Wolnym Byc

Stawianie i realizacja celów, czyli darmowe paliwo rakietowe dla każdego!

Wierzę, że jeśli odpowiednio przetrawisz dzisiejszy wpis, zrobisz coś dla siebie. Co mianowicie? Zaczniesz planować. Wyznaczysz cele. Zdefiniujesz poszczególne zadania. I będziesz je konsekwentnie realizował. Czyli zaczniesz postępować, jak ludzie sukcesu, którzy zwykle nie są ani bardziej inteligentni, ani sprytni niż pozostała część społeczeństwa… oni mają po prostu dużo determinacji i prą do przodu, realizując kolejne, postawione przed sobą zamierzenia.

Jak widzisz, już stoicy uważali, że bez określonego celu nie wiesz, w którą stronę zmierzasz.

Mam wrażenie, że ostatnio się powtarzam. Ale zmiany, które wdrożyliśmy w ostatnich miesiącach w naszych głowach i podejściu można opisać tylko jako rewolucję. Otóż pewnego grudniowego wieczora usiedliśmy z Wolną do stołu i zaczęliśmy rozmawiać. O tym, gdzie chcielibyśmy dojść w najbliższych latach, jakie cele widzimy przed sobą, czego chcielibyśmy doświadczyć, przeżyć, spróbować. I tak powstała nasza mapa celów. Takich długoterminowych, dotyczących różnych aspektów życia, których wcześniej nigdy nie mieliśmy. A raczej: które wcześniej ograniczały się do pieniędzy.

Smutne, ale prawdziwe. Wcześniej żyliśmy w sposób nie do końca przemyślany. Oczywiście – mieliśmy jakieś plany odnośnie rodziny, dzieci, pracy… ale to wszystko było mało zdefiniowane, przeważnie bazujące na zasadzie „byłoby dobrze, gdyby…”. Gdybyśmy mieli dwójkę dzieci, gdybyśmy wyjechali na wakacje, gdybyśmy… zarobili kolejny stosik siana :(. „Osiągnąć finansową niezależność” – to był chyba jedyny cel nadrzędny, który zdefiniowaliśmy ponad 10 lat temu, po kilkumiesięcznym zgłębianiu wpisów tego pana. Temu osiągnięciu podporządkowaliśmy znaczny kawałek naszego życia i dopóki widzieliśmy w tym sens, szliśmy tą ścieżką, jakkolwiek smutno by to nie brzmiało. Oczywiście – znajdowaliśmy radość w życiu codziennym, była w nas również troska o środowisko, ciekawił nas minimalizm, ale z tyłu głowy zawsze były te cugle, które hamowały nas ilekroć zaczynaliśmy poważniej myśleć o czymś, co dałoby nam więcej uśmiechu, ale kosztowało zbyt dużo (według nas, oczywiście). A jednocześnie, czerpaliśmy radość z działań, z których miała wyniknąć dodatkowa kasa. Ciężko mi to dzisiaj ocenić i na pewno nie odcinam się od tamtego Wolnego – byliśmy przecież ze sobą spójni, a te lata dały olbrzymiego kopa naszym finansom osobistym, pozwalając dzisiaj odłożyć je na dalszy plan. A to uważam za bardzo wartościowy cel, który niemal każdy powinien mieć przed sobą i dać mu odpowiednio wysoki priorytet. Dzisiaj jednak myślę, że niekoniecznie trzeba do niego dążyć w tak dogmatyczny sposób, jak my.

Jakieś 3-4 lata temu zaczęliśmy powolną przemianę. Myślę, że to zaczęło się dziać w okolicach mojej długiej, 1,5-rocznej przerwy w blogowaniu. Zacząłem wtedy zmieniać się na tyle, że moja identyfikacja z tym, co wcześniej publikowałem w pewnym stopniu zmalała. Wtedy też zaczęliśmy koncentrować się na dzieciach, sporcie i coraz bardziej korzystać z życia. Wiele rzeczy – w tym nasze podejście do pieniędzy – mocno się zmieniło. Wskoczyliśmy na zdecydowanie bardziej zrównoważoną ścieżkę życia, w której finanse przestały odgrywać główną rolę. Ale skoro wolność finansowa przestała być tym Świętym Graalem, nagle zabrakło celu, który motywuje i zachęca do działania. Kiedy więc pod koniec 2018 – dość przypadkowo, bo pod wpływem Mirka – siedliśmy z Wolną przy stole, zadziała się magia. Zaczęło powstawać coś, co na nowo rozpaliło w nas chęć do parcia do przodu.

Wizja celów i zamierzeń absolutnie nie gwarantuje ich realizacji. Pewne jest natomiast, że bez wizji możesz mieć pewność, że ich nie zrealizujesz. To może wydawać się śmieszne w świecie, który przytłacza nas obowiązkami i nieskończoną liczbą rozrywek, ale… jeśli nie masz planu na życie i na kolejne dni… skąd masz wiedzieć, co robić? Czemu decydujesz, żeby się czegoś podjąć, a co innego odrzucić? Na jakiej podstawie idziesz właśnie tą, a nie inną ścieżką i skąd będziesz wiedział, kiedy należy z niej zboczyć? Czy zastanawiałeś się kiedyś, dokąd zmierzasz?

Kiedy to zrozumieliśmy, postawiliśmy na wielowymiarowy rozwój, który nie kręci się wokół finansów. Rozłożyliśmy siły równomiernie, przeanalizowaliśmy nasze priorytety, zainteresowania i to, w jaki sposób chcielibyśmy żyć za kilka lat. A kiedy nasza wizja samych siebie za 5-10 lat była mniej więcej gotowa, zastanowiliśmy się, co musimy zrobić, żeby dojść tam, gdzie chcemy. A przede wszystkim: jak tego dokonać, z dokładnością do konkretnego tygodnia, a czasami nawet: dnia. Postulat „koniec z pracą zawodową w IT do 40. roku życia” brzmi nieźle, ale przecież czymś to trzeba zastąpić, żeby nie zgnuśnieć na kanapie, nadal się realizować, przekazywać dzieciom pewne wartości i przypadkiem nie strzelić sobie w kolano. Powstały więc konkretne zadania, rozbite na poszczególne lata, miesiące i tygodnie.

Jeden z wczesnych, jeszcze nie do końca zdefiniowanych celów Wolnej.

Na podstawie tego, co zaczęło się dziać później mogę z całą stanowczością stwierdzić, że rozpoczęcie świadomego planowania dało nam istny zastrzyk paliwa rakietowego. Ponieważ sam nie do końca dowierzam w to, co stało się czasie ostatnich 3 miesięcy, postanowiłem zebrać wybrane efekty naszych działań w pierwszym kwartale 2019:

1. Od początku stycznia 2019 wstaję (niemal) codziennie o 5:30 rano. A w zasadzie, całkowicie przesunąłem moje godziny funkcjonowania z 6:30 – 23:30 na 05:30 – 22:30. Zmiana teoretycznie niewielka, ale jej efekty są naprawdę mocne, o czym ostatnio pisałem. W praktyce, to co najmniej jedna, dodatkowa godzina produktywności z rana, zamiast tego samego czasu wieczorem, który zwykle przecieka przez palce na mało ambitne tematy. Moja produktywność wzrosła, a motywacja jest na wyjątkowo wysokim poziomie. To niesamowite, że samo spisanie celów powoduje, że człowiek czuje się zobligowany do ich realizacji.

2. Do tej pory prawie nie czytałem… z braku czasu oczywiście 😉 Po wpisaniu 12 książek do przeczytania na ten rok (co wydawało mi się nader ambitne), pod koniec stycznia skończyłem już 4 z nich i wtedy właśnie pomyślałem „o cholipcia, coś w tym planowaniu jest” (wersja ugrzeczniona, specjalnie dla młodszych czytelników ;)). Na koniec marca miałem już 16 pozycji za sobą i ciągle chcę więcej. Biorąc pod uwagę to, że wcześniej wpisywałem się w smutny trend jednej książki rocznie (tak, wiem :(), to zdecydowanie największa rewolucja, jakiej doświadczyłem w ostatnich miesiącach. Jestem też pewien, że codzienna lektura przyniesie mocne efekty w przyszłości, a już teraz pozwala na chwilę relaksu pod wieczór, zamiast korzystania z bardziej niskopoziomowych rozrywek. Listę książek, które wchłonąłem w 2019 i które planuję przeczytać, znajdziesz tutaj.

Tutaj znajdziesz polecane przeze mnie książki z mini-recenzją i linkami do najbardziej optymalnych cenowo opcji.

