Niezależnie od tego, czy się ze mną zgodzisz, osobiście uważam, że odniosłem swojego rodzaju sukces. A że to pojęcie niezwykle szerokie i trudne do zdefiniowania, ciężko mi udowodnić, że się mylę 😉 Mam wspaniałą rodzinę, mój stan zdrowia raczej mnie nie ogranicza, rozwijam się, realizuję swoje hobby, a finanse są ostatnią rzeczą, którą mógłbym się martwić. Myślę, że to sporo. Dzisiaj zastanowię się, ile w tym moim „sukcesie” ciężkiej (względnie mądrej) pracy, a ile szczęścia.
Wszyscy chyba znamy przypadki znanych i szanowanych ludzi, którzy z absolutnym przekonaniem twierdzą: wszystko osiągnąłem sam. Własnymi rękami, własną pracą, nikt mi nic nie dał, do wszystkiego musiałem dochodzić przez poświęcenia, pot i łzy. I wiesz co? Ja też kiedyś myślałem, że mój udział w tym, do czego doszedłem jest całkiem spory… dopóki się głębiej nad tym nie zastanowiłem.
Owszem: świat jest pełen wyjątkowych historii, w których ktoś osiąga rzeczy wręcz niemożliwe. Co więcej, czasami realizujemy cele tylko dlatego, że nie wiemy, że czegoś się zrobić po prostu nie da :). Tyle, że to wyjątki, sytuacje z gatunku „jedna na milion”, które owszem: są rozpowszechniane, dają nadzieję i energię do działania, ale prawdopodobieństwo ich wystąpienia jest niemal zerowe.
Dlatego jestem zdania, że – pomijając owe wyjątki potwierdzające regułę – jedynie około 20% efektów jest zależnych od otwartego umysłu, pracy, konsekwencji i uporu w dążeniu do realizacji celów. Pozostałe 80% to mikstura przypadku, zrządzenia, szczęścia, karmy… nazwij to jak chcesz – ważne, że to właśnie determinuje Twoje szanse na osiągnięcie w zasadzie czegokolwiek. To swego rodzaju wstępne warunki, od których zależy, czy „Twoje” 20% będzie miało przełożenie na efekty. Każdy, kto twierdzi, że „sam osiągnął wszystko, do czego doszedł” okropnie spłyca temat i zdecydowanie przecenia swoje zasługi, negując wszystko i wszystkich dookoła. Żyjemy przecież w świecie pełnym zależności, zbiegów przypadku i niesprawiedliwych zrządzeń losu; żyjemy w środowisku, w którym wzajemnie na siebie wpływamy i niemożliwe jest osiągnięcie szczytu bez wsparcia, pomocy czy zasług innych osób. To kontrowersyjne stwierdzenia… pozwól mi jednak przedstawić mój punkt widzenia.
Zacznijmy od tego, że czas, miejsce i okoliczności Twojego przyjścia na świat były absolutnie decydujące dla większości zdarzeń, które Cię do tej pory spotkały. Urodzenie się pod odpowiednim kodem pocztowym, w 21. wieku determinuje niemal wszystko. A na to nie masz żadnego wpływu… to Twój los na loterii, który był mniej lub bardziej szczęśliwy. Który dał Ci szansę siedzenia przed ekranem i czytania tych nieco filozoficznych tekstów, a komu innemu kazał być nosiwodą w starożytnym Egipcie, lub strawą dla jakiegoś większego zwierza w czasach prehistorycznych. To, kim byli i jak wychowali Cię rodzice; jakie możliwości Ci stworzyli, wpłynęło na Twój młodzieńczy rozwój i potencjał, którym dysponujesz. Ale i on niemal w całości pochodzi z Twoich genów, na które przecież wpływu nie miałeś. Nawet to, że jesteś przebojowy, waleczny, pracowity i zdeterminowany do działania… to też głównie wynik procesów chemicznych w Twoim organizmie. Twoje uwarunkowania genetyczne, wynikłe z tego ograniczenia i choroby, traumatyczne lub pozytywne zdarzenia losowe w Twoim otoczeniu: to wszystko Cię kształtuje i sprawia, że działasz na co dzień tak, a nie inaczej.
