Dokumentując swoją drogę kolejnymi wpisami, zdarza mi się pokazywać rzeczy duże jak na takiego małego żuczka, jakim jestem. A to ambitne plany, a to kolejne mieszkania na wynajem, a to przebiegnięcie 70 kilometrów. Udowadniam, że o ile tylko masz możliwości (których krąg stale się poszerza, o ile nad tym pracujesz!), możesz osiągnąć wiele.
Problemem jest to, że moje wpisy to tylko migawka, często będąca podsumowaniem czegoś, na co pracowałem od dawna. Zazwyczaj nie pokazuję całego procesu, nie rozgłaszam przez miesiące i lata, że dzień w dzień dokładam po ziarenku. Jeśli przyjmiesz moje wpisy bez głębszej refleksji, może Ci się wydawać, że to wszystko przychodzi mi szybko, łatwo i bezboleśnie. Niemal: przy okazji. Że ot tak, pewnego dnia postanawiam kupić kolejne mieszkanie na wynajem i je wyremontować, piszę więc o tym tekst i pokazuję, że fajnie się zarabia na czynszu zbieranym od najemców.
Mam jednak nadzieję, że patrzysz na to bardziej krytycznie. Że nie widzisz we mnie jednego z coach’ów, mówiących „możesz wszystko”, których celem jest przeładować Cię energią, mającą wystarczyć na kilka dni wytrwałej pracy nad wielkim, życiowym celem… po czym zapał wyparuje, a Ty będziesz potrzebował kolejnej (nie taniej przecież…) konferencji 🙂 I nic dziwnego: to ładowanie jest sztuczne, a co ważniejsze: Twoja własna psychika Ci nie sprzyja w osiąganiu rzeczy dużych!
Nie jestem ekspertem w tej materii, ale podobno w każdym z nas jest wbudowany mechanizm obronny, który wyewoluował miliony lat temu. To on każe Ci uciekać przed goniącym Cię lwem, lub – w wydaniu współczesnym – wstrzymuje Cię przed zrobieniem pierwszego kroku po zaplanowaniu czegoś ambitnego, co wymaga wyjścia ze swojej strefy komfortu i wkroczenia na nowe, nieznane Tobie wody. Może to być odłożenie pierwszego tysiąca na emeryturę, założenie własnej firmy czy kupienie pierwszego mieszkania na wynajem. Każdy z nas ma w sobie blokady, przez które ciężko nam podjąć się ambitnych zadań, dopóki się dobrze do nich nie przygotujemy. Zamiast zacząć się z entuzjazmem wspinać na tą górę, która powstała w naszych myślach, nie potrafimy zrobić kroku do przodu. Zamiast tego planujemy, zgłębiamy, poznajemy teorię i modyfikujemy wszystko dziesiątki razy w naszej głowie… często po to, żeby po latach zauważyć, że życie przeleciało nam obok, a my nadal stoimy w tym samym miejscu, co lata temu. Jest jednak sposób na to, żeby obejść nasze własne mechanizmy obronne. Tym sposobem jest Kaizen, o którym dzisiaj napiszę nieco więcej (w odniesieniu do życia osobistego, w odróżnieniu od zwyczajowej funkcji Kaizen, którą jest usprawnianie procesów i działania przedsiębiorstw) . Tylko ciiiii – nie czytaj tego na głos, żeby Twój pradawny umysł nie zorientował się, że chcesz go oszukać 😉
Kaizen to zgrabne słowo, które obiło mi się już wcześniej o uszy, ale dopiero po lekturze książki książki “Filozofia Kaizen. Jak mały krok może zmienić Twoje życie” zrozumiałem, o co chodzi w tym podejściu. Kaizen to sposób żeby zmienić wszystko, nie zmieniając prawie nic. To przeciwieństwo innowacyjności i rewolucyjnych działań. To CIĄGŁE doskonalenie i MAŁE działania każdego dnia. To wyrobienie nawyków, które statystycznie po około miesiącu stają się automatyczne i naturalne. Po głębszym zastanowieniu… to chyba jedyna znana mi skuteczna i w miarę bezstresowa metoda na dojście tam, gdzie chcesz. O ile jest to w zakresie Twoich możliwości 😉
Polecam jako lekturę na majowy weekend! Ebooka lub audiobooka dorwiesz nawet dzisiaj, bez czekania na przesyłkę!
Niezła reklama, co? A chodzi o coś niezwykle wręcz prostego: zamiast zabierać z marszu się do wielkich, drastycznych zmian wystarczy podzielić je na jak najmniejsze fragmenciki i konsekwentnie je realizować. Nawet, jeśli są tak małe, że wydają się nic nie znaczące. Wtedy – wbrew pozorom – wykonać je najłatwiej, bo wymagają mniej czasu i wysiłku, a przede wszystkim: nie aktywują mechanizmów obronnych…
Które działają nie mniej efektywnie niż ceramiczne hamulce w sportowych samochodach. Wystarczy spojrzeć na temat noworocznych postanowień. Zwykle wychodzimy od dużych wyzwań i ambitnych celów, które chcemy wprowadzić w życie już nazajutrz, kiedy tylko kac stanie się bardziej znośny ;). Koniec ze słodkim, koniec z procentami, koniec z fajkami, wydawaniem kasy na głupoty, późnym chodzeniem spać. To wszystko fajne cele, ale są one niewykonalne do wdrożenia w sposób rewolucyjny – a przynajmniej nie dla większości ludzi. Ale… jeden batonik mniej w tygodniu; przestawienie budzika o 10 minut wcześniej, zrobienie 3 pompek… banał, prawda? Zero skomplikowania, zero wysiłku, niemal gwarantowana satysfakcja ze zrealizowania planu 🙂 I o to właśnie chodzi! Bo po kilku dniach czy tygodniu dołożysz 3 przysiady, odejmiesz jeszcze pączka, a budzik przestawisz o kolejne minuty. I będzie to równie proste, bo znowu wystarczy jeden, malutki krok. Ani się spostrzeżesz, a po roku… ciężkiej, wytrwałej pracy z nic nie znaczącymi zmianami spojrzysz wstecz i z zadowoleniem odkryjesz, że pokonałeś cholernie długą drogę. W którą nawet byś się nie wybrał, jeśli od początku narzuciłbyś sobie zadanie pod tytułem „100 pompek dziennie, zero słodyczy i codzienne wstawanie o 5:30”. To właśnie Kaizen, a przynajmniej moja interpretacja tego podejścia 😉
Czas na kilka przykładów Kaizen z naszego życia. Wolna nie założyła firmy z dnia na dzień. Pomysł na własną działalność zrodził się jakieś 2 lata temu, ale najpierw były rozmowy, analiza, strach i niepewność. Później rok pracy na etacie, co było małym, bezpiecznym krokiem mającym dać pewne podstawy w branży projektowania wnętrz. Następnie działalność nierejestrowana, równolegle z etatem, w końcu własna firma, również obok etatu. Dopiero od kilku miesięcy Wolna całkowicie przestawiła się na Pracownię Dobrych Wnętrz. Gdybyśmy 2 lata temu wyszli od pomysłu „otwieramy jutro firmę”, pewnie na ambitnych planach by się skończyło. Na blogu pisałem tylko o kolejnych krokach milowych, a przecież na całość składały się nasze próby ubrania tego w sensowną całość, tworzenie CV, odpowiedzi na ogłoszenia, pierwsze projekty dla znajomych – i cała masa innych drobnych kroczków, które działy się pod maską na przestrzeni całych miesięcy.
Analogicznie było z większością osiągnięć, które dzisiaj uważam za duże. Osiągnięcie niezależności finansowej to przecież kilkunastoletnia droga, pokonywana małymi kroczkami dzień w dzień. Moje sportowe cele ewoluowały od tego, że kiedyś zdecydowałem, że RAZ pojadę rowerem do pracy. Ten „raz” zamienił się w „raz w tygodniu, o ile pogoda była idealna”… a po kilku latach drobnych, nic nie znaczących kroczków dojeżdżałem do pracy codziennie, nie bacząc na warunki pogodowe, aż skreśliłem całkowicie pojęcie sezonu rowerowego. Ale i to był tylko wstęp do treningów, które podjąłem później, kiedy praca zdalna sprawiła, że codzienne dojazdy przestały być konieczne. Dzisiaj wyzwaniem nazwałbym rzeczy, które kiedyś wydawały mi się nieprawdopodobne i przeznaczone dla cyborgów: a to zawody na dystansie pełnego IM (owszem, planuję na 2020 :)), a to 100-kilometrowe zawody biegowe (to również siedzi mi w głowie). To właśnie dzięki małym, nic nie znaczącym kroczkom, powtarzanym na przestrzeni lat osiągnąłem ten poziom. ZMIANA JEST PROCESEM. Który trwa, czasami niesłychanie długo. Ale to jest właśnie klucz do osiągania rzeczy, które na początku wydają się niewykonalne.
Aktualnie pracuję nad tym, żeby spędzać bardziej wartościowy czas z dziećmi. Mógłbym zacząć od planowania wspaniałych wycieczek i organizowania czasu w wyjątkowy sposób. Ale Kaizen to przeciwieństwo innowacyjności i rewolucyjnych zmian, dlatego wyszedłem od banału: odkładania telefonu do innego pomieszczenia w czasie zabawy z nimi. Wyłączania powiadomień rozpraszających mnie aplikacji. Małe kroki, prawda? Wystarczy kilka kliknięć i mamy mikrusi, szybki efekt. O to właśnie chodzi w Kaizen. Zamiast robić siedmiomilowe kroki, nastawiam się na drobienie, niemal w miejscu. Dzięki temu obchodzę swoje bariery obronne oraz znacznie łatwiej przychodzi mi wzięcie na klatę malutkiego zadania, które – gdyby było większe – odkładałbym, potencjalnie w nieskończoność.
W moim przypadku Kaizen sprawdza się doskonale. Nawet, jeśli nie wiedziałem, że to Kaizen 🙂 Zachęcam Cię, żebyś spróbował tego podejścia, a definiowanie celów (o którym pisałem tutaj) jest idealną okazją do tego. Spróbuj wyjść od jednego z Twoich ambitnych celów, który uważasz za naprawdę duży. A następnie… poszatkuj go, najdrobniej jak potrafisz. Podziel go na dziesiątki kawałków i rozpisz je (inaczej zapomnisz, gwarantuję!) na poszczególne dni czy tygodnie. A następnie… rób to, bez ciągłego wracania do tematu, analiz i myślenia, czy może lepiej jutro, zamiast dzisiaj.
Każda, nawet najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku. Komuś, kto nie jest przyzwyczajony do długodystansowych biegów, lepiej zacząć od dziecięcego kroczku, zamiast nastawiać się na sprint od początku. I nawet, jeśli sprint szybko przyniesie oczekiwane efekty, to ryzyko kontuzji (=poddanie się) jest na pierwszych kilometrach olbrzymie. Moja rada? Lepiej zacząć powoli, niż nigdy. Pewnie tak jak ja, znasz wiele osób, które od lat kupują pierwsze mieszkanie na wynajem, zakładają firmę i zmieniają pracę. Tyle, że jeszcze nie wykonały tego pierwszego kroku. W końcu zastanawianie się jest przyjemniejsze niż działanie, a snucie refleksji: znacznie łatwiejsze, niż przejmowanie incjatywy. A jeśli sam należysz do tych, którzy wiecznie prokrastynują… wypróbuj Kaizen, co masz do stracenia?
PS Mam nadzieję, że Twój majowy weekend jest ciekawszy, niż mój! Projekt, w którym uczestniczę od długiego czasu ma właśnie swoją fazę kulminacyjną i ten tydzień oznacza dla mnie wyjątkowo wytężoną pracę, również w dniach ustawowo wolnych od pracy… na szczęście druga połowa maja zapowiada się ciekawiej. Będzie delegacja do Niemiec (to zwykle czas na małe odetchnięcie i oderwanie od codzienności), ponad tydzień w Poznaniu w formule „dom za dom” (jeśli nie wiesz o co chodzi, zachęcam do nadrobienia zaległości!), a na koniec… triathlon na dystansie 1/2 IM w przepięknym Gniewinie. Jest więc na co czekać!
Akurat wczoraj słuchałem jednego z odcinków podcastu „Mała Wielka Firma” Marka Jankowskiego, właśnie na ten temat. (odcinek 196 – Osiąganie Celów). Jedną z informacji przekazanych przez Miłosza Brzezińskiego, który gościł w tym odcinku było, że wystarczy 20 minut dziennie konsekwentej pracy lub treningu, aby stać się „dobrym amatorem” w wybranej dziedzinie. I mogą to być dziedziny nawet bardzo złożone, takie jak pilotowanie samolotu, gdzie podobno podstawowy kurs trwa 16 godzin (nie weryfikowałem).
Był też podany fajny przykład, trochę podobny do Twojego, że nie da rady pójść raz na siłownię na 11 godzin i powiedzieć „dzisiaj zrobię rzeźbę”. Trzeba chodzić konsekwentnie, na krótsze okresy czasu. Dopiero wtedy przyniesie to oczekiwane rezultaty.
Jeśli ktoś nie słuchał, polecam. Całkiem ciekawy odcinek.
miało być: „aby PO MIESIĄCU” stać się “dobrym amatorem” w wybranej dziedzinie… 🙂
Chyba tego odcinka jeszcze nie słuchałem (albo nie pamiętam, że słuchałem ;)), ale jak już kiedyś wspominałem: BARDZO polecam Małą Wielką Firmę. Zdecydowanie nie tylko dla tych, którzy są przedsiębiorcami.
Bardzo dziękuję za polecenie MWF! Odcinek 196. z Miłoszem Brzezińskim to rzeczywiście petarda, bezkonkurencyjnie najpopularniejszy ze wszystkich dotychczas nagranych, więc zapraszam 🙂
Polecam gdzie się da, bo zdecydowanie warto! Dzięki za kawał dobrej roboty 🙂
Marku, zachęciłeś swoją recenzją i tym, że osobiście zostawiłeś komentarz na moim 'blogasku’ 😉 No i słucham – zwłaszcza, że Twoja urodzinowa rozmowa z Miłoszem była niesamowita!
Niesamowity odcinek, niesamowity rozmówca. Każde zdanie napakowane treścią. Będę słuchać kilka razy bo po jednym przesłuchaniu nie wchłonęłam wszystkiego. Słucham podcastów od 2 lat, trafiam na różne blogi i odcinki, ale ten odcinek MWF jest wyjątkowy. Polecam. Jak ja mogłam wcześniej nie zetknąć się z Miłoszem Brzezińskim?
Fajny wpis i całkowicie się zgadzam z jego treścią, stosuje tę zasady od ponad 15 lat z tym że dopiero niedawno odkryłem jak nazywa się ta strategia. Dodam, że przedstawiony przez Ciebie mechanizm obronny u mnie ewoluował do odkładania rzeczy dużych do realizacji na emeryturę, czyli jak niektórzy pewno sadzo na bardzo później graniczące z nigdy…. Ale to już za 19 miesięcy więc chcąc nie chcąc muszę już robić „rozpiski” na konkretne podzadania i wpisywać to do terminarza.
Pisz pisz… a ja niezmiennie jestem ciekawy, jak zmienia się życie po takim nagłym uwolnieniu ~10 godzin dziennie na stałe.
No w końcu można nadrobić zaległości w obszarach które są zaniedbywane od wielu lat , zatrzymać się spojrzeć w różne strony i pójść drogą którą chce a nie muszę bo już nic nie musze 🙂
3h zużyje na spanie bo spanie 4-5 h na dobę nie jest maciek chyba nawet dla Ciebie normalne pomijając że niezdrowe i destrukcyjne dla zdrowia i kondycji. A jak tak mam od 4 lat.
O teorii Kaizen Bartek Popiel https://liczysiewynik.pl napisał audio i e booka https://liczysiewynik.pl/ebook. Treści są jak najbardziej fajne, ale przesadne akcentowanie głosek ę ą na audiobooku jest irytujące i bynajmniej nie dowodzi profesjonalizmu, a stosowanie świdrujących uszy gongów i sygnałów dyskwalifikuje formę audiobooka tego wydawnictwa. Polecam formy tekstowe.
Cóż, ja dla odmiany zupełnie się nie zgadzam z tą metodą. Jak to mawia pewien polityk: „Znacznie prościej i bardziej humanitarnie jest odciąć psu cały ogon na raz, a nie kawałek po kawałku”.
Musisz zadać sobie pytanie, czy faktycznie chcesz dokonać zmiany w życiu. Czy jesteś zdeterminowany, by to zrobić. Jeśli tak, to daj z siebie wszystko. Jeśli nie, to szkoda czasu na słomiany zapał. Wyobraźmy sobie kogoś, kto jest „zdeterminowany” by rzucić palenie. Dotychczas palił 20 sztuk dziennie, ale od teraz będzie co miesiąc ograniczał tę ilość o jednego papierosa mniej. Czyli po 10 miesiącach nadal będzie palił pół paczki dziennie. Przecież to jest śmieszne. Albo osoba która chce schudnąć, ale zamiast przejść stanowczo na dietę, pochłania już tylko jedną tabliczkę czekolady dziennie, zamiast dwóch.
Każda metoda jest dobra, ale coś mi mówi, że zwolennicy radykalnych zmian w życiu mają lepsze efekty niż osoby które z pozytywną zmianą jedynie flirtują.
„Czyli po 10 miesiącach nadal będzie palił pół paczki dziennie. Przecież to jest śmieszne.” – hmmm, ja nie widzę w tym nic śmiesznego, widzę za to postępy. Jeśli ktoś palił 10 lat, czmeu ma rzucić w 1 dzień. to trochę tak, jakbyś twierdził, że po przytyciu 20kg w ciągu 10 lat trzeba to zrzucić w miesiąc. Owszem, wszystko można… tylko, że takie radykalne metody zazwyczaj nie działają. Pewnie są lepsze i skuteczniejsze, ale co z tego, skoro nikły odsetek społeczeństwa rzeczywiście je wdroży w życie, a reszta po kilku dniach się podda i wróci do starych nawyków.
Powiedziałbym tak: jeśli jesteś na tyle mocny i zdeterminowany, żeby zrobić rewolucję, to spróbuj. Ale jeśli nie czujesz się na siłach, lub takie podejście nie zadziałało w przeszłości, spróbuj Kaizen. Można to też podzielić: przecież nie wszystkie cele znaczą tyle samo i są tak samo ważne; nie dla wszystkich jesteśmy gotowi na duże poświęcenia, nawet jeśli chcielibyśmy je zrealizować.
Powiem o rzucaniu palenia z doświadczenia: paliłem przez 12 lat masakryczne 40-60 papierosów dziennie. W tym okresie dwukrotnie rzucałem palenie na około pół roku bez żadnych problemów z dnia na dzień, ale trzeci raz to była masakra i podszedłem do tego taktycznie/etapowo najpierw nie paliłem w samochodzie, potem paliłem rano i wieczorem w domu i pracy, potem w pracy już nie, potem nie chciało mi się iść do CPN wieczorem po fajki i potem stwierdziłem że to jest ten dzień że spróbuje pierwszą dobę, tydzień, miesiąc itd . nie pale już 17 lat. Jakoś się udało, ale próby siłowe były żałosne i poniżające dla mnie samego.
No jeżeli własne życie przyrównujesz do psiej dupy i odcinania z niej ogona to masz rację, może humanitarniej jest obciąć nie ogon tylko w ogóle zabić psa?
Chyba Mark Twain to powiedział: „Rzucanie palenia jest proste. Robiłem to już tysiąc razy…”
Tak samo z odchudzaniem. Drastyczna zmiana nawyków na krótkim etapie może i przyniesie efekt, ale w dłuższej perspektywie to proszenie się o efekt yoyo.
Daleki byłbym też od cytowania polityków (nie ważne jakiej opcji) jako autorytetów 🙂
Ja bym jeszcze raz podkreślił to, że skutki, z których chcemy wyjść (otyłość, palenie itp itd) też się nie pojawiły z dnia na dzień. Nikt nie przytył 20kg i nie zaczął palić 40 fajek z dnia na dzień. To zwykle był powolny, wieloletni proces, podczas którego tworzyły się nawyki i nawarstwiały problemy. Czemu próbuje się przekonać ludzi, że teraz można to wszystko odkręcić z dnia na dzień? W przeważającej liczbie przypadków to nierealne.
Tom,
każdy ma prawo do własnego zdania. Szanuję zatem Twoje podejście. Jeżeli u Ciebie lepiej się sprawdza radykalizm w temacie zmian to gratuluję.
Osobiście jestem ogromnym fanem Kaizen i mam niesamowite efekty stosując tę filozofię (u mnie to nawet nie narzędzie, nie filozofia … to religia).
Kaizen to małe kroki. Na tyle małe, że nasz mózg ich nie dostrzega i dlatego się nie buntuje.
20 kg nie zrzucisz w miesiąc, ale wystarczy jeden dzień, aby ułożyć sobie nową dietę i się jej trzymać. Ja nie palę, ale historia mojego ojca to jedna z tych, gdzie lekarz pokazał mu stan jego płuc i od tego czasu nie wziął papierosa do ust. Jak już coś robić, to porządnie.
Pamiętam że podobnie miałem z siłownią. Na początku chodziłem 3x w tygodniu. Po pewnym czasie postanowiłem chodzić codziennie. Nie lubię ćwiczyć, ale paradoksalnie utrzymanie rygoru codziennych treningów okazało się łatwiejsze niż 3x/tydzień. Dzieje się tak dlatego, że przyzwyczajamy się do pewnej zmiany, ona się staje naszą codziennością, wpadamy w rytm. Pozwalanie sobie na powrót do złych nawyków (dziś zrobię sobie dzień bez treningu / dziś sobie zapalę) to folgowanie swoim słabościom.
Aczkolwiek niech każdy wybiera metodę która mu pasuje.
Tom,
Codzienne nawyki. Przyzwyczajenie się do pewnej zmiany. To jest właśnie kaizen.
Dokładnie tak jak piszesz. Być może to samy mamy na myśli ale inaczej to nazywamy 😉
Dokładnie tak. W Kaizen chodzi o to, żeby robić małe kroki, ale codziennie. To jest tak, jak Wolny pisał o czasie z dziećmi. Nie postanowił, że raz w tygodniu zabierze dzieci na wspaniałą wycieczkę, tylko że spędzając z nimi, czas odłoży telefon. ZAWSZE.
Oj wolny, skołczingowano Cię i nawet się nie zorientowałeś 😉 wbrew całym internetom coaching to nie hasło „jesteś zwycięzcą/możesz wszystko!” 😉 na wielkim evencie.
Monika,
rozwiń proszę myśl gdyż mnie zainteresowało to co napisałaś.
Co masz na myśli pisząc o coachingu? Domyślam się, że jakiś wpływ z zewnątrz ale jeżeli tak to nie jest to coaching (do którego de facto sam mam podejście niesprecyzowane / niektórzy go potrzebują / dla innych to to samo co nachalna reklama, marketing czy NLP).
Takie podejście małych kroczków stosowałem w swoim życiu od dawna ale nie wiedziałem, że ma to jakaś nazwę a nawet jest filozofią. Ale w całym tym podejściu dostrzegam jeden mankament, który coraz bardziej zaczyna mnie denerwować. otóż małymi kroczkami można niewiele się ruszyć z miejsca. Nasze życie po prostu jest za krótkie i czasami takie małe kroczki mogą spowodować, że przez długi czas nie zrealizujemy naszego planu i nie dojdziemy tam gdzie chcielibyśmy się znaleźć.
Czy książka wyjaśnia jak można nieco przyśpiszyć nasze procesy?
Wydaje mi się, że wiele osób nastawia się właśnie na natychmiastową gratyfikację 😉 I chyba z tego bierze się to przekonanie, że trzeba już, teraz, zaraz i otwieram firmę i zarabiam miliony 😉 Jak napisałeś Wolny, w metodzie Kaizen (a może raczej filozofii) liczą się właśnie te małe i wręcz wykonywane w miejscu kroczki 😉 Niby nic wielkiego, ale gdzie one nas mogą zaprowadzić za miesiąc lub dwa 😉
Kaizen działa też świetnie w nauce języków obcych. Jedno słówko dziennie, albo zainstalowana aplikacja na telefonie, gdzie przy każdym użyciu telefonu wyświetla się na ekranie inne słówko. Ostatnio rozmawiałam z moją panią profesor- jej mąż, też germanista, uczył swoją córkę j.niemieckiego 1 raz w tygodniu przez 20 min. (tylko!). Efekt: biegle opanowany niemiecki w mowie i piśmie;-). Kaizen = tak niewiele, a tak wiele…