3. Z czytania zaczynają wynikać też inne rzeczy. Chociażby medytacja, do której wcześniej nie mogłem się zabrać. Byłem absolutnie przekonany o jej pozytywnym wpływie na duszę i ciało, wiedziałem że wystarczy dosłownie kilka minut dziennie, a jednak z jakiegoś nieodgadnionego powodu nie mogłem się za nią zabrać – nawet po wpisaniu jej na listę celów podchodziłem do niej jak pies do jeża. Ale kiedy o jej zaletach przypomniały mi kolejne pochłaniane książki, wreszcie się przełamałem i licznik moich 10-minutowych mini-sesji medytacyjnych zaczął wreszcie posuwać się do przodu. Na razie to dość zabawne, bo mimo tego spokoju, do którego dążę i który staram się propagować widzę, że moje myśli pędzą szybko. Kiedy tylko zamknę oczy i staram się uspokoić umysł, coś mi się przypomina, coś trzeba zapisać, zaplanować, z jakiegoś powodu przerwać sesję i zacząć ją od początku. A kiedy już wytrwam te 10 minut w bezruchu z zamkniętymi oczami, to mam świadomość, że chwil bez jakichkolwiek myśli było zaledwie kilka, a najdłuższa trwała nie dłużej niż pół minuty. No cóż – praktyka czyni mistrza, dlatego będę kontynuował tą przygodę z wiarą w to, że z czasem efekty będą lepsze.

4. Staram się też wprowadzać zalążki afirmacji do mojego życia i to też poniekąd wynika z przeczytanych lektur. W skrócie, u mnie polega to na docenianiu tego, co mam. I nie mówię tu wcale o finansach. Ja autentycznie zaczynam myśleć sobie „mam dwie ręce, dwie nogi, sprawną głowę. To dużo”. Albo „obudziłem się, czuję się dobrze, kolejny dzień życia przede mną. Fajnie”. Czy też – porównując się do innych: „Moje zdrowie nie jest doskonałe, ale miliony ludzi doświadczają znacznie poważniejszych trudności”. Takie nieco infantylne, nieokrzesane jeszcze wyrażanie wdzięczności za to, co mam, zamiast skupiania się na moich ograniczeniach i niedoskonałościach. To powolutku zmienia moją optykę i pozwala patrzeć pozytywnie na świat – zwłaszcza wtedy, kiedy mam nieco gorszy moment. Tak, wiem – tych chwil nie widać na blogu, więc możesz być zaskoczony. Przypominam więc, że moje wpisy to jedynie wycinek mojej rzeczywistości, dlatego radzę brać duży dystans do jakichkolwiek treści, które konsumujesz.

5. Co jeszcze? Blog, który wcześniej prowadziłem niemal z dnia na dzień, nabrał kształtów. Zacząłem planować wpisy z wielotygodniowym wyprzedzeniem i pisać teksty, które opublikuję dopiero za jakiś czas. W rezultacie moich produktywnych poranków, mam niemal gotowy zestaw wpisów na kolejne 2 miesiące i ciągle powstają kolejne. Zaplanowałem kilka serii wpisów (praca zdalna, #migawki czy #wywiad) i staram się konsekwentnie nad nimi pracować, dając z siebie więcej niż wcześniej. Blogowe statystyki za 2018 nie napawały mnie dumą. Stwierdziłem zatem, że w tym roku stronę odwiedzi dwa razy więcej czytelników. Piszę dużo, publikuję często, cieszę się z efektów. Działa. Może nie tak, jakbym sobie tego życzył, ale efekty już są. Będę Ci bardzo wdzięczny, jeśli podzielisz się z najbliższymi czy przyjaciółmi informacją, że taki Wolny stuka w klawisze i od czasu do czasu (najlepiej: co najmniej raz na tydzień 😉 warto tutaj zajrzeć. Staram się jednak ciągle pamiętać, że ten blog jest również (a może i przede wszystkim…) dla mnie samego. Nie chcę się powtarzać, ale to właśnie klepiąc z rana w klawisze układam sobie w głowie różne rzeczy, wpadam na pomysły, podejmuję decyzje, analizuję ostatnie wydarzenia i wyciągam z nich wnioski. To moja pozytywna terapia i porządkowanie myśli, których efektami przy okazji dzielę się z Tobą.

Statystyki powoooooli rosną. Uważasz, że dostarczam wartościowe treści? Podziel się nimi z innymi!

6. Mniej pracuję, przynajmniej jeśli chodzi o etat. To oczywiście również efekt chwilowego braku nowych projektów (jak to w korpo: raz górka, raz dołek), ale samo zdefiniowanie maksymalnej liczby nadgodzin w roku zmotywowało mnie do tego, żeby już w pierwszych miesiącach odpuścić kilka „fuch”, na których mogłem zarobić kosztem weekendowego czasu dla rodziny i samego siebie. Staram się też więcej delegować, co na razie wychodzi całkiem nieźle i dzięki temu zyskuję co nieco gratisowego czasu każdego dnia.

7. Do tej pory nie wiedziałem, jak często piję alkohol. Postanowiłem, że w 2019 nie przekroczę 52 dni (w przybliżeniu: 1 dzień w tygodniu), kiedy spożyję coś z procentami. Automatycznie bardziej się pilnuję i dzisiaj już wiem, że piłem częściej, niż bym chciał. A także: że się ograniczę. To już działa: po kilku tygodniach pilnowania się, aktualnie nie muszę już tego robić i obniżam średnią. Aha, postanowiłem też, że w 2019 ani razu się nie upiję. A co tam, jak szaleć, to szaleć 😉

8. Wspólnie z Wolną założyliśmy i rozwijamy własną działalność i – nie zapeszając – idzie nam całkiem nieźle. Dzięki efektom naszej pracy, Wolna zrezygnowała z etatu – znacznie wcześniej, niż to planowaliśmy. Wróciła nam normalność, która od roku była zaburzona przez dość częstą pracę Wolnej na popołudniowe zmianki, kiedy od odebrania dzieci z przedszkola byłem z nimi sam do późnego wieczora (chociaż – szczerze mówiąc – to też były fajne chwile). Wróciliśmy zatem do zdrowego życia rodzinnego i codziennie widzimy siebie i dzieci tyle godzin, że czasami aż trzeba od tego odetchnąć 😉

Tutaj i tutaj podsumowałem pierwsze 3 miesiące naszej DG. Kwiecień zapowiada się zdecydowanie ciekawiej, chociaż Wolna ciągnie 3 projekty na raz i wkłada w nie więcej pracy, niż chciałaby na co dzień. Kiedyś dojdziemy do optimum 🙂

9. Wdrożyłem też szereg pomysłów, które prowadzą do większego spokoju wewnętrznego i ograniczenia wpływu, jaki ma na mnie świat zewnętrzny. Przykładowo, nie włączam Instagrama, dopóki sam nie zamierzam tam czegoś umieścić. A widząc ciemną stronę tego ciekawego przecież narzędzia, coraz rzadziej decyduję się na publikację czegokolwiek na tej czy innych platformach społecznościowych. Wdrażam też regułę, zgodnie z którą po 21ej staram się nie patrzeć w jakiekolwiek ekrany – odpada więc oglądanie czegokolwiek, granie, klikanie w ekran telefonu. Planuję też coś, co się nazywa „screenless day„, czyli jeden dzień (na razie w miesiącu, chciałbym kiedyś dojść do rytmu tygodniowego) bez jakiejkolwiek styczności z urządzeniami wyposażonymi w wyświetlacz. Wierzę, że takie kompletne odcięcie się od świata ma wartość, chociaż na razie bardzo ciężko wdrożyć mi to w życie.

10. W ostatnich dniach zrealizowałem mój najbardziej ambitny cel sportowy na ten rok, którym było przebiegnięcie 68-kilometrowego Wielkiego Biegu. A ponieważ przyszło mi to zdecydowanie łatwiej, niż sobie wyobrażałem, to zastanawiam się nad kolejnym przesunięciem swoich granic… lub powrót do krótszych wybiegań dla zdrowia fizyczne i psychicznego, bo ultramaratony ze zdrowotnością chyba zbyt wiele wspólnego nie mają 😉

Robi wrażenie 🙂

11. W końcu zabrałem się w praktyce za naukę języka niemieckiego, z którym do tej pory miałem bardzo nierówne relacje. Minimum godzina raz na dwa dni, w tym czytanie, wymowa, ćwiczenia, nieco gramatyki… to wszystko znacznie wychodzi poza dotychczasowe podejście, kiedy po prostu oglądałem to, co mnie interesuje po niemiecku, rozumiejąc z tego mniejszą lub większą część.

12. Zaczęliśmy więcej podróżować. Postanowiliśmy, że kilka razy w roku wyjedziemy wspólnie, całą rodziną. Byliśmy więc już w Krakowie i we Włoszech, mamy też w planach podróże tylko we dwójkę, a nawet samemu – na przykład jakiś męski czy damski wypad na weekend. Wdrożyliśmy w życie nasz pomysł zamiany domów i – pośrednio z jego pomocą, mamy w planach aż 3 tego typu wypady w ciekawe miejsca. Dzięki wcześniejszym przygotowaniom (chociażby zmiana pracy Wolnej i przestawienie się na pracę zdalną) oraz dobremu planowaniu, będziemy w stanie odwiedzić wiele miejsc, których w przeciwnym wypadku byśmy nie zobaczyli. Fajnie!

Już nawet nie wspominam o zmianie auta, działaniach charytatywnych (w Q1 przelaliśmy na Pajacyka już 1826 zł), większej koncentracji na zdrowiu czy seriach pompek, brzuszków i przysiadów, które dorzuciłem do planu dnia 😉 Mamy jeszcze wiele celów, którymi nie dzielę się na blogu, a odnośnie których zauważam dokładnie to samo, co powyżej: magię, która bierze się z jasnego zdefiniowania zadań i pamiętaniu o ich realizacji małymi, regularnymi kroczkami. To niezwykłe i zaskakująco (przynajmniej dla mnie) skuteczne.

Ale… w zasadzie po co to wszystko robimy? Zdaję sobie sprawę, że część czytelników może odebrać ten wpis jako kompletne oderwanie od normalności i przejście na jakiś sztuczny tryb życia, w którym – zamiast doświadczać codzienności – odhaczamy tylko kolejne punkciki na liście. Jakbyśmy rozbili sobie życie na składowe, odbierając mu całą spontaniczność oraz naturalność. Owszem, z zewnątrz może to tak trochę wyglądać, ale… uwielbiamy porządek i dobrą organizację, a spontaniczność nigdy nie była dla nas wyjątkowo ważna. Źle się czuję, kiedy mam 10 tematów na głowie, które nie są nigdzie spisane i zdefiniowane, a ja – zamiast je realizować – mam świadomość, że co najmniej dwa z nich zaraz uciekną mi z głowy, a kilka kolejnych zrealizuję jedynie połowicznie. Wolę przypomnienia w kalendarzu, które mówią mi, co mam danego dnia zrobić, żeby utrzymać właściwą trajektorię ku wyznaczonym, wieloletnim celom.

Co ważne, realizacja ambitnych zadań wcale nie oznacza maksymalnej produktywności w każdej minucie życia. Nadal mam sporo czasu dla siebie, a dzięki wpleceniu zainteresowań i hobby w cele – czuję, że robię coś dla siebie, jednocześnie 'odhaczając’ kolejne zadania z listy. Definiując cele, sam określam odpowiadający mi balans pomiędzy pracą a korzystaniem z życia i odpoczynkiem. Proste i skuteczne, a przede wszystkim: nie pozwalające zagonić się do ciągłej pracy, ani zbytnio rozleniwić. Zauważyłem też, że każde realizowanie zadanie daje mi zastrzyk energii i dokłada kolejną, malutką cegiełkę do mojej pewności siebie poczucia wartości. Zresztą… czy to nie naturalne, że produktywne działanie i osiąganie wyników uszczęśliwia nas, ludzi?

Podsumowując… mam wrażenie, że od początku tego roku wskoczyliśmy na jakiś kolejny poziom. Świadomości, produktywności, efektywności. Jakbyśmy wsiedli do jakiegoś wehikułu czasu, mimo że warunki, w których żyjemy nie zmieniły się ani trochę. Biorąc pod uwagę to, co osiągnęliśmy do tej pory w naszym 35-letnim życiu, aż strach pomyśleć, gdzie dzisiaj byśmy byli, gdybyśmy zaczęli planować wcześniej. A skoro taki postęp dokonał się w ciągu zaledwie 3 miesięcy, to… gdzie będziemy za 5 czy 10 lat? Nawet, jeśli nasze planowanie nie jest metodyczne i nie do końca zgodne z najlepszymi praktykami, a poszczególne cele będą z czasem ewoluowały (to całkowicie normalne!). Warto próbować, uczyć się tego, doskonalić. I cieszyć z efektów.

A Ty? Stawiasz sobie cele i planujesz ich realizację? Czy bardziej płyniesz z prądem? Czy Twoje planowanie obejmuje wiele obszarów życia, czy raczej skupiasz się na jednym zagadnieniu na raz? Czy również doświadczyłeś tego niesamowitego kopa, którego daje poczucie sprawczości i widok namacalnych efektów tego, co robisz?

PS Przypominam, że moje cele na ten rok możesz śledzić tutaj. Regularnie aktualizuję tą stronę, dlatego jeśli jesteś ciekawy moich postępów, zaglądaj tu regularnie.

Exit mobile version