Owszem, powyższa wizja jest nieco przytłaczająca. Wynika z niej bowiem, że w zasadzie wszystko, co osiągnęliśmy to dzieło przypadku… a przecież czujemy, że tak nie jest. Widzimy przyczynę i skutek, czujemy efekty naszych działań, których przecież nie musielibyśmy wykonać; widzimy efekt własnej pracy. Przykładowo, wykończenie tego mieszkania nie było efektem szczęścia, ale 350 godzin wytężonej pracy. Tyle, że bez szczęścia i miliardów zbiegów okoliczności nie doszlibyśmy do momentu, w którym mielibyśmy szansę wykonać tą pracę. Owszem, mogę myśleć, że jestem dobrze opłacanym specjalistą IT dzięki wykształceniu, kursom i tonie pracy, którą włożyłem w zdobywanie doświadczenia na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. A ktoś, kto pracuje za minimalną krajową, po prostu nie wykorzystał możliwości. Ale gdyby nie ten ciężki do zdefiniowania pierwiastek losowości, mógłbym dzisiaj wypasać kozy w Kazachstanie i wieść proste życie bez świadomości, że coś takiego jak komputer istnieje. Owszem, również w takich okolicznościach mógłbym odczuwać satysfakcję z życia, ale czy ktoś by się wtedy zgodził, że odniosłem sukces? Na pewno nie według zachodnich standardów.
Czy zatem… nie powinniśmy robić nic, skoro aż 80% to czysty przypadek? Otóż nie, bo pozostałe 20% to właśnie te procenty, które mamy szansę wykorzystać zgodnie z zasadą Pareto. One właśnie decydują o tym, w jaki sposób wykorzystamy te 80%, które jest nam po prostu „dane”. To jest to „mięso”, w które należy się wgryźć, jednocześnie odkładając na bok całą resztę, na którą nie mamy wpływu (a jeśli nie masz na coś wpływu, nie przejmuj się tym!). Faktem jest, że każdy z nas ma olbrzymie przełożenie na to, co w życiu osiągniemy, gdzie aktualnie jesteśmy i czy będziemy prowadzili dobre życie (o tym więcej już niedługo!). Bardzo dużo zależy od tego, czy wykorzystujemy możliwości, które świat nam oferuje. Ale gdyby nie zbieg tysięcy przypadkowych zdarzeń, tych możliwości by nie było, a zdecydowana większość drzwi, przez które na drodze naszego życia przechodzimy byłaby zamurowana (głową muru nie przebijesz, prawda?).
Wbrew pozorom, takie postrzegane świata nie sprawia, że siedzę z założonymi rękami i płaczę w kącie nad tym, że tak mało zależy ode mnie. Wręcz przeciwnie: jestem wdzięczny za to, co mam i jeszcze bardziej doceniam ten potencjał, którego zwyczajnie byłoby mi głupio nie wykorzystać. Skoro bowiem mam możliwości, jak mogę je zaprzepaścić, kiedy naokoło mnóstwo ludzi wkłada zdecydowanie więcej pracy i cieszy się z mniejszych jej plonów. Szczerze mówiąc, z perspektywy czasu oceniam mój „sukces” jako niezwykle łatwy do osiągnięcia. Sprzyjały mi okoliczności i los, miałem dobrą rękę do kart.
Jednocześnie, nie można zapominać o tym, że nie jesteśmy we wszechświecie sami. Wyniki naszych działań zależą też od innych ludzi, których drogi kiedyś skrzyżowały się z naszą, a nawet takich, których nigdy nie poznaliśmy. Siatka powiązań jest niesamowicie złożona i nie sposób wskazać wszystkich zależności. Warto po prostu mieć świadomość, że nikt z nas nie jest jednoosobową armią, a każde z naszych osiągnięć to również wysiłek, wsparcie, praca lub porażka innych. A skoro już zabrnąłem tak daleko, to dodam jeszcze jedną prawdę, o której przypominam sobie regularnie, a która sprawia, że na mój „sukces” patrzę z dużym przymrużeniem oka. Otóż ja, Ty i każda inna osoba mamy to, co mamy jedynie na jakiś czas. A nawet nie mamy, bo to wszystko przecież tylko pożyczone. Termin zwrotu: najdalszy to nasza śmierć. Inny, również prawdopodobny: nawet dzisiaj.
Podchodząc do życia w taki sposób, doceniam bardziej. Staram się żyć bardziej świadomie i mniejszą wagę przykładam do przedmiotów, statusu materialnego czy społecznego. A przede wszystkim, coraz bardziej chcę się dzielić tym, co mam i dlatego przestawiam się na pomoc innym; dawanie czegoś od siebie. Myślę, że w ten sposób będę mógł z czasem „odpracować” to, co przyszło mi bez większych potknięć. Patent na sukces nie jest żadną tajemnicą, ale jego realizacja wymaga cholernie dużo zaangażowania, cierpliwości, siły charakteru i wiary w siebie. Chciałbym mieć chociażby minimalne przełożenie na to, że część z Was lepiej wykorzysta te 80% potencjału i włoży chociaż odrobinę więcej w pozostałe 20% układanki. Jeśli tak jest lub było w przeszłości, będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się tym w komentarzu.
Ciekawi mnie też, czy zgadzasz się z moją tezą. Nawet, jeśli nie, to chyba zgodzimy się w jednym: warto zachowywać skromność i szczodrze dzielić się naszymi sukcesami z innymi. Warto pomagać tym, którzy wylosowali gorsze karty lub nie wykorzystali wszystkich możliwości, które los im zaoferował. Warto pokazywać, że ambitne, a jednocześnie realistyczne cele to nie jakieś mrzonki, ale realny scenariusz, do którego możesz dojść, o ile włożysz od siebie wystarczająco dużo, a karma będzie Ci sprzyjać 😉
PS Widzimy, że sezon podróżowania powoli się rozkręca, a część z Was zdecydowała się na skorzystanie z naszych poleceń do airbnb oraz booking.com. Serdecznie Wam za to dziękujemy! A jednocześnie przypominamy o inicjatywie „dom za dom„, której sami doświadczymy już w maju!
Zgadzam się z tym, żeby dzielić się z ludźmi wartością, informacją o sukcesach naszych czy innych osób. Pomimo tego, że co niektórzy dzisiaj wolą mocno skrytykować kogoś za to. Ja postawiłem na rozwój, staram się wykorzystać te 20% potencjału najlepiej jak potrafię. Chociaż łatwe to nie jest i muszę się przyznać, że są takie dni w moim życiu, że po prostu chcę zawrócić. Na szczęście takich dni jest coraz mniej i szybko zbieram się do kupy bo wiem, że mam w życiu marzenia, które chcę spełnić.
Samo pojęcie SUKCES mogłoby być podstawą do napisania pracy doktorskiej. Dla znacznej części społeczeństwa (niestety) automatycznym skojarzeniem są pieniądze. Ma pieniądze – odniósł sukces. Oczywiście pieniądze bardzo się przydają do życia na własnych warunkach.
W przeszłości sukces jednak był rozumiany trochę inaczej niż dzisiaj. Obecnie bardzo często „człowiek sukcesu” to osoba pracująca po kilkanaście godzin dziennie, w weekendy, wyjeżdżająca do pracy czy firmy zanim dzieci wstaną i wracająca jak już śpią. Spędzająca tygodnie w delegacjach. Osoba zestresowana, często z nadszarpniętym zdrowiem w młodym wieku. To ma być sukces? Tylko dlatego, że w garażu stoi samochód za > 200 000 PLN ? Dla mnie sukcesem jest osiągniecie stanu kiedy to w większym stopniu ja decyduję co chcę robić i to robię. Jeżeli chcę leżeć 8 godzin na hamaku i czytać książkę i mogę to zrobić, to dla nnie to jest sukces. Uwielbiasz konie i masz mała stadninę – super. Robisz to co kochasz i to jest sukces. To, że jeździsz 20 letnim oplem nic w tej sytuacji nie zmienia.
Odnosząc się do twojego pytania o sukces – ile w nim szczęścia a ile ciężkiej pracy. W części się z tobą zgadzam. Ludzie nie doceniają tego co mają z racji urodzenia się w danym miejscu i czasie. Większość ludzi na świecie od razu zamieniłoby się z nami na państwa. Niemniej jednak nie podzielam twojej opinii odnośnie wpływu nas samych na to co osiągamy. Żyjemy w kraju gdzie możliwości i szanse na starcie większość ma podobne. Co by nie mówić o naszym systemie edukacji czy ochrony zdrowia, to w przeciwieństwie do wielu bogatych państw są one darmowe. Oczywiście w Polsce też są osoby, które miały łatwiej na starcie, ale jednak większość startowała z podobnego, niskiego po-PRLowskiego poziomu.
Wolny – każdy kto czytał twoje wpisy sprzed x lat wie, że włożyliście w wasz sukces mnóstwo pracy i mówienie teraz, że większość to kwestia szczęścia itd. jest delikatnie mówiąc nieporozumieniem 😀.
Podsumowując – czy sukces to kwestia pracy czy szczęścia? To kwestia przede wszystkim podejścia do życia. Sukces jest w naszych głowach. Jeżeli ktoś ma mentalność osoby roszczeniowej, osoby której wszystko się należy, która nigdy niczemu nie jest winna – to zawsze jacyś „oni” są winni, to inni zawsze sprawiają, że nic im się nie udaje itd, to szczęście nic mu nie pomoże.
Pozdrawiam,
Eryk
Heh, czyli kolejna opinia, że być może nieco bagatelizuję to, co wypracowaliśmy. Myślę, że Ty podsumowałeś wpis jeszcze lepiej, niż sam to zrobiłem. Mam tu na myśli, że wniosek dla kogoś „na dorobku”, czytającego ten wpis powinien być taki: „żyję w czasach i miejscu dających niesamowite możliwości. Mój los na loterii był tak szczęśliwy, że wszystko, czego potrzebuję to dobre rozegranie pozostałych 20%. Piłeczka jest po mojej stronie, karty mi sprzyjają, nie muszę przebijać głową muru, a jedynie wyciągnąć rękę po to, co dostępne i możliwe.”
Maciek,
chyba się nie doceniasz 🙂 Jasne, że dużo zależny od tego gdzie się urodziliśmy i co nam zagwarantowali rodzice. Ale już potem to są nasze wybory, nasza praca … Pamiętasz statystyki z „milionerów z sąsiedztwa”? Większość tych szczęściarzy roztrwoniła majątek.
Jest takie powiedzenie, że szczęście jest wtedy gdy okazja trafia na przygotowanego człowieka czy jakoś tak. Okazji (np. inwestycyjnych) jest bardzo dużo. Tylko niektórzy podejmą ryzyko i wysiłek a niektórzy nie 🙂
Większość osób, które znam i które mógłbym określić jako ponadprzeciętnie zamożne same zapracowały na to co mają. Znam także ze 2 osoby, które dobrze wykorzystały to co im zostawili rodzice. Ale także w ich przypadku to nie było odcinanie kuponów tylko ciężka praca.
Był taki wywiad z nieżyjącym już Janem Kulczykiem. Dziennikarz zadał pytanie: „Panie Janie, skąd wziął Pan pierwszy milion?”. Padła odpowiedź: „Dostałem od ojca” a po chwili Pan Jan dodał „Ale kolejne tysiąc milionów zarobiłem już sam”. 🙂
Tak, podczas pisania tego wpisu sam się zastanawiałem, czy nie umniejszam swoich osiągnięć i ich nie bagatelizuję. Ciężko to wszystko ubrać w słowa, bo przecież czuję sprawczość tego, co robię i wiem, że dużo zależy ode mnie. Ale wiem też, że tego wszystkiego by nie było, gdyby ziścił się któryś z nieskończonej liczby innych scenariuszy, wedlug których przyszedłem na świat.
Odłóż na półkę te książki o filozofii i wróć do tych ekonomicznych 😉
Pozdrawiam,
hehehe 🙂 no tak, jestem pod dość dużym wpływem „Sztuki dobrego życia” oraz „Stoicyzm na każdy dzień roku” i to na pewno widać w tym wpisie. Ale myślę, że to też niesie wartość dla czytelników i skłania do takich czy innych przemyśleń. Nie wiem czy zauważyłeś, ale od oszczędzania i pieniędzy stopniowo przechodzę do… jakkolwiek to zabrzmi… lifesyle’u 😉
Mi akurat stoicyzm też jest bliski. Szczegolnie w odniesieniu do doceniania życia tu i teraz, docenianiu tego co się ma itd.
Jeżeli chodzi o lifestyle – dopóki nie wrzucasz fotek z „dziubkiem” i nie ma wpisów w stylu „joga dobra na wszystko – przeziębienia, zaparcia i niskie odsetki w banku” – pozostaję wiernym czytelnikiem 😆
Wolny – puchu marny… Czymże jesteś i twoje problemy w skali kosmosu…
Psychika ludzka to straszna rzecz… Z biedaka potrafi zrobić milionera a z miliardera wrak człowieka.
Zastąp słowo „sukces” słowem „szczęście” upraszcza równianie i odrzuca wszystko co zbędne.
Ładna sentencja, nie powiem. Zastąpić sukces szczęściem… może to i jakiś pomysł, natomiast to nadal nie mój cel (chociaż kiedyś tak myślałem). Niedługo będzie o tym więcej, teraz powiem tylko: dobre życie. I znowu hasło, które można różnie interpretować 🙂 Ale nie wyprzedzam wpisu, który pojawi się za jakiś czas.
No to teraz jestem ciekawy, czekam na ten wpis.
Mądry wpis, trudno się z nim nie zgodzić.
Jeśli mi czegoś w nim brakuje, to może przykładów na Twoje 80%. Może gdybyś przytoczył jakieś zbiegi okoliczności, zrządzenia losu, przypadki etc., które pomogły Ci w osiągnięciu sukcesu, wpis byłby nieco bardziej wyrazisty. A takich wpisów trzeba nam bardzo, by walczyć z fałszywkami a la „sky is the limit”.
Hmmm… pierwsze, co mi przychodzi do głowy to Wolna. Przecież nie „zapracowałem” na nią. To, że na siebie trafiliśmy, poznaliśmy się, pierwsze spotkania wypadły dobrze, a później zdarzyło się wszystko po kolei to swego rodzaju zrządzenie losu, prawda? Gdyby nie Wolna, byłbym innym człowiekiem, prawdopodobnie również bardzo dobrze zarabiającym, ale może nadal mającym siano w głowie, może nieszczęśliwym, może już po rozwodzie, może żyjącym z kimś, kto wyznaje zupełnie inne wartości, może i ja bym część z nich przejął. A może tyrałbym 24h na dobę, żeby utrzymać styl życia odpowiedni dla mojej hipotetycznej, drugiej połówki. Daje do myślenia, co?
Nie bądź tego taki pewien. Ja też tak myślę o mojej żonie i pod wieloma względami bym się zgodził. Zrządzeniem losu mogło być, że akurat się spotkaliście i to tylko teoretycznie. Jak się zastanowisz to bardzo ciężko „zapracowałeś” na Wolną i ona na ciebie. Jak nie wierzysz to ją o to zapytaj.
Każde z was dawało dużo od siebie by ten wasz związek się udał. To była ciężka praca, dobre i złe chwile. Przez te lata nawzajem się wiele zmieniliście. Jestem przekonany, że nawet wasze spotkanie wynikało z waszej pracy. Nawet jeśli podświadomej. Bo wasza obecność tam gdzie się spotkaliście pewnie wynikała z tego, że tam było coś ciekawego dla każdego z was. Każde z was chciało się tam znaleźć z jakiegoś powodu i wykonało pracę by się tam znaleźć. Poza tym niby się o tym nie myśli ale podświadomie wybieramy ludzi z którymi jesteśmy zbieżni. Same losowe spotkanie przeceniasz a nie doceniasz waszej wspólnej pracy w Was.
To przewrotnie zapytam. Skąd wiesz, że z Wolną akurat osiągasz wyżyny? A może w losowych wariantach życia minąłeś „Wolną” z którą byś był/doświadczył/osiągnął 100 razy więcej? Skąd wiesz? Nie masz przecież właściwej perspektywy. Tylko ci się wydaje, że masz.
Lubisz ekstrema i przekraczanie granic komfortu. Tak sobie myślę, że chyba testujesz jakieś filozoficzno-egzystenjonalne ekstremum szukając granicy aż ci zryje beret 🙂
Takie stwierdzenia typu „możesz wszystko, musisz tylko chcieć, ciężko pracować, lepiej się zorganizować” itd. są bardzo szkodliwe. Mogą być przyczyną wielkiej frustracji i poczucia niespełnienia. Człowiek zamiast skupiać się na tym, co ma i co może osiągnąć, analizuje tylko, co mu się nie udało i dochodzi do wniosku, że widocznie słabo się starał, za mało pracował, nie dość ciężko, a prawda jest taka, że każdy ma jakieś ograniczenia, których sam nie przekroczy. Nieraz potrzebna jest pomoc z zewnątrz. Fajny wpis o tym tutaj: http://www.matkaskaut.pl/jak-sie-nie-obrocisz-dupa-zawsze-z-tylu/ (niby o rodzicielstwie, ale jednak nie do końca ;))
Ja się akurat zgadzam z autorką, że tzw. coaching to jedno wielkie oszustwo i powinien być zakazany.
Jacek Walkiewicz w swoim słynnym wykładzie „Pełna moc możliwości” zwracał uwagę na to, że większość z nas bardzo często mówiąc o swoich dokonaniach używa zwrotu „udało mi się” zamiast „dokonałem tego”. Sformułowanie „udało się”, sugeruje przypadkowość, szczęśliwe zrządzenie losu. Wydaje mi się, że większość z nas zbyt duży akcent kładzie na pomyślny zbieg zdarzeń niż na własne sprawstwo. Nasze życie w zdecydowanym stopniu determinują okoliczności zewnętrzne, na które nie mamy wpływu, ale to jednak od nas zależy, jak te okoliczności wykorzystamy, jak się do nich ustosunkujemy 🙂
Ja również pilnuję się, żeby nie mówić ani nie myśleć „udało mi się”. Ale to nie oznacza, że gdyby nie możliwości (biorące się właśnie z przypadku/szczęścia/zbiegów okoliczności), nie byłbym w stanie większości rzeczy ZROBIĆ / OSIĄGNĄĆ.
Większość ludzi których znam i którzy odnieśli sukces ciężko na niego zapracowali. Nie leżeli przed TV, tylko brali sprawy w swoje ręce, uczyli się, pracowali. Owszem niektórym się nie udało, niektórym się udało bo nastąpił splot szczęśliwych okoliczności, bo znaleźli się we właściwym czasie we właściwym miejscu. Ale nie znam nikogo, kto byłby leniem i odniósł sukces. Tacy ludzie nawet jak znajdą się we właściwym czasie i we właściwym miejscu to i tak tego nie wykorzystają, bo nie mają wiedzy/umiejętności itd.
Bez pracy nie ma kołaczy, a że czasami i ślepej kurze trafi się ziarno (bo np. wygra w totka) to tylko wyjątek od reguły 😉
Powiem więcej: taki niespodziewany sukces, na który nie zapracowaliśmy i do którego nie byliśmy przygotowani jest wręcz problemem. Mnóstwo ludzi, którzy wygrali w różnych konkursach / loteriach lub dorobili się nagle, niespodziewanie, nie radzi sobie z pieniędzmi i szybko bankrutuje, jakby podświadomie chcieli wrócić do stanu, który znają.
Wolny, ja Ci pisałam to już dawno temu 😉
Jasne, należy się doceniać i nie ustawać w wysiłkach, żeby żyć lepiej (cokolwiek to znaczy dla kogokolwiek), jednak prawda jest taka, że na najważniejsze rzeczy w życiu nie mamy wpływu lub mamy bardzo ograniczony. Dlatego za to, co zostało nam dane też trzeba być wdzięcznym i pamiętać, że większość ludzi na Ziemi nie miała tyle szczęścia.
Pisałaś pisałaś… i może właśnie skłoniłaś mnie do przemyśleń, które zaprezentowałem w tym wpisie 😉 I tak: wdzięczność za to, co się ma to zdecydowanie coś, o czym należy pamiętać każdego dnia naszego życia. Warto zacząć już od samego rana: w końcu mogliśmy się nie obudzić i nie otrzymać kolejnego dnia, prawda?
Mi na te tematy otworzyła oczy książka „Zwiedzeni przez losowość” (Fooled by randomness) Tam głównie skupia się na giełdzie i graczach giełdowych ale nie tylko.
Żeby się przekonać czy odniosłeś sukces dzięki ciężkiej pracy czy szczęściu trzeba by się porównać z innymi osobami które podjęły takie same działania jak Ty. Ilu z nich się powiodło, a ilu gdzieś po drodzę poniosło porażkę?
Ale na samym początku trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie czy to ma dla Ciebie jakieś znaczenie? 🙂
Dokładnie – porównywanie się z innymi jest czasami wartościowe, ale jeśli wykonywane bez odpowiedniego nastawienia na pozytywne wnioski, może być potencjalnie groźne.
Wpis skłaniający do refleksji. A że pracuję w marketingu to w skrócie porównam Twój tekst (autorze) do pracy w tej dziedzinie na przykładzie sklepu meblowego.
Faktycznie czasem trzeba szczęście, żeby trafić na określoną pozycję w Google, ale w dużej mierze na to przysłowiowe TOP3 trzeba sobie zapracować i to różnymi działaniami. Wyniki tych prac widać dopiero po jakimś czasie – jakim, zależy od przypadku i konkurencji. Tu liczy się cierpliwość. Oczywiście wszystko trzeba monitorować i nadążać za potrzebami klientów. Łatwo nie jest, choć z pewnością pomoże tu dobra strategia. Można wspomóc się też różnymi narzędziami. Więcej na ten temat w artykule: https://www.ideoforce.pl/wiedza/jak-promowac-sklep-meblowy,306.html. Podsumowując: w jakieś części w marketingu liczy się szczęście, ale bardziej na sukces składa się ciężka praca.
Całość mojego komentarza można zastosować do każdej sfery człowieka. Nie można tłumaczyć niepowodzenia tym, że nie miało się szczęścia lub tym, że brakło czasu, cierpliwości itp.