Dobroczynność: jak właściwie pomagać innym.

W samym środeczku długiego, majowego weekendu wyszedłem na kilkunastokilometrowy trening. Pogoda zdecydowanie nie zachęcała, ale – zaskakując samego siebie – podziękowałem jej za to, że jest jaka jest, ubrałem się i wyszedłem. Po 10 minutach byłem już w lesie. Wiatr przycichł, deszcz praktycznie przestał być odczuwalny, a moje myśli skierowały się w stronę dobroczynności, sam nie wiem czemu.

Wyszedłem od tego, czy nasze działania w ostatnim czasie są właściwe. Czy darowizny przekazywane na Pajacyka (5.000 zł w zeszłym roku i 10% przychodu z Pracowni Dobrych Wnętrz w tym roku -> przelaliśmy już 1.826 zł) to rzeczywiście taki sposób wspierania innych, jaki jest najlepszy w mojej sytuacji. Oczywiście szybko doszedłem do wniosku, że życie nie jest czarno-białe i nie można jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. A pytanie, które sobie postawiłem na początku urosło do zdecydowanie większego: czy darowizny pieniężne są lepsze od bezpośredniej pomocy?

Weźmy nieco przejaskrawiony przykład: studnie w Burkina Faso. Czy lepiej, żebym przekazał na ten cel X zł, czy większe znaczenie miałaby moja podróż i fizyczne wsparcie tych projektów? Otóż uważam, że to zależy, z jakiej perspektywy na to popatrzymy. Postawię zatem dość ryzykowną tezę:

  1. wsparcie pieniężne to większa wartość dla obdarowanych.
  2. wsparcie 'fizyczne’ to większa wartość dla obdarowującego.

Już tłumaczę. Przelewając pieniądze, działam w sposób optymalny. Analogicznie do specjalizacji rynku pracy, tutaj działa podobne zjawisko: ja, w porównaniu z… ekhmm.. Burkińczykiem-budowniczym mam zdecydowanie lepsze możliwości zarabiania pieniędzy i umiem efektywnie generować nadwyżki finansowe. On natomiast potrafi budować studnie. Wie, jakich materiałów użyć, jakie ekipy sprawdzą się przy takim projekcie, czego trzeba dopilnować i gdzie czają się potencjalnie kosztowne pułapki. To ekonomicznie uzasadnione, żebym ja użył pieniędzy (jako mojej… specjalizacji?) do tego, żeby ktoś dostał pracę w swojej specjalizacji i sprawnie zrealizował inwestycję, za co otrzyma wynagrodzenie pozwalające na utrzymanie swojej rodziny.

Tyle że… nie wszystko w naszym życiu musi być ekonomicznie uzasadnione, prawda? Nie wszystko, co się opłaca warto i nie wszystko warto, co się opłaca, że tak powtórzę po raz kolejny. O ile przekazywanie środków finansowych jest optymalne… właśnie, finansowo, to pomaganie innym ma też aspekt duchowy, niematerialny. I z tego właśnie powodu uważam, że fizyczna, realna pomoc drugiemu człowiekowi zdecydowanie wygrywa w tych aspektach. Daje poczucie satysfakcji obdarowującemu, a obdarowany zamiast przelewu widzi drugiego człowieka, któremu może podziękować i do którego może się uśmiechnąć (tak, wiem, to dość wyidealizowany obrazek…). W takim ludzkim, wewnętrznym aspekcie warto zatem polecieć do Burkina Faso, chociażby bilet kosztował więcej, niż nasz nikły wkład pracy w budowę rzeczonej studni. Albo – jak na tym blogu padło już nie raz – kupić na posezonowej promocji naręcze ciepłych swetrów i zawieźć je do pobliskiej noclegowni.

Jak to jest u nas? Na razie ograniczamy się do przelewów na Pajacyka. Po zeszłorocznym przelewie w tym roku zakładamy przekazywanie 10% przychodów z naszej Pracowni Dobrych Wnętrz na dożywianie dzieciaków. Dzięki temu pomagamy innym w sposób optymalny (dodatkowo obniżając swoje podatki!), jednocześnie czując dobro, które czynimy. Owszem, nie jest to może takie namacalne jak bezpośrednia pomoc, dlatego w bliżej nieokreślonej przyszłości chciałbym też doświadczyć tej formy pomocy drugiemu człowiekowi. Wiem, że zrealizuję ten cel we właścimy czasie: kiedy naprawdę poczuję potrzebę i będę widział możliwości (lub je sobie stworzę…). Do tej pory jednym z naszych celów (akurat tego nie publikuję na mojej liście) jest stopniowe zwiększanie środków finansowych na dobroczynność. 10% z Pracowni to jedno, ale sam również chciałbym dokładać coś z tego, co zarabiam i ostatni przelew zawierał również cegiełkę z mojej strony. Mam też zamiar zwiększyć zaangażowanie w dobroczynność do określonego procenta (nie zdradzę, jakiego) wszystkich naszych przychodów.

A Ty? Pomagasz innym bezpośrednio lub finansowo? Czy przekazujesz jakieś określone kwoty, a może zależą one od Twojego uznania lub są ustalonym procentem zarobków? A przede wszystkim: czy zgadzasz się z moją tezą „pieniądze pomagają głównie obdarowanym, a bezpośrednia pomoc – obdarowującemu”? Zdaję sobie sprawę, że to dość kontrowersyjne stwierdzenie, dlatego poddaję je Waszej ocenie i nie mam zamiaru dać się zabić w jego obronie. Ot – wniosek, który wpadł mi podczas ostatnich przemyśleń i z którego chciałbym coś dla siebie wyciągnąć, odpowiednio planując nasze przyszłe inicjatywy charytatywne. Tak po prawdzie to złotym środkiem byłoby połączenie obu metod i pewnie w tą stronę pójdzie większość komentarzy.

