2018 zacząłem definiować swoje cele. Wcześniejsze płynięcie z prądem, od czasu do czasu przeplatane jakimiś zrodzonymi w głowie i zrealizowanymi zamiarami dobiegło końca, dzięki czemu moje życie nabrało rozpędu i stało się nieco bardziej uporządkowane. Teraz wiem, gdzie chcę dojść w ciągu najbliższych lat, nie tylko w sferze finansów, ale dużo ogólniej – wiem, jak budować swoje życie tak, żeby dążyć do realizacji długoterminowych celów i marzeń. Teraz wystarczy już tylko… zacząć realizować te wszystkie małe kroczki, rozpisane na lata, tygodnie i poszczególne dni. Tylko… kiedy to robić?

Praca, dzieci, blog, treningi, rozwój naszej firmy, zdrowe odżywianie (w tym: przygotowywanie  posiłków), podróże, nauka języków obcych, medytacja, rozrywka i cała masa innych zadań, które chciałbym wcisnąć w tą biedną, mającą tylko 24 godziny dobę. Na pierwszy rzut oka: temat beznadziejny. Nawet przy aktywnej i nieocenionej pomocy Wolnej :), nawet pomimo mojej niemalże idealnej pracy zadaniowej wykonywanej zdalnie, czasu po prostu nie starcza. Brakuje zwłaszcza tych niczym nie zmąconych godzin, kiedy dzieciaki śpią, nic mnie nie rozprasza i kiedy cała moja uwaga może być skupiona na konkretnym zadaniu. A może, jeśli się nad tym bardziej zastanowić, istnieje jakiś sposób na wygospodarowanie więcej tego potencjalnie wysoce-wydajnego czasu?

Żeby to sprawdzić, trzeba przeanalizować to, w jaki sposób korzystam ze swojej doby. Ale nie w kontekście podziału tych 24 godzin na części, o którym ostatnio pisałem, a raczej: analizując godzina po godzinie to, co się zwykle u mnie dzieje. Wykonując to ćwiczenie, zauważyłem jedną rzecz: duży potencjał wczesnych poranków i często kończące się fiaskiem wieczorne próby nadgonienia tematów.

Każdy z nas ma pewne preferencje dotyczące tego, jak dobrze funkcjonuje w danej części doby (co określamy mianem tytułowego chronotypu – tutaj znajdziesz ciekawą infografikę przybliżającą to zagadnienie). Kiedy o tym piszę, każdorazowo przypominam sobie Łukasza… z którym wspólnie pracowałem kilka lat temu. Bardzo miły i sympatyczny chłopak, którego styl pracy wybitnie gryzł się z moim. Wiecznie się spóźniał, olewał poranne spotkania i synchronizację z całym zespołem… a wieczorem oraz w nocy nadrabiał zaległości tak, że przychodząc rano do pracy, byliśmy wręcz zaskoczeni. Wtedy tego nie rozumiałem, wtedy postrzegałem to jako wieczną prokrastynację, przez którą później trzeba ślęczeć po nocach; takie biczowanie się na własne życzenie. Kiedy zacząłem drążyć temat okazało się, że chodzi o coś zupełnie innego: jego osobiste preferencje i chronotyp. Łukasz jest typową „sową”. I – o dziwo 😉 – takich ludzi jest więcej!

Nocna sowa vs ranny ptaszek, czyli 2 najbardziej skrajne chronotypy

Jak to jest u mnie? Ano nijak, bo najprawdopodobniej należę do największej (badania mówią, że aż 80-procentowej) grupy „pośrodku”, w której nie ma ani nocnych Marków, ani porannych skowronków. Kiedyś – i mowa tutaj nie tylko o trybie dnia, ale o większości innych aspektów – po prostu płynąłem z prądem, jak to ma z zwyczaju większość ludzi. Dostosowywałem się do oczekiwań i wymagań innych, niewiele się nad tym zastanawiając. Z czasem ewoluowało to mniej więcej tak:

  • na studiach mnóstwo czasu przeciekało mi przez palce, przez co odkładałem sporo tematów na później i musiałem nadrabiać zaległości, nierzadko zarywając część nocy. Przychodziło mi to bardzo ciężko.
  • moja pierwsza praca w zawodzie narzucała obecność w biurze w godzinach 8-20 lub 20-8. Ciężki kawałek chleba, rozregulowujący wtedy mój organizm na całego. Dostosowywałem wtedy mój cykl dnia do grafiku i nie wspominam tego zbyt dobrze.
  • po zmianie pracy na taką w godzinach 8-16 przyjąłem, że muszę wstawać na tyle wcześnie, żeby zdążyć się 'wygrzebać’ i dotrzeć do biura na czas. Oznaczało to pobudki w okolicach 6:30 i weekendowe odsypianie do 9ej.
  • kiedy urodziły nam się dzieci, to one nauczyły nas wczesnego wstawania i od kilku lat regularnie budziłem się w okolicach 6:30, niezależnie od dnia tygodnia czy pory roku; niezależnie od tego, czy musiałem z rana zacząć pracę, czy nie. Nasze dwa małe budziki działały zdecydowanie skuteczniej, niż spokojny dźwięk melodii budzika 😉
  • (to ostatnia, potencjalnie bardzo ważna zmiana, wprowadzona na początku 2019) w końcu zdecydowałem, żeby przestawić codzienny budzik na 5:30, a przy okazji dzieciaki przestawiły się na pobudki w okolicach 7ej rano, dodatkowo wydłużając spokojny poranek. Kiedy Wolna pomaga naszym dziewczynkom ogarnąć się co nieco z rana, ja mam czas aż do 8ej, kiedy to odprowadzam dzieci do przedszkola.

Z powyższego wynika, że zmieniłem się z kogoś, kto lubi odkładać rzeczy na później w osobę, która bardzo lubi poranki. Nie wydaje mi się jednak, żeby w przeciągu tych kilku lat zmienił się mój chronotyp. Po prostu: dojrzałem, zaplanowałem cele i zdałem sobie sprawę, że muszę coś zmienić, żeby je zrealizować. Dostosowałem się też do wymagań dzieci, którym wypada mi bardzo podziękować za naukę wcześniejszego wstawania i szukania alternatywnych rozwiązań 😉 Po zaledwie kilku tygodniach, od których daję sobie 1,5-2,5 godziny z rana na to, co dla mnie ważne (ostatnio: przeważnie tworzenie treści na tego bloga :)) muszę stwierdzić, że idę jak burza. Ten czas – niczym nie zmącony, wykorzystany na 120% pozwala mi niejednokrotnie stworzyć cały wpis, który najczęściej nie jest niczym innym, jak przemyśleniem i zaplanowaniem, wdrożeniem lub podsumowaniem jakiejś pozytywnej zmiany w naszym życiu (czy już wspominałem, że warto spisywać swoje myśli?). Wolna przez chwilę starała się dołączyć do podjętego przeze mnie wyzwania i prosiła o pobudkę o 6ej rano, również dając sobie godzinę na wytężoną pracę nad różnymi tematami. W końcu jednak stwierdziła, że woli posiedzieć trochę dłużej wieczorem i na razie pracuje nad projektami wtedy, kiedy ja już się kładę do snu.

Kluczem do mojego wstawania jest pasja. Bez niej nie ma mowy o wstaniu o 5:30, kiedy nie muszę tego robić. Kiedy leżę pod cieplutką pościelą, a moje oczy tak się kleją :). Po prostu nie dałbym rady, o ile czekające mnie poranne rytuały i zadania nie byłyby tymi, które CHCĘ zrobić. Poległbym też, gdybym nie miał za sobą odpowiedniej dawki snu. Dla mnie to okolice 7-7,5 godzin, dlatego jeśli mam wstać o 5:30 rano, muszę położyć się chwilę po 22ej. To tym ważniejsze, że wcześniej ten wieczorny czas nieco przeciekał mi przez palce. Kiedy dzieci szły spać – owszem, była chwila dla siebie, ale po długim dniu ciężko zmusić się do twórczej pracy, jeśli naokoło jest mnóstwo rozpraszaczy (książka, gra, TV, youtube, blogi – dla każdego co innego), a mi przecież należy się chwila odpoczynku po tylu godzinach… a przynajmniej tak podpowiadał mi zmęczony organizm, domagający się już przejścia w tryb wolniejszych obrotów. Chyba nikt, kto szanuje swój własny czas nie zerwie się z rana o 5:30 tylko po to, żeby czytać newsy, oglądać TV i „spotykać się” ze znajomymi na fejsie, prawda? Te czynności są zarezerwowane na godziny wieczorne, kiedy ja już się powoli wygaszam i przygotowuję do spania…

No właśnie, spanie. Kiedy już zaplanowałem sobie ciekawe zajęcie przed świtem i przestawiłem porę zasypiania na 22-22:30, bardzo polubiłem moje produktywne poranki. Nie przesadzę jeśli powiem, że potrafię wtedy wykonać co najmniej połowę zadań zaplanowanych na cały dzień: nieważne, czy chodzi o pracę zawodową, trening, bloga czy cokolwiek innego. Dzięki bardzo elastycznej pracy, rozciągam ten produktywny czas i dzisiaj godziny pomiędzy 5:30 a 12tą określiłbym jako te, z których czerpię pełnymi garściami!

Łatwo ten mechanizm wytłumaczyć: w nocy ładuję baterie, których ładunek musi mi wystarczyć na cały dzień. Przecież ten – podobnie jak w akumulatorach z urządzeń elektronicznych – rozładowuje się w trakcie intensywnego korzystania. Dlatego uważam, że chronotyp chronotypem, ale w naturalnym, zaprogramowanym przez ewolucję scenariuszu poranek (~4-6 godzin od pobudki?) to najbardziej energetyczne godziny, po których następuje powolny, acz skuteczny zjazd mocy większości z nas (może oprócz tych, których rzeczywiście można określić jako nocne Marki). Owszem, mamy jedzenie / kofeinę / cukier / ruch i inne używki oraz sposoby na to, żeby sztucznie podbić poziom energii w danym momencie, ale to tylko w pewnym stopniu łagodzi nieuchronny mechanizm stopniowego tracenia tej porannej świeżości, który jest nadrzędny wobec naszych działań w ciągu dnia.

W takim razie dlaczego większość z nas bez zająknięcia oddaje ten właśnie czas pracodawcy? Z jednej strony układamy całą listę zadań na poszczególne dni (a przynajmniej część z nas to robi), a z drugiej: zupełnie nie zastanawiamy się, kiedy właściwie znajdziemy czas na ich realizację. Ten fakt skwapliwie wykorzystują pracodawcy, nakładający na nas obowiązek pracy w określonych godzinach, a to z kolei każe nam wstawać rano, kłaść się późnym wieczorem, albo zmuszać organizm do ciągłej adaptacji w przypadku pracy zmianowej. Przystosowujemy się do tych wymagań, bo jesteśmy elastyczni, ale jednocześnie na bok odkładamy nasze cele i marzenia, przedkładając obce dla nas zadania przed tymi, które sami zaplanowaliśmy.

Czy to naturalne? Czy praca zawodowa rzeczywiście jest dla każdego wartością nadrzędną i ma pierwszeństwo każdego dnia? Może kiedyś – tysiące lat temu – właśnie takie podejście często decydowało o życiu i śmierci; o tym, czy przetrwamy zimę i czy zdążymy ze wszystkim przed zachodem słońca. Ale czy dzisiaj nadal ma to rację bytu? Według mnie, to zależy ;). Jeśli praca jest Twoją pasją – jak najbardziej. Jeśli masz pęd do zdobywania wiedzy i doświadczenia w obszarze powiązanym z Twoim zawodem, również. Jeśli zaczynasz, rozkręcasz się (niezależnie, czy na etacie, czy na własny rachunek), owszem! Ale co później? Co, kiedy masz te 30-40-50 lat i więcej, a Twoje priorytety nieco się zmieniły? Kiedy jest rodzina, są pasje i pieniądze na ich realizację, ale brakuje czasu? Wreszcie – co, kiedy nieco się wypaliłeś i chcesz realizować się gdzie indziej albo Twój metabolizm zwolnił, codzienna aktywność spadła do zera, a Ty chciałbyś bardziej o siebie zadbać, bo widzisz, że przy obecnym trybie życia sam prosisz się o kłopoty zdrowotne za jakiś czas?

