Dokumentując swoją drogę kolejnymi wpisami, zdarza mi się pokazywać rzeczy duże jak na takiego małego żuczka, jakim jestem. A to ambitne plany, a to kolejne mieszkania na wynajem, a to przebiegnięcie 70 kilometrów. Udowadniam, że o ile tylko masz możliwości (których krąg stale się poszerza, o ile nad tym pracujesz!), możesz osiągnąć wiele.
Problemem jest to, że moje wpisy to tylko migawka, często będąca podsumowaniem czegoś, na co pracowałem od dawna. Zazwyczaj nie pokazuję całego procesu, nie rozgłaszam przez miesiące i lata, że dzień w dzień dokładam po ziarenku. Jeśli przyjmiesz moje wpisy bez głębszej refleksji, może Ci się wydawać, że to wszystko przychodzi mi szybko, łatwo i bezboleśnie. Niemal: przy okazji. Że ot tak, pewnego dnia postanawiam kupić kolejne mieszkanie na wynajem i je wyremontować, piszę więc o tym tekst i pokazuję, że fajnie się zarabia na czynszu zbieranym od najemców.
Mam jednak nadzieję, że patrzysz na to bardziej krytycznie. Że nie widzisz we mnie jednego z coach’ów, mówiących „możesz wszystko”, których celem jest przeładować Cię energią, mającą wystarczyć na kilka dni wytrwałej pracy nad wielkim, życiowym celem… po czym zapał wyparuje, a Ty będziesz potrzebował kolejnej (nie taniej przecież…) konferencji 🙂 I nic dziwnego: to ładowanie jest sztuczne, a co ważniejsze: Twoja własna psychika Ci nie sprzyja w osiąganiu rzeczy dużych!
Kaizen to zgrabne słowo, które obiło mi się już wcześniej o uszy, ale dopiero po lekturze książki książki “Filozofia Kaizen. Jak mały krok może zmienić Twoje życie” zrozumiałem, o co chodzi w tym podejściu. Kaizen to sposób żeby zmienić wszystko, nie zmieniając prawie nic. To przeciwieństwo innowacyjności i rewolucyjnych działań. To CIĄGŁE doskonalenie i MAŁE działania każdego dnia. To wyrobienie nawyków, które statystycznie po około miesiącu stają się automatyczne i naturalne. Po głębszym zastanowieniu… to chyba jedyna znana mi skuteczna i w miarę bezstresowa metoda na dojście tam, gdzie chcesz. O ile jest to w zakresie Twoich możliwości 😉
Polecam jako lekturę na majowy weekend! Ebooka lub audiobooka dorwiesz nawet dzisiaj, bez czekania na przesyłkę!
Niezła reklama, co? A chodzi o coś niezwykle wręcz prostego: zamiast zabierać z marszu się do wielkich, drastycznych zmian wystarczy podzielić je na jak najmniejsze fragmenciki i konsekwentnie je realizować. Nawet, jeśli są tak małe, że wydają się nic nie znaczące. Wtedy – wbrew pozorom – wykonać je najłatwiej, bo wymagają mniej czasu i wysiłku, a przede wszystkim: nie aktywują mechanizmów obronnych…
Które działają nie mniej efektywnie niż ceramiczne hamulce w sportowych samochodach. Wystarczy spojrzeć na temat noworocznych postanowień. Zwykle wychodzimy od dużych wyzwań i ambitnych celów, które chcemy wprowadzić w życie już nazajutrz, kiedy tylko kac stanie się bardziej znośny ;). Koniec ze słodkim, koniec z procentami, koniec z fajkami, wydawaniem kasy na głupoty, późnym chodzeniem spać. To wszystko fajne cele, ale są one niewykonalne do wdrożenia w sposób rewolucyjny – a przynajmniej nie dla większości ludzi. Ale… jeden batonik mniej w tygodniu; przestawienie budzika o 10 minut wcześniej, zrobienie 3 pompek… banał, prawda? Zero skomplikowania, zero wysiłku, niemal gwarantowana satysfakcja ze zrealizowania planu 🙂 I o to właśnie chodzi! Bo po kilku dniach czy tygodniu dołożysz 3 przysiady, odejmiesz jeszcze pączka, a budzik przestawisz o kolejne minuty. I będzie to równie proste, bo znowu wystarczy jeden, malutki krok. Ani się spostrzeżesz, a po roku… ciężkiej, wytrwałej pracy z nic nie znaczącymi zmianami spojrzysz wstecz i z zadowoleniem odkryjesz, że pokonałeś cholernie długą drogę. W którą nawet byś się nie wybrał, jeśli od początku narzuciłbyś sobie zadanie pod tytułem „100 pompek dziennie, zero słodyczy i codzienne wstawanie o 5:30”. To właśnie Kaizen, a przynajmniej moja interpretacja tego podejścia 😉
Czas na kilka przykładów Kaizen z naszego życia. Wolna nie założyła firmy z dnia na dzień. Pomysł na własną działalność zrodził się jakieś 2 lata temu, ale najpierw były rozmowy, analiza, strach i niepewność. Później rok pracy na etacie, co było małym, bezpiecznym krokiem mającym dać pewne podstawy w branży projektowania wnętrz. Następnie działalność nierejestrowana, równolegle z etatem, w końcu własna firma, również obok etatu. Dopiero od kilku miesięcy Wolna całkowicie przestawiła się na Pracownię Dobrych Wnętrz. Gdybyśmy 2 lata temu wyszli od pomysłu „otwieramy jutro firmę”, pewnie na ambitnych planach by się skończyło. Na blogu pisałem tylko o kolejnych krokach milowych, a przecież na całość składały się nasze próby ubrania tego w sensowną całość, tworzenie CV, odpowiedzi na ogłoszenia, pierwsze projekty dla znajomych – i cała masa innych drobnych kroczków, które działy się pod maską na przestrzeni całych miesięcy.
Analogicznie było z większością osiągnięć, które dzisiaj uważam za duże. Osiągnięcie niezależności finansowej to przecież kilkunastoletnia droga, pokonywana małymi kroczkami dzień w dzień. Moje sportowe cele ewoluowały od tego, że kiedyś zdecydowałem, że RAZ pojadę rowerem do pracy. Ten „raz” zamienił się w „raz w tygodniu, o ile pogoda była idealna”… a po kilku latach drobnych, nic nie znaczących kroczków dojeżdżałem do pracy codziennie, nie bacząc na warunki pogodowe, aż skreśliłem całkowicie pojęcie sezonu rowerowego. Ale i to był tylko wstęp do treningów, które podjąłem później, kiedy praca zdalna sprawiła, że codzienne dojazdy przestały być konieczne. Dzisiaj wyzwaniem nazwałbym rzeczy, które kiedyś wydawały mi się nieprawdopodobne i przeznaczone dla cyborgów: a to zawody na dystansie pełnego IM (owszem, planuję na 2020 :)), a to 100-kilometrowe zawody biegowe (to również siedzi mi w głowie). To właśnie dzięki małym, nic nie znaczącym kroczkom, powtarzanym na przestrzeni lat osiągnąłem ten poziom. ZMIANA JEST PROCESEM. Który trwa, czasami niesłychanie długo. Ale to jest właśnie klucz do osiągania rzeczy, które na początku wydają się niewykonalne.
Aktualnie pracuję nad tym, żeby spędzać bardziej wartościowy czas z dziećmi. Mógłbym zacząć od planowania wspaniałych wycieczek i organizowania czasu w wyjątkowy sposób. Ale Kaizen to przeciwieństwo innowacyjności i rewolucyjnych zmian, dlatego wyszedłem od banału: odkładania telefonu do innego pomieszczenia w czasie zabawy z nimi. Wyłączania powiadomień rozpraszających mnie aplikacji. Małe kroki, prawda? Wystarczy kilka kliknięć i mamy mikrusi, szybki efekt. O to właśnie chodzi w Kaizen. Zamiast robić siedmiomilowe kroki, nastawiam się na drobienie, niemal w miejscu. Dzięki temu obchodzę swoje bariery obronne oraz znacznie łatwiej przychodzi mi wzięcie na klatę malutkiego zadania, które – gdyby było większe – odkładałbym, potencjalnie w nieskończoność.
W moim przypadku Kaizen sprawdza się doskonale. Nawet, jeśli nie wiedziałem, że to Kaizen 🙂 Zachęcam Cię, żebyś spróbował tego podejścia, a definiowanie celów (o którym pisałem tutaj) jest idealną okazją do tego. Spróbuj wyjść od jednego z Twoich ambitnych celów, który uważasz za naprawdę duży. A następnie… poszatkuj go, najdrobniej jak potrafisz. Podziel go na dziesiątki kawałków i rozpisz je (inaczej zapomnisz, gwarantuję!) na poszczególne dni czy tygodnie. A następnie… rób to, bez ciągłego wracania do tematu, analiz i myślenia, czy może lepiej jutro, zamiast dzisiaj.
Każda, nawet najdłuższa droga zaczyna się od pierwszego kroku. Komuś, kto nie jest przyzwyczajony do długodystansowych biegów, lepiej zacząć od dziecięcego kroczku, zamiast nastawiać się na sprint od początku. I nawet, jeśli sprint szybko przyniesie oczekiwane efekty, to ryzyko kontuzji (=poddanie się) jest na pierwszych kilometrach olbrzymie. Moja rada? Lepiej zacząć powoli, niż nigdy. Pewnie tak jak ja, znasz wiele osób, które od lat kupują pierwsze mieszkanie na wynajem, zakładają firmę i zmieniają pracę. Tyle, że jeszcze nie wykonały tego pierwszego kroku. W końcu zastanawianie się jest przyjemniejsze niż działanie, a snucie refleksji: znacznie łatwiejsze, niż przejmowanie incjatywy. A jeśli sam należysz do tych, którzy wiecznie prokrastynują… wypróbuj Kaizen, co masz do stracenia?
PS Mam nadzieję, że Twój majowy weekend jest ciekawszy, niż mój! Projekt, w którym uczestniczę od długiego czasu ma właśnie swoją fazę kulminacyjną i ten tydzień oznacza dla mnie wyjątkowo wytężoną pracę, również w dniach ustawowo wolnych od pracy… na szczęście druga połowa maja zapowiada się ciekawiej. Będzie delegacja do Niemiec (to zwykle czas na małe odetchnięcie i oderwanie od codzienności), ponad tydzień w Poznaniu w formule „dom za dom” (jeśli nie wiesz o co chodzi, zachęcam do nadrobienia zaległości!), a na koniec… triathlon na dystansie 1/2 IM w przepięknym Gniewinie. Jest więc na co czekać!