Nieważne zresztą, jaki sposób wybierzesz. Każdy jest lepszy niż żaden. Ja sam dopiero wchodzę w sferę dobroczynności i uczę się jej. Już rozumiem, czemu tak trudno mi realizować w praktyce większe inicjatywy; czemu niby wiem co i jak, ale czuję opór; czemu biję się z myślami przed kolejnymi ruchami, które czynią dobro. Jest tak, ponieważ tak zostałem wychowany. Nie zostały mi wpojone pewne wartości za młodu i teraz wykształcam je w sobie na nowo. Pomaganie innym nie jest dla mnie naturalne, dlatego właśnie robię to małymi kroczkami, a kolejne inicjatywy zabierają mi tyle czasu i energii. Nie przejmuję się tym jednak: od kiedy rozumiem, że to kwestia czasu i oswojenia się z tematem, nie poganiam się. Zamiast tego, spokojnie wyznaczam w celach na kolejne lata kolejne poziomy, do których chciałbym dotrzeć, a jeśli poczuję taką potrzebę, to prawdopodobnie zakasam rękawy i włączę się w pomoc innym szerzej niż tylko z pomocą własnych oszczędności.

[poll id=”13″]

40 komentarzy do “Dobroczynność: jak właściwie pomagać innym.

  1. Krzysztof A. Odpowiedz

    Ciekawe rozważania – wydaje mi się że w pewnym stopniu masz rację, aczkolwiek dziwi mnie, że pominąłeś (przynajmniej w artykule) dość istotny aspekt pomocy bezpośredniej . Zwróciłeś uwagę na „namacalność” skutku pomocy, ale nie na „namacalność” samego problemu. Idąc za Twoim przykładem, w przypadku pomocy bezpośredniej w budowie studni największą wartością dla obu stron może być to, że na własne oczy zobaczysz jak poważny jest problem, który pomagasz rozwiązać. Wydaje mi się że to trochę może zmienić spojrzenie – przestajesz (może nie Ty konkretnie, ale łatwiej mi tak pisać :)) pomoc finansową traktować jako abstrakcyjny wydatek. Dodatkowo, bezpośrednie zaangażowanie może sprawić że dalsze wsparcie będzie bardziej efektywne – czy to przez to że uznasz że warto wpłacać na dany cel więcej, czy też może przez bezpośrednie zaangażowanie wpadniesz na pomysł jak coś usprawnić.
    Wydaje mi się, że ten dylemat wynika też poniekąd z tego, że akurat usługi informatyków ciężko przełożyć na bezpośrednią dobroczynność – nawet napisanie pro bono programu dla fundacji charytatywnej który w jakiś sposób wesprze jej działalność jest dość abstrakcyjną formą pomocy. Są profesje, w których zdecydowanie łatwiej wykorzystać umiejętności ze swojej specjalizacji w celu bezpośredniej pomocy – wydaje mi się że wtedy już niekoniecznie pomoc finansowa jest tą optymalną, choć w sumie w pewnym stopniu się przekłada na aspekt finansowy – jeśli świetny budowniczy zdecyduje się budować studnie za darmo, to uwalnia to środki organizacji na inny cel.

  2. Szymon Odpowiedz

    Temat wolontariatu za granicą rozważałem już kiedyś, po drodze wpadły mi w oko artykuły na ten temat, opisujące jak to wygląda – i mam krytyczne podejście do 'wyjazdów wolontariackich’.
    Czemu ? Bo często to tak naprawdę organizowanie sobie egzotycznych wakacji i podpieranie tego jakąś bajką o dobroludziźmie. Taka forma pomocy, jak wyjazdy dzieciaków z bogatych domów, do Afryki czy Ameryki Południowej stała się popularna po 2000 roku w Stanach. Ludzie wydawali (i wydają do dzisiaj) po kilka tysięcy dolarów na bilet i utrzymanie, po czym przez miesiąc/dwa noszą cegły na budowie studni albo uczą dzieciaki angielskiego.

    Zgoda z Twoją tezą – zyskują na tym przede wszystkim obdarowujący. Podbite poczucie własnej wartości, wspomnienia z 'czynienia dobra’, egzotyczne wakacje – same plusy. Tyle że zapomina się o najważniejszym, czyli ludziach którym miano pomóc. Abstrahuje od tego, że te kilka tysięcy dolarów wydanych przez Europejczyka/Amerykanina, przekłada się na kilka lat utrzymania biednej miejscowej rodziny. Słabsze jest to, że jeśli cegły na budowie będą nosić przybysze, to tym samym odbiorą pracę miejscowemu. Jeśli angielskiego w szkole ma uczyć student z Europy na wakacjach – to odbierze możliwość pracy, rozwoju, miejscowemu.

    Krytycznie podchodzę do takiego 'wolontariatu’, bo lepiej nazywać to po imieniu – to są po prostu wakacje. Wakacje nieco ekstremalne, no ale ktoś nurkuje, ktoś smaży się na słońcu i łapie raka, ktoś inny buduje studnie – taki sposób spędzania wolnego czasu wybrali. Sad but true.

    Wolontariat własną pracą – tak, jak najbardziej. Tyle że nie w kolorowej Afryce, za grube pieniądze, tylko najlepiej lokalnie. Są takie formy pomocy, których kupić się nie da – spędzenie czasu w fundacji dla osób upośledzonych i pomoc podopiecznym, ogarnięcie zakupów dla starszego sąsiada i zamienienie z nim kilku słów. Tyle że to nie jest takie medialne i instagramowo nośne.