Wtedy warto stopniowo zmieniać tryb funkcjonowania, do którego naginałeś się całe życie. Jak wspomniałem, pomagają w tym dzieci, pasja i wczesne kładzenie się spać – w przeciwnym wypadku na to wszystko, co nagle zyskało na znaczeniu, masz jedynie późny wieczór. Kiedy zmęczenie bierze górę i przekonanie się do podjęcia dodatkowych aktywności, których nie musisz wykonać wcale nie jest łatwe! Przestawienie codziennej kolejności działań i dopasowanie ich do zmieniających się życiowych priorytetów to jedno z rozwiązań tej patowej sytuacji. Czy nie lepiej najpierw podjąć się rzeczy najważniejszych, kiedy energia jest na najwyższym poziomie? Kiedy najbardziej się chce i kiedy ma się najmniej wymówek do tego, żeby nie wykonać zaplanowanych działań? Kiedy jeszcze nie jesteś bombardowany piknięciami smartfona z najróżniejszych aplikacji?

Nie wiem, czy to zauważyłeś, ale większość z tego, o czym dzisiaj piszę, można by sprowadzić do jednej, prostej zasady, która zresztą wywodzi się z finansów osobistych. Brzmi ona… płać najpierw sobie, a w tym przypadku oznacza: Ty jesteś najważniejszy; Twoje potrzeby i rozwój stoją na pierwszym miejscu; realizuj najpierw siebie, poświęć najlepszy czas w ciągu doby na to, kochasz, a dopiero resztę oddaj pracodawcy, jeśli musisz.

A zamiast tego, nadal wstajesz rano, zajmujesz się higieną, jedzeniem lub jego przygotowaniem, ubierasz się i tracisz swoje pierwsze, cenne dziesiątki minut na to, żeby dojechać do pracy. Po czym zwykle idziesz po kawę i plotkujesz co nieco ze współpracownikami. Czytasz maile, nadrabiasz zaległości, wchodzisz na jakiś portal internetowy czy patrzysz, co słychać u wirtualnych znajomych – jesteś więc bardzo zajęty, chociaż przeważnie bezproduktywny. Czas przecieka przez palce, a Ty sobie tłumaczysz, że się w ten sposób rozkręcasz, więc wszystko jest w porządku. Odkładasz tematy na później – na ten niebezpieczny czas, kiedy nadmiar energii raczej Ci nie grozi, za to tabun wymówek już widać na horyzoncie. Skąd o tym wiem? Bo byłem tam, też żyłem w ten sposób. Kończyło się to moralnym kacem i regularnym zasypianiem po północy – a wtedy pobudka o 5:30 zdecydowanie mi nie groziła 😉 Co więcej, postępując w ten sposób możesz nieświadomie zaszufladkować się jako nocna sowa. Mimo, że to często efekt złego nawyku, a nie naturalnych predyspozycji.

Na co można przeznaczyć te wczesne godziny po ogłoszeniu przez budzik, że czas na pobudkę? Ja ostatnio tworzę w tym czasie treści, realizuję pomysły związane z naszą firmą, planuję finanse czy załatwiam najważniejsze rzeczy, które zaplanowałem na dany dzień. Ale widzę też sporo alternatyw: przygotowanie dobrego, wartościowego posiłku; jakąś formę aktywności fizycznej (w sezonie: powiązaną z wyjściem na zewnątrz i wyprodukowaniem nieco witaminy D); medytację; afirmację życia; spokojne wypicie kawy; zaplanowanie dnia (i życia ;)); naukę języków obcych; chwilę z dziećmi przed przedszkolem i tak dalej. To Ty wiesz, co jest Twoim priorytetem i celem nadrzędnym. A jak nie wiesz, poranek to idealny czas na zdefiniowanie tych rzeczy 🙂 To niezwykle ważne, żeby mieć listę tematów lub zadań, którymi zajmiesz się rano, od razu po wstaniu. Jeśli ich brakuje, możesz odkryć, że budzisz się skoro świt tylko po to, żeby ten dodatkowy czas przeciekł Ci przez palce. Dobrą praktyką jest więc spisanie sobie listy zadań poprzedniego wieczora, przed pójściem spać. Lub chociaż posiadanie takiej codziennej listy, z której rano możesz wybrać najciekawsze lub najbardziej pilne zadania.

Poranne wstawanie nie tylko gwarantuje mi wykonanie tego, co dla mnie ważne. On jednocześnie sprawia, że już od rana wiem, że zrobiłem coś dla siebie, dzięki czemu czuję się bardziej spełniony i mam świadomość, że niezależnie od dalszej części dnia, już jest dobrze. Że mogę teraz dać więcej siebie innym, bo moje potrzeby są zrealizowane. Od kiedy widzę, że to podejście działa, przestałem myśleć w kategoriach „jest jeszcze cały, długi dzień – mam mnóstwo czasu na realizację wszystkiego, co sobie założyłem”. Po pierwszych, najbardziej produktywnych godzinach dnia zrealizowałem większość zadań i mam po prostu luźniej. Nie ma we mnie późniejszego pośpiechu i zbędnych nerwów, pytań w stylu „czy ze wszystkim zdążę”, „czy uda się zrealizować wieczorny plan”. A przy okazji: nie tracę wieczorem czasu na konsumpcję treści, często o wątpliwej wartości. Zamiast tego, spędzam go w spokoju wspólnie z rodziną, idąc spać wkrótce po Wolniątkach, nie czując wyrzutów sumienia z powodu nie wykonanych planów.

Zaznaczam, że powyższe podejście sprawdza się dla mnie, co nie znaczy, że wypaliłoby również w Twoim przypadku. Wiele jest przecież osób, które lepiej funkcjonują późnym wieczorem, a ranki naprawdę mijają im na rozkręceniu się do działania. Nie jestem lekarzem ani ekspertem, ale jestem niemal pewien, że spory odsetek takich przypadków jest spowodowany „błędami” typu nieodpowiednia dieta, zaburzenia snu, duża aktywność do późnych godzin nocnych i tak dalej. To wszystko naczynia powiązane i mam wrażenie, że jeśli szwankują inne elementy, ten naturalny mechanizm, wytworzony w drodze ewolucji dość łatwo wykoleić z torów, nawet tego nie zauważając.

A Ty? Jesteś produktywny z samego rana, czy lepiej funkcjonujesz wieczorem? A może dostosowujesz się do otoczenia i wymagań zewnętrznych? Czy uważasz, że ludzie sukcesu to skowronki, dla których poranki to najbardziej produktywny okres dnia? Czy to raczej nietrafione uogólnienie?

Tak, w takich okolicznościach przyrody również wstaję przed szóstą 😉 Pozdrawiamy!

11 komentarzy do “Moje produktywne poranki, czyli o chronotypie słów kilka.

  1. Jakub Odpowiedz

    Zdecydowanie z samego rana 🙂 Doszedłem do tego trochę tak przez przypadek obserwując swoje samopoczucie po nocy – u mnie maks 6 godzin snu bo potem czuję, że cały dzień mam jakby z głowy. Chcąc pospać trochę dłużej lub kładąc się wcześniej po prostu budziłem się po tym czasie i nijak nie mogłem tego zmienić. Więc jak nie można z kimś wygrać to trzeba się przyłączyć 😉 I w sumie wyszło mi to na dobre bo z rana mam chyba najwięcej werwy.

  2. Patrycja Odpowiedz

    Ja zwykle też zabieram się za „tematy” późno, za późno. Niemal codziennie nie udaje mi się zrealizować założeń. Do tego oczywiście dochodzi planowanie po prostu zbyt wielu zadań, czyli nieumiejętność tego planowania. Ale bywały poranki, kiedy wstawałam i brałam się za pracę i wtedy też mi to wychodziło, a uczucie, że po południu masz już wszystko zrobione jest niesamowite, choć przyznam, że dawno tego u mnie nie było. Dodam, że czasu mam sporo :c Już od jakiegoś czasu zauważam też, że poranna toaleta, makijaż, śniadanie i mija mnóstwo czasu, a także nieproporcjonalnie więcej chęci i przychodzi takie otępienie (a jestem niskociśnieniowcem, więc towarzyszy mi to zwykle). Dochodzą rozpraszacze, z którymi mam plan się rozprawić, bo widzę, że nie skupiam się tak, jak powinnam. Generalnie sprawdza się dla mnie działanie w zrywach, pod wpływem tzw. weny i to akurat lubię, ale mogłyby to być zrywy wcześniejsze. Co prawda, odkąd pamiętałam, to lepiej pracowało mi się wieczorem, wręcz w nocy. Ale to może wynikać też z ciszy, która wtedy panuje, a która jest mi niezbędna. A tak na podsumowanie wywodu.. cykl dnia zdaje się podpowiadać nam, że każdy „powinien” być rannym ptaszkiem. Póki nie było elektryczności ludzie przecież głównie wstawali, kiedy słońce wschodziło, a kładli się, gdy zachodziło. Generalnie człowiek żył zgodnie z rytmem świata, w którym egzystował. Ciekawa jestem, dlaczego wszystko się tak wymieszało, bo biorąc to pod uwagę – różne chronotypy wydają się być brzydko mówiąc „wynaturzeniem” 😀

    • Ela Odpowiedz

      I w sumie wg np. medycyny wschodniej podział na „sowy” i „skowronki” nie występuje, tzn. każdy z nas powinien być skowronkiem (w założeniu tak byłoby dla nas najlepiej). Wg ajurwedy czy medycyny chińskiej doba zegarowa dzieli się na strefy energetyczne i najkorzystniej jest wstawać między 4:00 a 6:00 rano, ta pora sprzyja wszelkiej aktywności (energia poranka). Natomiast między mniej więcej 23:00 a 1:00 w nocy następuje regeneracja naszych nadnerczy. Jeśli nie śpimy w tych godzinach, z dużym prawdopodobieństwem kolejnego dnia będziemy mało efektywni (nawet jeśli będziemy spać do późna).
      Założenia są – wiadomo – często ciężko wykonalne w funkcjonowaniu współczesnego człowieka, ale warto się przekonać samemu.
      Znam osoby, które określały siebie jako „sowy”, a po uświadomieniu sobie tych prawidłowości jak wyżej i zbudowaniu nawyków, stwierdzały, że była to jednak wymówka 🙂

      • Patrycja Odpowiedz

        Oo dzięki za tę informację 🙂 Czyli dobrze mi podpowiadała intuicja 🙂 Też myślę, że moje określanie siebie jako „sowy” jest taką wymówką. Jest też tak, że np. 22-23 jestem śpiąca, ale coś robię i później już ciężko zasnąć. Domyślam się, że to przez braki wyciszenia. Od komputera i boomu informacji do spania raczej daleko.

  3. inwestor Odpowiedz

    Ciekawe spostrzeżenia, dzięki.

    Ze swojej strony powiem, że WIECZÓR wygrywa zwykle z kilku istotnych powodów. M.in.:
    1. Trzeba o wiele więcej siły woli żeby wstać niż żeby nie zasnąć. Jak jesteś na chodzie, to poświęcenie dodatkowej godziny na pracę nie stanowi zwykle problemu, ale wstanie godzinę przed czasem to już zwykle heroizm. Większość ludzi wstaje o NAJPÓŹNIEJSZEJ możliwej godzinie, dopiero w momencie, kiedy zostają ZMUSZENI (pracą, dziećmi, pociągiem).
    2. Wieczór daje elastyczność. Jest 22:00. Mam pracę do wykonania, którą muszę oddać jutro. Nie wiem, ile mi to zajmie. Najlepiej byłoby wstać rano i zrobić to na największej energii, u mnie to też działa. Problem w tym, że nie wiem, czy się wyrobię. A z wieczoru można kraść czas przeznaczony na sen. Jak nie pójdzie dobrze, to pójdę spać o 2:00. Rano takiej opcji nie ma, jeśli o godzinie x musisz być w pracy i rozliczyć się z wyniku.

  4. Kasia Odpowiedz

    Jest bardzo fajna książka o chronotypach „Potęga kiedy”. Autor dzieli chronotypy na cztery rodzaje: lwy, wilki, niedźwiedzie i delfiny. Pisze też o tym, że chronotyp zmienia się z wiekiem: dzieci to najczęściej lwy, nastolatki wilki, wśród dorosłych 50% ludzi to niedźwiedzie, osoby starsze to głównie lwy i delfiny. Tu można zrobić test, który określi twój chronotyp: https://thepowerofwhenquiz.com/
    W pierwszej części autor omawia każdy chronotyp i podaje przykład idealnego rozkładu dnia, w drugiej części są informację jaki jest najlepszy czas na różne rodzaje aktywności, np kiedy położyć się spać, o której pobudka lub drzemka, kiedy najwcześniej wypić kawę, jaki jest najlepszy czas na sport lub seks, kiedy pracować koncepcyjnie a kiedy odbywać spotkania w zależności od chronotypu.
    Bardzo polecam.

    • Kasia Odpowiedz

      Ja jestem według autora „Potęgi kiedy” niedźwiedziem. To chronotyp związany ze światłem dziennym.
      Łatwo wstaję rano ale potrzebuję trochę czasu aby wejść w pełną aktywność. Wieczorem jestem wykończona, pracuję z trudem, o 22-giej jestem już w łóżku i szybko zasypiam.
      Mój mąż jest zdecydowanie wilkiem: rano ciężko jest wyciągnąć go z łóżka, w nocy jest bardzo aktywny i kreatywny. Kładzie się około 1.00-1.30 i jeszcze czyta przed zaśnięciem. Wszelkie próby przestawienia się na wcześniejsze wstawanie i chodzenie spać kończyły się złym samopoczuciem i wyczerpaniem organizmu, więc przestał z tym walczyć.

  5. Kinga | Blondynkanaswoim Odpowiedz

    Kiedyś budziłam się około i zanim przestałam krążyć od pokoju do pokoju, była już 14, a ja byłam – krótko mówiąc – w proszku. Teraz mam pracę, do której muszę wstać o 5:30, czasem o 5 i jakimś tajemniczym cudem zanim wyjdę na autobus, zrobię sobie obiad do pudełka (i to nie tak, że włożę wczorajsze resztki – naprawdę go robię!), ogarnę bajzel z poprzedniego dnia, potem siebie i jeszcze czasem zdążę umyć podłogę! A po powrocie wiem, że zostało mi kilka godzin dnia i też staram się wszystko zorganizować, I udaje mi się to lepiej, niż wtedy, kiedy miałam cały dzień dla siebie.

    Aczkolwiek znam kilku takich typowych Marków, którzy kładą się spać o 4, wstają o 12 i równie dobrze funkcjonują. Trzeba po prostu znaleźć swój typ 🙂

  6. Plastika.pl Odpowiedz

    Najważniejsze jest po prostu znalezienie swojej najlepszej porcji snu 🙂 Dla niektórych wystarczy 6 godzin, a innym 10 godzin snu wydaje się zbyt mało 🙂

  7. Weronika Odpowiedz

    „Nie jestem lekarzem ani ekspertem, ale jestem niemal pewien, że spory odsetek takich przypadków jest spowodowany “błędami” typu nieodpowiednia dieta, zaburzenia snu, duża aktywność do późnych godzin nocnych i tak dalej.”

    Nie, to nie jest żaden błąd, po prostu ludzie są różni 😀 Jakbyś przyjął moją opinię, że twoje zasypianie ok. 22giej jest wynikiem błędu?

    Ja wieczorem mam największe pokłady kreatywności. Rano mogę planować, mogę też się przebiec albo pójść na spacer. Ale programowane zdecydowane najsprawniej idzie mi wieczorami. Próbowałam stosować różne metody na produktywne poranki, ale u mnie to daje kiepskie efekty. Dużo lepiej mi dzień wychodzi, jeśli poranek przeznaczę na chill, kawę na słońcu, wspomniany wyżej spacerek czy zaplanowanie dnia, a potem dopiero ostre wzięcie się do roboty. I to nie jest prokrastynacja, tylko właśnie mój chronotyp 😉

  8. Olek Odpowiedz

    Ja właśnie ostatnio zacząłem się zastanawiać nad rozkładem dnia. Sam nie wiem jaki mam chronotyp, raczej wolę wieczorem dłużej posiedzieć, ale nie mam problemu żeby wstać rano. Pewnym problemem jest rozjazd w potrzebach snu pomiędzy mną, a żoną – mnie spokojnie wystarcza 7-8h, żona raczej potrzebuje w okolicach 9-10h. Teoretycznie mogłaby chodzić spać wcześniej, ale ma problem z zaśnięciem koło 21, no i milej się zasypia jak obydwoje jesteśmy w łóżku 🙂
    Zastanawiam się czy ktoś ma pomysł jak sobie poradzić z takim czymś?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *