Wolnym Byc

Dom czy mieszkanie. Dylemat państwa Wolnych ;)

Z ostatniego wpisu dowiedziałeś się, że w ostatnich miesiącach nasze – i tak już dość dynamiczne – życie nabrało tempa. Wkroczenie na drogę stawiania sobie świadomych, długofalowych celów dał nam wiatr żagle i spowodował, że w głowie aż się kłębi od różnych myśli i ambitnych pomysłów. Ale po kolei…

Jak wiesz, od jakiegoś czasu jesteśmy niezależni finansowo. I rzeczywiście, moglibyśmy zaparkować na poboczu, położyć się kołami do góry 😉 i odłożyć na bok wszelkie aktywności zawodowe. Ale jest w nas nadal dużo motywacji i paliwa do działania, a ponieważ ułożyliśmy sobie pracę pod życie (a nie odwrotnie), na tą chwilę nie zwalniamy. Otworzyliśmy działalność pod tytułem Pracownia Dobrych Wnętrz, ja nadal tkwię w mojej złotej klatce i nie porzucam wygodnego etatu w korporacji, który – o dziwo – daje mnóstwo przestrzeni. Zyski z mieszkań na wynajem tylko dopełniają obrazu: dobiliśmy do celu, ale postanowiliśmy wiosłować dalej, w związku z czym nasz pociąg nadal pędzi i aż się prosi, żebyśmy w jakiś sposób spożytkowali obecne i przyszłe nadwyżki finansowe.

Dzisiejsze zdjęcia pochodzą z naszych ostatnich wycieczek w poszukiwaniu swojego miejsca na kaszubskiej ziemi.

Pierwszy pomysł, który wpadł nam do głowy: kolejne mieszkanie na wynajem. Tylko – zgodnie z tym, co pisałem o naszej strategii inwestycyjnej na rok 2018 i kolejne – mamy opory, żeby wchodzić jeszcze głębiej do tej wody. Ceny nieruchomości szaleją, a czynsze najmu zdecydowanie nie nadążają za tym wzrostem, co sprawia, że coraz trudniej wykręcić chociażby i to moje – wyśmiewane przez wielu – 6% zysku netto rocznie.

Pomysł numer dwa: kisimy i czekamy na jakąś rzeź spekulantów, w czasie której pójdziemy na zakupy. Tylko… kto nam zagwarantuje, że za rok czy 3 będzie taniej? Że krew się poleje, a rynek najmu nie dostanie rykoszetem? Wreszcie: czy będziemy na tyle twardzi, żeby kupować, kiedy rynek będzie sprzedawał? Co więcej: za nic sobie mając prawdopodobne przecież perspektywy, że za X lat demografia może zrobić swoje, a po dzisiejszym deficycie mieszkań nie będzie już śladu. Nie zapominamy też, że naszym nadrzędnym celem jest spokojne, zrównoważone życie, a nie rozdmuchanie naszych inwestycji do jakichś niebotycznych rozmiarów i przeistoczenie się w firmę obsługującą własne nieruchomości na wynajem. To wszystko pochłania czas i zdecydowanie nie jest inwestycją pasywną – a przynajmniej, nie jest tak w naszym przypadku, skoro sami obsługujemy całość.

Trzeci pomysł: mieć kompletnie wywalone na to, że co miesiąc kupka rośnie. Niech rośnie – jeść nie woła, pracy nie przysparza. A że nieoptymalnie, że można zrobić z tym coś bardziej sensownego i znaczącego – nieważne. To całkiem sensowne podejście, ale czuję, że nie współgra to zbytnio z naszym charakterem. A dokładniej: wiem, że przez brak jasnej ścieżki w kierunku „finanse/inwestycje” (poprzednia wizja dobiegła końca wraz z osiągnięciem wolności finansowej) myślę o tych tematach zdecydowanie zbyt często, niż bym chciał. Jednak klarowny plan, który po prostu realizowałbym w poszczególnych miesiącach i latach sprawiłby, że mógłbym skupić się na innych, ważniejszych (i przyjemniejszych) tematach.

Trening połączony z poszukiwaniem domu? Czemu nie?

Rozważaliśmy też pomysł numer cztery: przejeść 🙂. Tylko, że to zdecydowanie nie w naszym stylu. Owszem, inflację stylu życia można rozdmuchać do dowolnych rozmiarów, a dzisiejsze abstrakcyjne zachcianki zacząć z czasem nazywać niezbędnymi potrzebami, ale jakoś sobie nas nie wyobrażam w aucie klasy premium, przemierzających drogę do luksusowego spa na Mazurach… no nie, tak po prostu. Mamy swoje hamulce, granice i potrzeby, których nie chcemy niepotrzebnie pompować bez końca tylko po to, żeby podnieść status, wizerunek czy wygodę… proste życie pociąga nas bardziej niż najbardziej nawet wyszukane rozrywki.

I dlatego właśnie pojawiła się idea numer 5, którą obecnie rozważamy. Według niej, połączylibyśmy konsumpcję z inwestowaniem, wykorzystując obecne i przyszłe nadwyżki finansowe. Otóż zamiast kupować kolejnego, abstrakcyjnie drogiego mieszkania na wynajem, na którym w chwili obecnej z ledwością wyszlibyśmy na plus jeśli chodzi o rentowność (mieszkania od deweloperów, które w 2016 roku kupowaliśmy za 6-7kzł za m2, teraz są wycenianie na 9-11kzł…), może lepiej sprawić sobie niewielki domek za miastem, a po przeprowadzce przeznaczyć nasze obecne mieszkanie na wynajem? Policzmy:

Nasze 4-pokojowe mieszkanie (75m2, nie-takie-znowu-obrzeża Gdańska) kosztowało nas około 430.000 zł (łącznie z wyposażeniem i wykończeniem). Obecnie jest warte około 550.000 zł i myślę, że ma spory potencjał jako nieruchomość na wynajem, która mogłaby przynosić w okolicach 3.000 zł miesięcznie zysku netto (czyli 6-7,5% netto, zależy jak liczyć).

Zakładając, że zdobędziemy fundusze na kolejną inwestycję (na razie abstrahuję od tego, czy mamy, będziemy mieli, a może pożyczymy), to może warto rozważyć scenariusz, w którym zainwestujemy kwotę podobną do wartości naszego mieszkania (powiedzmy, 400.000 – 600.000 zł) w niewielki (120-150m2) domek w przyjemnej okolicy, kilkanaście (lub nawet kilkadziesiąt) kilometrów poza Trójmiastem? W okolicznych, kaszubskich miejscowościach cena za metr domu jest znacznie niższa niż w Gdańsku (chociaż i tak zdecydowanie wyższa, niż kiedyś i nie ma mowy o okazji), dlatego obecne 75m2 moglibyśmy zamienić na 2-krotnie większą powierzchnię, a przede wszystkim: dużo fajniejsze miejsce do życia.

Kiedyś na blogu pojawił się już dylemat pod tytułem „dom czy mieszkanie” i ostatnio z ciekawością wróciłem do tamtych przemyśleń. Większość z nich nadal jest aktualna, a ja wciąż podpisuję się pod ówczesnym podejściem „nie opłaca się, co nie znaczy, że nie warto”. Finansowo zrealizowaliśmy wieloletni plan i teraz pracujemy jedynie na „górkę”, która tworzy coraz więcej możliwości. Pracujemy zdalnie – ja od kilku lat, Wolna dopiero od kilku miesięcy. Z bliskości dużego miasta korzystamy od święta – i to częściej w celu załatwienia czegoś odnośnie naszych nieruchomości na wynajem. Na co dzień potrzebujemy w najbliższej okolicy jedynie kilku sklepów, przedszkola/szkoły (to właśnie może być wyzwaniem w naszym planie…) i jak najciekawszych terenów zielonych. Coraz bardziej doceniamy naturę, świeże powietrze, zieleń i to właśnie w tego typu okolicznościach przyrody lubimy spędzać czas. Pieczemy własny chleb, kisimy kapustę, robimy powidła i w ogóle mamy zapędy ogrodniczo-samowystarczalne 😉 Nie mówiąc o naszych wszędobylskich inicjatywach DIY, które idealnie łączą się z koniecznością napraw i konserwacji wielu elementów domu.

Dużo znaków mówi nam, że doszliśmy do momentu, w którym możemy spiąć klamrą to wszystko, co dotychczas osiągnęliśmy i wreszcie zrobić coś nie do końca rozsądnego z finansowego punktu widzenia: sprawić sobie fajne gniazdko poza miastem. Wiele osób podejmuje taką decyzję w znacznie trudniejszych warunkach: dojeżdżając codziennie do pracy w mieście, biorąc olbrzymie kredyty, automatycznie kotwicząc się w danym miejscu na dziesiątki lat. My zaś mamy świadomość, że nawet gdyby zdarzyło się coś mało prawdopodobnego… to przecież z każdej sytuacji jest wyjście. Przeprowadzaliśmy się już tyle razy, że kolejna zmiana nie byłaby niczym nadzwyczajnym. Co więcej, nasz pomysł uwzględnia przeznaczenie obecnie zamieszkiwanego przez nas mieszkania na wynajem, co mocno podkręciłoby comiesięczne, nie-do-końca-pasywne przychody z tego tytułu. To także ewentualna droga powrotu, która stałaby przed nami otworem.

Zaznaczam, że to, o czym dzisiaj piszę to na razie tylko koncepcja, którą ostatnio żyjemy i którą intensywnie rozważamy. Mamy bardzo otwarte umysły i wręcz miotamy się pomiędzy kompletnie różnymi podejściami. Od tego, żeby nie robić po prostu nic, przez kupno nieco podupadającego domku na Kaszubach, któremu własną pracą przywrócilibyśmy świetność, aż do wynajęcia domu „na próbę”. Łącząc to z wynajęciem naszego mieszkania, kosztowo wyszłoby bardzo podobnie, a moglibyśmy „ot tak”, bez nadmiernych kosztów i dużych nakładów, zamieszkać z dala od miasta i poświęcić nieco czasu na to, żeby poczuć klimat czy zweryfikować swoje wyobrażenia o takim życiu. Czy to jednak sensowna opcja… nie wiem, zwłaszcza że rynek najmu tego typu nieruchomości jest niezwykle mały. Chyba najmniej na tą chwilę pociąga mnie budowa czegoś od podstaw. Zdaję sobie sprawę z ogromnej ilości czasu i pracy, którą należałoby włożyć w takie przedsięwzięcie, a to już kłóci się z naszymi priorytetami.

Przystanek na jedzenie. A ponieważ wiało, to pomysłowa Wolna znalazła ciekawy sposób na wykorzystanie bagażnika 🙂

Dlatego po dzisiejszym – raczej „gdybającym” wpisie – chciałbym zadać Ci pytanie: co zrobiłbyś w naszej sytuacji? Nam niełatwo podjąć decyzję – nie tylko w odniesieniu „gdzie”, „kiedy”, „budować czy kupić gotowy”, ale nawet… „czy w ogóle”. Wiem, że ten blog czyta cała masa pozytywnych ludzi, którzy mają podobne do nas spojrzenie na świat. Wielu z Was ma porównanie, wielu mieszka w domach. My sami mamy w głowie pewne doświadczenia w tej materii (niekoniecznie pozytywne…) i widzimy całą listę zalet i wad związanych z posiadaniem domu (a nawet z całym procesem, który ma miejsce od podjęcia decyzji do przeprowadzki). Ten wpis to prośba o weryfikację sensowności naszego pomysłu, który wydaje się mieć ręce i nogi, natomiast mamy świadomość wielu zmian, których byśmy doświadczyli. Od innego sposobu transportu, przez dodatkowe obowiązki, koszty, potencjalne utrudnienie życia dzieciom i sobie, aż do wejścia w coś, co może stać w poprzek naszych celów i wizji na przyszłość. A z drugiej strony: mimo, że często idziemy pod prąd, w pewnych tematach nie różnimy się zbytnio od innych. My również uważamy, że własny kawałek trawnika, kilka grządek i szum drzew zamiast warkotu silników to coś pozytywnego. Nie chcę powiedzieć, że dom nam się należy za wykonaną do tej pory pracę, bo nie lubię tego słowa i doceniam wszystko to, co już mamy… ale być może weszliśmy już w taki etap życia, że zamiana mieszkania na dom mogłaby być całkiem ciekawym doświadczeniem, na które jesteśmy dość dobrze przygotowani. Decyzji na razie nie podjęliśmy, ale zaczęliśmy organizować wycieczki po okolicy (z nich właśnie pochodzą zdjęcia do dzisiejszego wpisu) i próbujemy wyczuć klimat kolejnych miejscowości, ocenić infrastrukturę i sens wiązania się z danym miejscem na dłużej.

Drewniany domu w takim otoczeniu… bajka. Czy to jednak sensowna technologia? Co z trwałością, kosztami utrzymania, czy zima im nie straszna… takie i inne pytania zadajemy sobie jako totalni laicy w temacie… 

Jeśli będziecie zainteresowani tematem, w kolejnych wpisach bardziej zgłębię temat „dom czy mieszkanie”, podsumuję wady i zalety posiadania własnej działki z domem, a także – co oczywiste – będę relacjonował nasze dalsze kroki związane z najnowszym pomysłem państwa Wolnych 😉 Ciekawy? To zapraszam do udziału w ankiecie i komentowania tego wpisu – za co z góry dziękuję!

[poll id=”9″]

Exit mobile version