    • Paweł S. Odpowiedz

      Twoja wypowiedź polemizuje sama ze sobą. Z jednak strony widzisz, że takie ekstremalne wakacje są korzystne dla każdego, z drugiej podważasz to wymyślonymi przykładami. Bo skąd wiesz, że ludzie, za których nosi się cegły dostają za to wynagrodzenie? Może jest to dla nich wolontariat, ale obowiązkowy, bo inaczej nie będą mieli wody i z przyjemnością oddadzą tę robotęmznudzonym bogaczom z zachodu? Skąd wiesz, że lokalnie jest dostateczna ilość osób znających angielski, aby uczyć tamtejsze dzieci albo, że ci którzy znają angielski są w ogóle zainteresowani uczeniem innych?
      Wygląda na to, że boli cię, że ktoś może czerpać przyjemność z pomagania i za bardzo się na tym skupiasz, zamiast myśleć o tym, że ktoś otrzymuje pomoc, której by nie miał, gdyby bogacz nie chciał się tym pochwalić na Instagramie. Może to być też być, typowe dla biednych, umniejszenie udziału bogatych, bo danie pieniędzy jest przecież niczym wielkim, gdy na się ich w brud. Tylko większość z nich pracuje na to, aby teraz móc rozdawać albo jeździć na dobroczynne wakacje.
      Czy pomagasz w opisany przez ciebie sposób?

  3. Callipso Odpowiedz

    Ja mam za to zupełnie inną teorię ale na wstępie:

    – pomaganie jest lepsze niż niepomaganie
    – forma nie ma znaczenia jeśli daje efekt (nie mylić z efektywnością)

    „Dobroczynność” czy jak by to nie nazwać to moim zdaniem próba uciszenia sumienia. Jak dla mnie to każdy powinien sobie najpierw odpowiedzieć co chce zagłuszyć i dlaczego.

    Moim zdaniem:
    – od pewnego poziomu finansowego ludzie wspierają „dobroczynność” bo w ich kręgach wypada. Np. na balu charytatywnym dadzą na ratowanie pingwinów lub dzieci w Afryce ale nie przeszkadza im to w ich firmach wyśrubować standardów tak, że pracownicy muszą wspierani być przez socjal.

    – mają wewnętrzne poczucie winy za to, że żyje im się lepiej niż innym. Datki, darowizny zagłuszają sumienie. No przecież pomagam jak mogę. No powiodło mi się, owszem tyrałem. No inni nie mieli tyle szczęścia ( bo urodzili się w afryce, albo siedzieli przed telewizorem albo mieli wypadek albo nie są ogarnięci), muszę pomagać, taka powinność.

    – ich cechy osobowości są nakierowane na ludzi (takie osoby częściej wybierają zawody związane ze służbą lub wsparciem innych) i czują wewnętrzną potrzebę. Potrzebują tego do równowagi psychicznej by czuć się dobrze sami ze sobą. Taki altruizm w czystej postaci wymuszony równowagą zdrowia psychicznego.

    „Dobroczynność” to takie modne słowo. Nie wiem dlaczego wszyscy szukają daleko. Najlepiej wspierać bezosobowe biedne dzieci na końcu świata. Rozejrzenie się po własnym otoczeniu, rodzinie, znajomych, szkole, przedszkolu itd to już na „dorbroczynność” się nie łapie. Nie daj Boże bo jeszcze ktoś faktycznie mógłby potrzebować pomocy.

    Jestem za pomaganiem ale bez hipokryzji przed samym sobą. Jak nie masz ochoty lub przekonania to nie musisz pomagać. Życie nie jest sprawiedliwe i nigdy nie będzie. Jeśli nie masz wewnętrznej potrzeby zmieniania świata to nie musisz tego robić. Wystarczy kierować się uczciwością i przyzwoitością i to w zupełności wystarczy.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hmmm, ciekawe czy moje pomaganie można podciągnąć pod „wewnętrzne poczucie winy”. Bo czy jest to coś innego niż świadomość, że mam za dużo i żyję w niesprawiedliwym świecie, w którym mi się bardziej „udało” od innych? Ja sam nie uważam, żebym jakoś szczególnie zasługiwał na to wszystko, co mam, o czym zresztą ostatnio pisałem odnośnie szczęścia i jego wpływie na nasze życie.

      • Callipso Odpowiedz

        Jak masz wątpliwości co do tego to przeczytaj co właśnie napisałeś. Co to znaczy „za dużo”? Względem czego? Inwalida bez nóg powie, że masz za dużo nóg. Korpo szczur powie, że masz za dużo czasu. Bezdomny, że masz za dużo pieniędzy. Powinieneś się też wstydzić, że urodziłeś się w czasie pokoju bo jak to jest, że będziesz sobie spokojnie żył i nikt cię jeszcze nie internował do obozu koncentracyjnego.

        Co to znaczy, że nie zasługujesz na to co masz? Ktoś ci to wszystko na siłę wepchnął? Chyba masz problem z samooceną i niską wartością. Albo robisz z siebie ofiarę rozdajesz wszystko co masz i chodzisz w worku pokutnym albo przyjmujesz do wiadomości, że świat nie jest sprawiedliwy. To nie twoja wina i nie masz za co przepraszać, że masz lepiej niż 90% ludzi na ziemi.

        Ciśnienie mi skacze jak czytam takie teksty. Ty zapierdzielasz i masz wyrzuty sumienia a ludzie którzy nie skalali się pracą mają roszczenia wobec świata jak stąd do Kanady. Powiedziałbym: ogarnij się! 🙂

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Nie, mam poczucie własnej wartości, natomiast nie wynika ono z mojej wartości netto ani z rzeczy materialnych. Myślę, że raczej jestem skromnym facetem, z którym (na razie) życie obchodzi się łagodnie, a który widzi, że innymi często poniewiera. Wiem też, że osiągnąłem dużo, ale nie mam poczucia, żebym jakoś specjalnie się przy tym natrudził – ot, żyłem w całkiem normalny (dla mnie) sposób, osiągając nadspodziewanie dobre efekty.

