Niezależnie od tego, czy się ze mną zgodzisz, osobiście uważam, że odniosłem swojego rodzaju sukces. A że to pojęcie niezwykle szerokie i trudne do zdefiniowania, ciężko mi udowodnić, że się mylę 😉 Mam wspaniałą rodzinę, mój stan zdrowia raczej mnie nie ogranicza, rozwijam się, realizuję swoje hobby, a finanse są ostatnią rzeczą, którą mógłbym się martwić. Myślę, że to sporo. Dzisiaj zastanowię się, ile w tym moim „sukcesie” ciężkiej (względnie mądrej) pracy, a ile szczęścia.
Wszyscy chyba znamy przypadki znanych i szanowanych ludzi, którzy z absolutnym przekonaniem twierdzą: wszystko osiągnąłem sam. Własnymi rękami, własną pracą, nikt mi nic nie dał, do wszystkiego musiałem dochodzić przez poświęcenia, pot i łzy. I wiesz co? Ja też kiedyś myślałem, że mój udział w tym, do czego doszedłem jest całkiem spory… dopóki się głębiej nad tym nie zastanowiłem.
Owszem: świat jest pełen wyjątkowych historii, w których ktoś osiąga rzeczy wręcz niemożliwe. Co więcej, czasami realizujemy cele tylko dlatego, że nie wiemy, że czegoś się zrobić po prostu nie da :). Tyle, że to wyjątki, sytuacje z gatunku „jedna na milion”, które owszem: są rozpowszechniane, dają nadzieję i energię do działania, ale prawdopodobieństwo ich wystąpienia jest niemal zerowe.
Dlatego jestem zdania, że – pomijając owe wyjątki potwierdzające regułę – jedynie około 20% efektów jest zależnych od otwartego umysłu, pracy, konsekwencji i uporu w dążeniu do realizacji celów. Pozostałe 80% to mikstura przypadku, zrządzenia, szczęścia, karmy… nazwij to jak chcesz – ważne, że to właśnie determinuje Twoje szanse na osiągnięcie w zasadzie czegokolwiek. To swego rodzaju wstępne warunki, od których zależy, czy „Twoje” 20% będzie miało przełożenie na efekty. Każdy, kto twierdzi, że „sam osiągnął wszystko, do czego doszedł” okropnie spłyca temat i zdecydowanie przecenia swoje zasługi, negując wszystko i wszystkich dookoła. Żyjemy przecież w świecie pełnym zależności, zbiegów przypadku i niesprawiedliwych zrządzeń losu; żyjemy w środowisku, w którym wzajemnie na siebie wpływamy i niemożliwe jest osiągnięcie szczytu bez wsparcia, pomocy czy zasług innych osób. To kontrowersyjne stwierdzenia… pozwól mi jednak przedstawić mój punkt widzenia.
Zacznijmy od tego, że czas, miejsce i okoliczności Twojego przyjścia na świat były absolutnie decydujące dla większości zdarzeń, które Cię do tej pory spotkały. Urodzenie się pod odpowiednim kodem pocztowym, w 21. wieku determinuje niemal wszystko. A na to nie masz żadnego wpływu… to Twój los na loterii, który był mniej lub bardziej szczęśliwy. Który dał Ci szansę siedzenia przed ekranem i czytania tych nieco filozoficznych tekstów, a komu innemu kazał być nosiwodą w starożytnym Egipcie, lub strawą dla jakiegoś większego zwierza w czasach prehistorycznych. To, kim byli i jak wychowali Cię rodzice; jakie możliwości Ci stworzyli, wpłynęło na Twój młodzieńczy rozwój i potencjał, którym dysponujesz. Ale i on niemal w całości pochodzi z Twoich genów, na które przecież wpływu nie miałeś. Nawet to, że jesteś przebojowy, waleczny, pracowity i zdeterminowany do działania… to też głównie wynik procesów chemicznych w Twoim organizmie. Twoje uwarunkowania genetyczne, wynikłe z tego ograniczenia i choroby, traumatyczne lub pozytywne zdarzenia losowe w Twoim otoczeniu: to wszystko Cię kształtuje i sprawia, że działasz na co dzień tak, a nie inaczej.
Owszem, powyższa wizja jest nieco przytłaczająca. Wynika z niej bowiem, że w zasadzie wszystko, co osiągnęliśmy to dzieło przypadku… a przecież czujemy, że tak nie jest. Widzimy przyczynę i skutek, czujemy efekty naszych działań, których przecież nie musielibyśmy wykonać; widzimy efekt własnej pracy. Przykładowo, wykończenie tego mieszkania nie było efektem szczęścia, ale 350 godzin wytężonej pracy. Tyle, że bez szczęścia i miliardów zbiegów okoliczności nie doszlibyśmy do momentu, w którym mielibyśmy szansę wykonać tą pracę. Owszem, mogę myśleć, że jestem dobrze opłacanym specjalistą IT dzięki wykształceniu, kursom i tonie pracy, którą włożyłem w zdobywanie doświadczenia na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. A ktoś, kto pracuje za minimalną krajową, po prostu nie wykorzystał możliwości. Ale gdyby nie ten ciężki do zdefiniowania pierwiastek losowości, mógłbym dzisiaj wypasać kozy w Kazachstanie i wieść proste życie bez świadomości, że coś takiego jak komputer istnieje. Owszem, również w takich okolicznościach mógłbym odczuwać satysfakcję z życia, ale czy ktoś by się wtedy zgodził, że odniosłem sukces? Na pewno nie według zachodnich standardów.
Czy zatem… nie powinniśmy robić nic, skoro aż 80% to czysty przypadek? Otóż nie, bo pozostałe 20% to właśnie te procenty, które mamy szansę wykorzystać zgodnie z zasadą Pareto. One właśnie decydują o tym, w jaki sposób wykorzystamy te 80%, które jest nam po prostu „dane”. To jest to „mięso”, w które należy się wgryźć, jednocześnie odkładając na bok całą resztę, na którą nie mamy wpływu (a jeśli nie masz na coś wpływu, nie przejmuj się tym!). Faktem jest, że każdy z nas ma olbrzymie przełożenie na to, co w życiu osiągniemy, gdzie aktualnie jesteśmy i czy będziemy prowadzili dobre życie (o tym więcej już niedługo!). Bardzo dużo zależy od tego, czy wykorzystujemy możliwości, które świat nam oferuje. Ale gdyby nie zbieg tysięcy przypadkowych zdarzeń, tych możliwości by nie było, a zdecydowana większość drzwi, przez które na drodze naszego życia przechodzimy byłaby zamurowana (głową muru nie przebijesz, prawda?).
Wbrew pozorom, takie postrzegane świata nie sprawia, że siedzę z założonymi rękami i płaczę w kącie nad tym, że tak mało zależy ode mnie. Wręcz przeciwnie: jestem wdzięczny za to, co mam i jeszcze bardziej doceniam ten potencjał, którego zwyczajnie byłoby mi głupio nie wykorzystać. Skoro bowiem mam możliwości, jak mogę je zaprzepaścić, kiedy naokoło mnóstwo ludzi wkłada zdecydowanie więcej pracy i cieszy się z mniejszych jej plonów. Szczerze mówiąc, z perspektywy czasu oceniam mój „sukces” jako niezwykle łatwy do osiągnięcia. Sprzyjały mi okoliczności i los, miałem dobrą rękę do kart.
Jednocześnie, nie można zapominać o tym, że nie jesteśmy we wszechświecie sami. Wyniki naszych działań zależą też od innych ludzi, których drogi kiedyś skrzyżowały się z naszą, a nawet takich, których nigdy nie poznaliśmy. Siatka powiązań jest niesamowicie złożona i nie sposób wskazać wszystkich zależności. Warto po prostu mieć świadomość, że nikt z nas nie jest jednoosobową armią, a każde z naszych osiągnięć to również wysiłek, wsparcie, praca lub porażka innych. A skoro już zabrnąłem tak daleko, to dodam jeszcze jedną prawdę, o której przypominam sobie regularnie, a która sprawia, że na mój „sukces” patrzę z dużym przymrużeniem oka. Otóż ja, Ty i każda inna osoba mamy to, co mamy jedynie na jakiś czas. A nawet nie mamy, bo to wszystko przecież tylko pożyczone. Termin zwrotu: najdalszy to nasza śmierć. Inny, również prawdopodobny: nawet dzisiaj.
Podchodząc do życia w taki sposób, doceniam bardziej. Staram się żyć bardziej świadomie i mniejszą wagę przykładam do przedmiotów, statusu materialnego czy społecznego. A przede wszystkim, coraz bardziej chcę się dzielić tym, co mam i dlatego przestawiam się na pomoc innym; dawanie czegoś od siebie. Myślę, że w ten sposób będę mógł z czasem „odpracować” to, co przyszło mi bez większych potknięć. Patent na sukces nie jest żadną tajemnicą, ale jego realizacja wymaga cholernie dużo zaangażowania, cierpliwości, siły charakteru i wiary w siebie. Chciałbym mieć chociażby minimalne przełożenie na to, że część z Was lepiej wykorzysta te 80% potencjału i włoży chociaż odrobinę więcej w pozostałe 20% układanki. Jeśli tak jest lub było w przeszłości, będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się tym w komentarzu.
Ciekawi mnie też, czy zgadzasz się z moją tezą. Nawet, jeśli nie, to chyba zgodzimy się w jednym: warto zachowywać skromność i szczodrze dzielić się naszymi sukcesami z innymi. Warto pomagać tym, którzy wylosowali gorsze karty lub nie wykorzystali wszystkich możliwości, które los im zaoferował. Warto pokazywać, że ambitne, a jednocześnie realistyczne cele to nie jakieś mrzonki, ale realny scenariusz, do którego możesz dojść, o ile włożysz od siebie wystarczająco dużo, a karma będzie Ci sprzyjać 😉
PS Widzimy, że sezon podróżowania powoli się rozkręca, a część z Was zdecydowała się na skorzystanie z naszych poleceń do airbnb oraz booking.com. Serdecznie Wam za to dziękujemy! A jednocześnie przypominamy o inicjatywie „dom za dom„, której sami doświadczymy już w maju!