          • Callipso

            Wolny lubię cię i szanuję. Nie obraź się bo to żaden przytyk. Nie mam wiedzy w tym temacie ale pewnie jakiś psycholog by to umiał odpowiednim terminem nazwać.
            W każdej swojej wypowiedzi umniejszasz swoją rolę i znaczenie w swoim życiu a wszystko dane ci z góry na co nie zasługujesz… i najwyraźniej za to wszystko musisz odpłacić obowiązkową dobroczynnością. Bo inaczej spotka cię jakaś kara, odwet?

            – Dlaczego skromny a nie normalny facet?
            – Dlaczego twoim zdaniem życie obchodzi się z tobą łagodnie i to tylko na razie (spodziewasz się zmiany o 180stopni, kary ?). Czemu po prostu to nie jest normalne życie jak wszystkich innych?
            – Czy brak kredytu i oszczędności to DUŻO? Według jakich standardów normalności? A może po prostu w dalszym ciągu normalnie i przeciętnie.
            – czemu nadspodziewanie dobre efekty? Może po prostu normalne i adekwatne do włożonej pracy. W żaden sposób nie podrasowane darem z niebios.
            – jakiś czas temu pisałeś, że na Wolną też nie zasługujesz.

            Jest różnica między skromnością i samooceną a ubiczowaniem siebie i umniejszaniem swojej osoby jako sprawcy nad sumą swojego życia do jedynie niegodnego osobnika który został łaskawym życiem obdarzony.

            Jeśli cię obraziłem to przepraszam ale tak to widzę przez pryzmat twoich wypowiedzi. A spodziewam się, że jesteś facetem który przez całe życie brał los w swoje ręce i zakasywał rękawy idąc przez życie. Faceta który nie powinien się ani wstydzić ani czuć winny tego co osiągnął. Tym bardziej nie musi czuć się w obowiązku naprawiać świata lub pomagać tylko dlatego, że jest ledwie powyżej średniej (bo niestety szału nie ma). Co nie zmienia faktu, że jak masz kaprys i chęć to możesz obsypać złotem dowolną osobę którą uznasz za godną. Bo chcesz i możesz. Jak to mówią : kto bogatemu zabroni.

          • wolny Autor wpisu

            Cóż ja mogę odpowiedzieć… może i jakiś psycholog rzeczywiście by to nazwał 🙂 W końcu mam jakiś bagaż doświadczeń i naleciałości z przeszłości, które – chcąc nie chcąc – ujawiam po kawałeczku w kolejnych wpisach. I nie, nie obraziłem się, rozumiem Twój punkt widzenia, pewnie jest w nim sporo racji. Ale nie brnijmy w to już więcej. Przyjąłem do wiadomości Twoją ocenę sytuacji i w przyszłości będę bardziej uważał na to, żeby nie umniejszać nadmiernie swojej roli w tym wszystkim.

  4. kapiszon Odpowiedz

    Gdzieś kiedyś słyszałem taką historię w sumie nawet nie wiem czy prawdziwą ale dającą trochę do myślenia 🙂

    Pewien rolnik z Anglii usłyszał w wiadomościach o problemie braku mleka dla dzieci w którymś z krajów z Afryki. Postanowił jak zazwyczaj to robił zrobić przelew dla fundacji zajmującej się tym problemem. Ale zaczął rozmyślać czy na pewno to będzie najlepsza forma wsparcia. I wpadł na pomysł że zamiast pieniędzy wyśle do Afryki ciężarną krowę. Skrzyknął do tego pomysłu innych rolników i w sumie tych krów zrobiło się dużo. Postanowili że do każdej potrzebującej rodziny trafi jedna krowa. Gdy krowa się ocieli to cielę zostanie przekazane do kolejnej potrzebującej rodziny. Jeśli z cielaka wyrośnie krowa i będzie miała potomstwo to to potomstwo również powinno trafić do kolejnej rodziny.

    W ten sposób zamiast jednorazowego datku stworzył system który ma szanse pomóc zdecydowanie większej liczbie ludzi 🙂

  5. Alicja Odpowiedz

    Jak wlasciwie pomagac to bardzo intrygujaca kwestia! Bo jak zrobic tak, zeby na prawde zachecic tych 'biednych’ do tworzenia czegos lepszego? Ile jest takich sytuacji, ze 'biedni’ oczekuja ze beda dostawac wsparcie? Nie pojda do pracy, bo moga posiedziec w domu i cos dostac. Przekazesz srodki finansowe rodzinie, gdzie ojciec jest alkoholikiem, chcesz wspomoc dzieci ale skad tak na prawde wiesz na co zostana wydane te pieniadze? I tak dalej… Gates Foundation budowali szkoly w Afryce, ktore okazaly sie zlym pomyslem…
    Wiele razy sie nad tym zastanawialam i nie wiem, czy istnieje rozwiawanie… Czy fundacje na prawde wspieraja biednych?

  6. Joanna Odpowiedz

    Jeśli jesteś specjalistą, najlepsza pomoc to uczyć kogoś. Dlatego wyjazd polskich strażaków do Etiopii i zorganizowanie szkolenia to lepsza pomoc niż przelew. Za przelew Wielka Brytania kupiła im samochód, bez wyposażenia, który wymaga brytyjskich, nietypowych części.

    Jeśli jesteś specjalistą, których nie ma na miejscu, a ty możesz pomóc, to też się liczy bardziej niż przelew. Stąd Lekarze Bez Granic czy inicjatywy takie jak Oczy Etiopii.

    I w końcu jeśli jesteś dobrym organizatorem, który potrafi dostrzec, gdzie można sensownie pomóc, znaleźć darczyńców i skoordynować realizację tej pomocy, to nie siedź w fotelu wysyłając przelew!

    Nie trzeba szukać daleko, czasem trzeba po prostu zorganizować zbiórkę karmy w przedszkolu dziecka.

  7. Marek Odpowiedz

    Cześć, Wolny 🙂

    Przeczytałem i zamiast komentarza mam do Ciebie kilka pytań…
    1. Dlaczego akurat Pajacyk? Czy jesteś przekonany, że w dobie 500+ ma to jeszcze sens?
    2. Dlaczego podajesz do publicznej wiadomości wysokość swoich datków? Nietrudno byłoby postawić Ci zarzut, że się nimi chwalisz, a tym samym twoja dobroczynność straciłaby na wartości…
    3. A skoro wspomniałem o 500 Plus – pobierasz ten zasiłek? Wystąpisz po 1 lipca o drugie pięćset na pierwsze dziecko?
    4. Czy zamiast przelewać pieniądze na Pajacyka, a więc nie-wiadomo-dokąd-i-dla-kogo nie wolałbyś pomoc lub pomagać komuś konkretnemu, np. z siepomaga.pl?
    5. Czemu dzieciom, a nie okrutnie doświadczonym przez los (nieszczęścia, choroby, wypadki) dorosłym?

    Bardzom ciekaw….

    • Askadasuna Odpowiedz

      Odpowiem za Wolnego na punkt 5 – każdy wybiera jak i komu chce pomagać. Każdy ma inną wrażliwość, innej grupie chce poświęcić czas, możliwości, zaangażowanie. Wolny celuje w dzieci, ja w zwierzaki, bezdomnych i sąsiadów 70+, a ktoś inny wrzuca drobne muzykom na ulicy.

  8. Ppp Odpowiedz

    Tak naprawdę liczy się, czy ktoś pomaganie faktycznie lubi i jest to jego hobby, czy tylko uważa za obowiązek/zobowiązanie.
    Jeśli to lubi – angażuje się bezpośrednio.
    Jeśli uważa za obowiązek – stały przelew (bogaty), kilka zł do puszki (biedny) i resztę roku zajmujemy się swoimi sprawami.
    Kombinowanie „co jest lepsze” nie ma praktycznego znaczenia – jeśli ktoś się tym nie interesuje, to i tak go nie przekonasz.
    Pozdrawiam.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hmmm – wiesz, ciężko stwierdzić, czy coś lubisz, jeśli tego nie spróbowałeś. A może nie spróbowałeś bo nie wiesz jak, gdzie i się boisz, bo nigdy nie miałeś z czymś takim do czynienia.

  9. Grzesiek Odpowiedz

    Dzięki za ten tekst. Też o tym myślę ostatnio ponownie. Nie umiem tego sobie poukładać w głowie.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Ja też, dlatego podzieliłem się moimi przemyśleniami. Ale spokojnie, gdzieś dojdziemy, coś sensownego wypracujemy. Wystarczy czas i chęci 🙂

  10. Yerbogadacz niemożliwy Odpowiedz

    Wolny – jest takie powiedzenie: Teraz ja poleze a Ty popracujesz a potem Ty popracujesz a ja poleżę 🙂 I przypomniało mi się ono czytając fragment Twojego tekstu, i nie, nie jest to głęboka refleksja 🙂 Po prostu coś jest nie tak, zobacz: „Nie wszystko, co się opłaca warto i nie wszystko warto, co się opłaca”. Hehe zgadnij co 😉

  11. Arek Odpowiedz

    Witam, Kilka moich subiektywnych przemyslen na Temat pomagania : pomagac warto a nawet osobiscie uwazam ze trzeba ale podobnie jak wszelkie wartosciowych dzialaniach madrze.

    Moim zdaniem nalezy pomagac nie gdzies daleko w afryce ( choc to bardzo Wazna ) ale w swoim najbliszym otoczeniu poniewaz widze i mam mozliwosc kontroli na jak wykorzystywane sa moje zasoby( czas, kasa, wiedza, sila itd).

    Forma pomocy – klasyk dawac Wendke nie rybe jest to truizm ale Waznyi naprawde trudny w realizacji uczyc roadzic sobie w zyciu, stwarzac warunki by potrzebujaca Osoba w jak najwiekszym stopniu radiale Sobie sama itd jest wyzwaniem a dawanie szczegolnie te bez myslne moz wrecz szkodzic

    Bezposredniosc wszelkie organizacje im wieksze Tym wiecej Maja koszty dzialalnosci i moze sie okazac ze z Danej powiedzmy zlotowki do osoby potrzebujacej Tarifa 30 Groszy. Mniejsza Szansa trafienia na chartatywny biznes fudacja x zbiera Kase na biedne Chore dzieci, kupuje fanty np posciel kiepskiej Jakosci od Firmy y za ulamek zebranej Kwoty daje np domowi dziecka i kaze wyslac 50 Kartek z podziekowaniami i Biznes sie kreci. Kazdy z ogniwa zyskuje kase, rynek zbytu, wizerunek a potrzebujacy loduje z Produktem nie potrzebnym

  12. kapiszon Odpowiedz

    Swoja drogą kiedyś kiedyś wydawało mi się że osoby działające w fundacjach nie pobierają za to pensji ale robią to charytatywnie, po godzinach, w czasie wolnym itd. I że fundacja to taka organizacja non profit mająca na celu pomoc innym, że osoby w nią zaangażowane robią to po prostu z potrzeby serca. Później trochę przejrzałem na oczy jak zobaczyłem ile w takich fundacjach jest zatrudnionych ludzi którzy pobierają za to normalne pensje. Rozumiem że często nie da się inaczej, że muszą być zatrudnione osoby które będą non stop dbały o fundacje, ale mam wrażenie że często są to po prostu biznesy – wytwarzają produkt którym jest pomoc dla potrzebujących za pieniądze zebrane z datków po drodze pobierając za to prowizje.

    • Maga Odpowiedz

      Ja z kolei nie rozumiem dlaczego osoba, która pomaga innym i robi to naprawdę dobrze (czyli w swojej, jakby to powiedzieć, „branży” jest specjalistą) ma za to nie dostawać uczciwych pieniędzy.

  13. Maciej Odpowiedz

    Od lat regularnie wysyłamy przelewy do fundacji działających w Polsce i poza. Niestety ostatnio przeczytałem książkę „Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej” ze wstępem Janiny Ochojskiej i … przeszła mi ochota na pomaganie fundacjom działającym poza Polską. Lektura przerażająca.

    • Alicja Odpowiedz

      Zaciekawiłeś mnie ta książka!

      A w Polsce jakim fundacjom pomagasz? Ja wysłałam kiedyś kilka przelewów do Dziewczynki z Zapałkami a potem zaczęłam szukać dokładniejszych informacji co robią… i nic nie udało mi się znaleźć, podobno kolonie które organizują, są płatne. Interesuje mnie konkretnie pomoc dzieciom z ubogich rodzin

      • Maciej Odpowiedz

        Od wielu lat pomagamy SOS Wioski Dziecięce. To co robią dobrze wpisuje się w Twoje założenia czyli pomoc dzieciom z ubogich rodzin.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Znam tylko z nazwy. Widzę, że to międzynarodowa organizacja. Rozumiem, że pomagacie finansowo?

          • Maciej

            Tak – pomagamy finansowo.

            Mam wrażenie, że to samodzielnie rządzące się stowarzyszenie, które jest częścią większej organizacji. Ale struktur nie analizowałem 😉 Po prostu podoba się nam to co robią w Polsce. Z tego co kojarzę w Polsce działają już od ponad 20 lat.

            Więcej na stronie https://wioskisos.org/o-stowarzyszeniu/

          • wolny Autor wpisu

            Przyznam się, że mam w głowie pewien stereotyp, zgodnie z którym duże fundacje/stowarzyszenia zwykle obrastają w struktury i przez to coraz to większa część darowizn trafia na prowadzenie działalności, a coraz mniejsza na faktyczną pomoc. Ale zdaję sobie sprawę, że to właśnie takie stereotypowe myślenie, pewnie wynikające z mojego poczucia, że samemu działa się prościej i taniej. Co wcale nie znaczy, że efektywniej 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Przekręty i wykorzystywanie ludzkiej życzliwości to powszechna praktyka – tak czuję, nawet nie czytając przytoczonej książki. Ale mimo wszystko chyba lepiej zaufać specjalistom, o ile znajdziemy takich, którzy są tego zaufania godni.

      • Maciej Odpowiedz

        Z tymi specjalistami to trzeba jednak uważać. Temat jest bardziej złożony. Przeczytaj fragment poniżej skopiowany ze strony https://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/karawana-kryzysu.

        Niesienie pomocy stało się przemysłem, w którym obraca się miliardami, walczy o jak największy udział w rynku i robi wszystko, by uprzedzić konkurentów. A pomocy udziela się, nawet jeśli pieniądze i towary zasilają kasy wojenne walczących stron. Czy więc organizacje humanitarne mogą twierdzić, że są neutralne? Czy powinny pomagać, jeśli pomoc dociera tylko do najwyżej postawionych, ginie w sidłach korupcji albo przedłuża walki? Co jest na dłuższą metę bardziej okrutne – pomagać czy pozwolić krajowi się wykrwawić albo samemu stanąć na nogi? Kiedy zasady humanitarne przestają być etyczne?

        Karawana kryzysu to trafna, a jednocześnie szokująca analiza działalności międzynarodowej pomocy humanitarnej. Od Półwyspu Bałkańskiego po Darfur, od Somalii po Afganistan.

  14. Radosław Odpowiedz

    Ja bardzo lubię pomagać, ale jednak, mimo wszystko preferuję pomoc osobistą – kiedy widzę, że to, co podarowuję naprawdę się przydaje 🙂

    • Askadasuna Odpowiedz

      O to to to! Kiedy widzę na własne oczy problem, mogę dostosować do niego swoje działanie – kupić leki, zrobić zakupy spożywcze z większą ilością mięsa, kupić ciepły sweter albo kurtkę. Przekazywanie pieniędzy nie daje mi poczucia, że pomagam, angażuje się. Genialną formą pomocy jest wolontariat w domu spokojnej starości albo w ośrodkach dla osób starszych – w większości samotnych, potrzebujących rozmowy i uwagi a nie pieniedzy.

      • wolny Autor wpisuOdpowiedz

        Fajnie widzieć, że ktoś jest na takim poziomie jeśli chodzi o pomaganie innym. Może kiedyś też dojdę do tego levelu… a na razie trochę się kręcę, trochę próbuję, ale brak czasu (oraz motywacji i doświadczenia) sprawia, że nie pomagam w takim stopniu, w jakim bym chciał. Ale wszystko jest do wypracowania!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dasz przykłady? Albo podpowiedzi, co osoba taka jak ja (uwzględniając również małe zasoby czasowe, doświadczenie i brak nawyku pomagania) mogłaby zrobić, żeby zacząć działać w ten sposób?

  15. Ida Odpowiedz

    Poruszyłeś, moim zdaniem, bardzo ważny temat, o którym w Polsce mało się mówi a jeszcze mniej wie. Widać to także po komentarzach, które prezentują przegląd popularnych opinii.

    Została m.in. wspomniana książka „Karawana Kryzysu”, której osobiście nie polecam, ja nie byłam jej w stanie doczytać do końca, tak bardzo jest negatywna. Co nie znaczy, że zła! W swoim czasie zwróciła uwagę na ważny problem i wiele, wiele można się z niej dowiedzieć (ale dla mnie, za wiele :(). Polecam natomiast książkę „Świat według Janki”, wywiad z Janiną Ochojską, która jest bardziej wyważona (choć przypominam, że „Karawany…” nie skończyłam). Tę książkę przeczytałam zresztą z polecenia autora „Jak oszczędzać pieniądze”. Osobiście mam pewne doświadczenie w temacie i nie znalazłam w tej książce niczego, z czym bym się nie zgodziła, do tego jest dość kompleksowa.

    Uważam, że powinieneś zastanowić się co jest Twoim celem lub jak je wypośrodkować: maksymalizacja pomocy (przy danym wkładzie: czasu lub pieniędzy) czy własny rozwój, satysfakcja itp.

    Jeśli to pierwsze, to odpowiedź jest prosta: przekazuj pieniądze wysiłek wkładajać w wybieranie właściwych fundacji. Dodatkowo, dla drugiego celu, możesz działać w jakimś lokalnym wolontariacie w zależności od upodobań (dotrzymywanie towarzystwa osobom starszym, działanie w lokalnej bibliotece czy np. mój kolega jeździł rowerem-tandemem z niewidomym – czy to nie rewelacyjna forma wolontariatu?!).

    Wg mnie najgorszymze stereotypów dotyczących organizacji charytatywnych w Polsce jest fakt, że osoby pracujące w fundacjach nie zarabiają lub nie powinny zarabiać. Osobiście nigdy nie byłam pracownikiem organizacji charytatywnej, więc ta opinia nie jest z tym powiązana. Chodzi jednak o to, że praca w takich organizacjach to PRACA. Chcemy, by fundacje działały dobrze, by nie marnowały naszych pieniędzy, niosły realną pomoc itd. Czegoś takiego nie da się osiągnąć korzystając z „wolontariackiej pracy po godzinach”. Potrzeba osób, które mają MOŻLIWOŚĆ poświęcenia dużej ilości czasu (jaka pracująca osoba będzie w stanie?) i energii (znów – po 40h pracy w tygodniu?), więc trzeba płacić. Mało tego, chcemy specjalistów? Trzeba płacić! Strajkującym nauczycielom mówi się: „nie podoba się płaca, idź do korpo”, ale czy naprawdę tego chcemy?

    Moja koleżanka jest psychologiem w szpitalu, z powołania. Wykonuje ważną pracę (rozmawia z ludźmi po ciężkich operacjach, z ludźmi, którzy dowiadują się, że zachorowali na nieuleczalną chorobę, z chorymi na raka – od jej zaangażowania i zachowania może zależeć jak spojrzą na swoją sytuację, jak przebiegnie ich leczenie, czy się nie załamią itd.). Zarabia dwa tysiące złotych i wizje podwyżek są słabe (chyba 100 zł brutto jak zrobi doktorat lub specjalizację). Skończyła studia, zna angielski, jest odpowiedzialna, sumienna a jej soft skille – wiadomo. Pracę w korpo u nas w mieście dostałaby od ręki za min trzy tysiące. Ma męża, dwoje dzieci i kredyt na mieszkanie. Nie stać ich na samochód, na większe mieszkanie, na razie nie byli z dziećmi na „prawdziwych” wakacjach. Lubi swoją pracę, spełnia się, ale się waha. Ciąży jej, że to „przez nią” nie mogą sobie pozwolić na to większe mieszkanie.
    Chcemy mieć dobrego specjalistę czy kolejnego pracownika korpo?

    To akurat nie był przykład z organizacji charytatywnej, ale myślę, że wygląda to tak samo. One też potrzebują dobrych managerów a Janin Ochojskich, które poświęcają całe życie, nie nastarczy. I dlatego mnie zupełnie nie mierzi, że Jurek Owsiak ma duży dom. Niech ma i dwa! Jakby nie stworzył WOŚPu a jedynie komercyjny Przystanek, ze swoją charyzmą zarobiłby na 10 domów. A wystarczy iść do najbliższego szpitala, by zobaczyć sprzęt z serduszkiem.

    Kolejne poglądy to „pomagam lokalnie”, „w Polsce też jest bieda”. Owszem, w Polsce jest mnóstwo, mnóstwo osób potrzebujących pomocy. I każdy może wybierać, czy chce pomagać polskim koniom czy afrykańskim dzieciom. Cierpienie jest niemierzalne. Ale powtarzanie o kraju z 24 (?) gospodarką na świecie, członku UE, że jest biedny, świadczy o tym, jak niewiele wiemy.

    Scenka z Azji (przykład jeden z wielu): na kartonie leży niemowlę, obok siedzi może dwuletni chłopiec, a „zajmuje” się nimi niewiele starsza dziewczynka (3-5 lat). Obok (metr od nich) ruchliwa ulica, wielu ludzi. Wygląda to tak, jakby matka zostawiła dzieciaki i poszła szukać pieniędzy czy jedzenia. Tak jest, tego nie trzeba szukać. Nie ma MOPSu, rodzin zastępczych, programów unijnych, NFZu. Tak, wszystko, co wymieniłam, ma wielkie wady, ale JEST. Mówi się o niedożywionych dzieciach w Polsce, ale kiedy ostatnio dziecko w Polsce umarło z głodu? z pragnienia? Kiedy widzieliście bezdomne polskie DZIECKO?

    Tak się złożyło, że byłam na takim wolontariacie w kraju „rozwijającym się”. Było to najtrudniejsze, najpiękniejsze, najlepsze, najsilniejsze doświadczenie w moim życiu. MOIM życiu. Mój wyjazd nie wniósł praktycznie nic do życia lokalnej ludności (choć organizacja, dla której pracowałam, tak! niosła realną pomoc i dużo uśmiechu; myślę także, że nieco „przywracała godność”, dawała poczucie ważności).
    Osobiście jestem przeciwniczką większości tego rodzaju wolontariatów. Dzieci nie potrzebują zmieniających się co dwa miesiące nauczycieli angielskiego itd. Jednak organizacje, które zakorzeniają się w lokalnej społeczności, mogą przynieść wiele dobrego.

    Mogłabym jeszcze tak pisać, a już przesadziłam. Pozdrawiam. Super, że pomagasz.

  16. Arek Odpowiedz

    Male sprostowanie, praca w wszelkich fundacjach jak dobrze wykonana Powinna byc dobrz wynagradzana to oczywiste. Dwie kwestie do rozwazenia rzetelna iformacja o kosztach prowadzenia oraz retownosc Jesli koszty prowadznia przekraczaja pomoc to Mimo dobrych intecji jest to pomoc nieefektywna. Inna kwestia jest wykorzystywanie wolotariuszy i innych ludzi Dobrej woli.

  17. Paulina Odpowiedz

    Głównie pomagam z narzeczonym przelewając co miesiąc pieniądze na chorą dziewczynkę- moją imienniczkę. Jakoś wolę konkretną osobę niż tak ogólnie. Raz będąc w Polsce bezdomny poprosił nas o jedzenie to mu kupiliśmy całą siatę. Będę również ścinać włosy dla fundacji rak’n roll. Postanowiłam po tym jak moja mama zachorowała na raka. Uważam, że każda forma pomocy się liczy. Nie każdy jest w stanie co tydzień chodzić np. do schroniska czy domu starców by pomoc była namacalna.

  18. Bartek Odpowiedz

    Chciałbym się odnieść do tematu pomagania z perspektywy mojego zawodu lekarza.

    Moim zdaniem dużo łatwiej dać pieniądze, a dużo trudniej pomagać bezpośrednio. Przelew jest bezosobowy, odbiorca przelewu to ciąg cyfr pozbawiony emocji, oczekiwań, uczuć. A Człowiek to istota niesamowicie emocjonalna, odbiór pomocy bywa często niesamowicie zaskakujący.
    Nie wiem, czy jestem lekarzem z powołania, niestety nie przypominam sobie dnia, w którym otworzyły by się nade mną niebiosa i głos z góry powiedziałaby mi: Ty, Bartku, będziesz lekarzem. Natomiast w ciągu swoich krótkich lat życia i intelektualnej i duchowej wędrówki doszedłem do punktu, w którym jedyną logiczną i sensowną konkluzją zdaje się być poświęcenie swojego życia służbie innym. Oczywiście nie w naiwny sposób, w ślepym podporządkowaniu. I tą myśl staram się mieć zajmując się każdym swoim pacjentem. Niestety, wielu z nich ma bardzo nadwyrężone zaufanie do lekarzy, a ich oczekiwania nie mają pokrycia w możliwej do osiągnięcia realności. Tak więc mimo szczerych intencji nie raz mogłem usłyszeć, że jestem niedouczony, niekompetentny, tak samo zresztą jak wielu moich kolegów. W tej perspektywie przelew jest dużo łatwiejszy.

    Tak czy siak, nabywam unikatowych kompetencji poświęcając na pracę wymiar minimum dwóch etatów, z tego względu moją finansową rzeczywistością jest ciągły nadmiar pieniędzy i równoczesny brak czasu na ich wydawanie. Mógłbym pracować mniej, a i tak z dużym zapasem zaspokoiłbym potrzeby swoje i swojej rodziny. Wydawać by się mogło, że jestem szalony, może chciwy, pazerny. Być może jestem. Ale nic nie zastąpi satysfakcji po dobrze wykonanej operacji, prawidłowo postawionej diagnozie i wdrożonym leczeniu. Żadne inne doświadczenie w moim życiu nie może się z tym równać. I w tej perspektywie bezpośrednie zaangażowanie jest to duchowa korzyść dla pomagającego.
    A pieniądze stają się środkiem do realizacji planów pomocy na większą skalę – inwestycji, a później założenia firmy o charakterze prospołecznym i proekologicznym.
    Był czas, że miałem długie wakacje, żadnej odpowiedzialności, ciszę i spokój. Wszystkie potrzeby materialne zaspokojone przez rodziców, czyli coś na kształt wolności finansowej. Ale satysfakcja i szczęście z takiego życia nie może się równać satysfakcji z życia dla innych, z poczuciem jakiejś misji do spełnienia, celu, który płonie ogniem gdzieś w środku i popycha wciąż do działania. Mimo że bardzo często wiąże się to z ogromnym poświęceniem, wielkimi rozczarowaniami i ludzką niewdzięcznością.

  19. Paweł S. Odpowiedz

    Ja nie pomagam charytatywnie w ogóle. Stać mnie na to, ale wychodzę z założenia, że ludzie mają na tyle możliwości, że jak chcą, to mogą wyjść z każdego bagna. A jak ktoś w tym tkwi, to najwidoczniej mu to pasuje. Przypuszczam, że jest tak, bo sam pochodzę ze środowiska, któremu możnaby pomagać. Ale że nie godziłem się na biedę i bezsilność, to jestem gdzie jestem i mogę wybrać kupno nieruchomości zamiast pomocy biedakom, którzy zmarnują efekt mojej pracy.
    Co innego, gdy nie mówimy o ogóle ludzi, a o konkretnych osobach. Sąsiadka z góry wie, że może zapukać do mnie, gdy torba jest za ciężka, pracownica nocowała na mojej kanapie po kłótni z mężem. Od czasu mam okazję konkretnie pomóc konkretnym ludziom i to robię. Dlaczego? Nie wiem. Na pewno nie po to, aby się puszyć jaki jestem dobry. Bo nie jestem. Nie dlatego, że czuje taki obowiązek względem innych. Nie czuję poczucia winy albo że nie zasługuje na to co mam. Zdecydowanie zasługuje, bo pracuję, oszczędzam i ryzykuję, aby to mieć, do tego dobrze traktując pracowników (wiem, bo polecają mnie swoim znajomym) i klientów.
    .
    Co do tego jaką pomoc jest więcej warta, to zależy od tego czego dana osoba/społeczność potrzebuje. Może mają już tyle pieniędzy na budowę tych studni, że ktoś mógłby za nich kopać dziury i cegły ponosić? A może nie potrzebują ani jednego, ani drugiego, tylko fabryki, gdzie będą mogli zarobić na życie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *