Dlaczego pracuję w IT. I kiedy zamierzam to rzucić…

Dzisiejszy wpis jest próbą uporządkowania sobie w głowie tematu mojej pracy zawodowej. Mimo, że piszę to bardziej dla siebie niż dla czytelników, poniżej znajdziesz całkiem sporo wartości, które chciałbym przekazać również Tobie!

Jak pewnie wiesz, pracuję w IT w wąskiej specjalizacji (dokładnie: SAP). Od zawsze (to już ponad 12 lat) jestem zatrudniony na podstawie umowy o pracę, a od kilku lat pracuję zdalnie. Co ciekawsze, obecna praca to jedna z niewielu rzeczy, w której zrealizowałem to, co podpowiadacie od lat, a za co ja się zabieram jak pies do jeża: odpięcie zarobków od czasu, który wkładam w ich generowanie. Owszem, mieszkania na wynajem to obszar, w którym realizuję tą koncepcję do pewnego stopnia, ale i tak robimy wszystko sami, co kosztuje nieco czasu. Na innych polach jestem jednak zosią-samosią (i dobrze mi z tym!), a więc przeważnie robię właśnie to, czego część z Was nie poleca: sprzedaję swoją pracę za pieniądze (względnie: oszczędności). Z IT miało być podobnie… i tak było przez jakieś 10 lat. Później jednak pojawiły się możliwości, które wykorzystałem w taki sposób, że to się zaczęło zmieniać i dzisiaj wkładam w pracę znacznie mniej niż kiedyś, a wyciągam z tego jeszcze więcej.

To wcale nie specyfika tej branży czy mojej specjalizacji; to nawet nie powszechna praktyka w mojej firmie. My po prostu mamy niesamowitych przełożonych i to jest jedna z większych wartości, która mnie tu trzyma. Bo skoro oni w nas wierzą, kiedy trzeba to bronią, a do tego nie wymagają rzeczy niemożliwych, jednocześnie umożliwiając pracę zdalną w trybie zadaniowym, to naprawdę nie mogę tego nie doceniać. Myślę, że diametralna zmiana w tym podejściu mogłaby oznaczać koniec mojej przygody z branżą… wiem, brzmi dość abstrakcyjnie, ale to byłoby prawdopodobne.

Bo przecież już nie muszę. Od kiedy moim celem przestała być wolność finansowa, a tym bardziej od kiedy ją osiągnąłem ;), pytanie o kontynuację pracy w IT stało się jeszcze bardziej zasadne, niż wcześniej. Kiedyś planowałem skończyć z etatem po osiągnięciu właściwego poziomu przychodów pasywnych (chociaż takich jeszcze nie wypracowałem). Aktualnie w moich długoterminowych celach widnieje wpis, zgodnie z którym skończę z IT do 40tki (do której zostało mi niecałe 5 lat), ewentualnie przejdę na część etatu (max 60%) i „opodatkuję” sam siebie jeszcze bardziej, tzn. będę oddawał znaczną część mojego wynagrodzenia na cele charytatywne. Jak widzisz, te cele się zmieniają, a także pozwalają przypuszczać, że pewnie nie dam rady tak łatwo wyrwać się ze swojej klatki. Obecna prostota zarabiania sporych pieniędzy małym wysiłkiem jest zbyt kusząca, niemal nic mnie nie uwiera, czasami czuję satysfakcję z tego, co zrobiłem… chociaż przyznaję, że wielkiego sensu w tym co robię też nie dostrzegam i dzisiaj widzę ciekawsze alternatywy na spożytkowanie mojego czasu.

Chociaż naprawdę trudno mi nie dostrzegać całej masy zalet…

Ale cofnijmy się niemal 20 lat wstecz, kiedy zaczynałem nieśmiało myśleć o tym, jakie wybrać studia i co ja w zasadzie chciałbym robić. Będąc całkiem szczerym, miałem wtedy kupę siana w głowie i do tej pory uważam, że wybieranie zawodu w wieku lat nastu jest w większości przypadków jak gra w ruletkę. To, że będę studiował było niemal oczywiste, skoro oboje moich rodziców zdobyło porządne, wyższe wykształcenie. Ale czy aby na pewno to była jedyna właściwa ścieżka? Pewnie nie, ale tu właśnie wracamy do mojej głowy, wypełnionej strawą dla osła 🙂 Zarówno ja, jak i moi rodzice kierowaliśmy się rozsądkiem; o przedsiębiorczości nie wiedziałem nic, więc studia miały mi zagwarantować tą jakże często przecenianą „dobrą pracę”. Skoro byłem dobry w przedmiotach ścisłych i lubiłem komputery (jak każdy nastolatek… daaaaa), to może informatyka? Jasne, czemu nie… i tak w wieku, kiedy ledwo co wytarłem mleko spod nosa, było pozamiatane na kolejne – co najmniej – naście lat. Miałem być „informatykiem”, a dzięki mojemu uporowi, ciężkiej pracy i chęci udowodnienia (chyba w równej mierze sobie, jak i rodzicom), że mogę sprostać wysoko postawionym wymaganiom, doszedłem tu, gdzie jestem dzisiaj. Dzisiaj, po 5 latach studiów i 12 latach pracy w zawodzie stwierdzam, że było to do bólu poprawne. Ciężkie na początku i coraz łatwiejsze z czasem. Bardzo korzystne z punktu widzenia mojego dążenia do osiągnięcia finansowej wolności. Którą przecież chciałem osiągnąć po to, żeby przestać ślęczeć przed monitorem 8 i więcej godzin dziennie…

Wiem, brakuje w tym wszystkim spójności. Ale dzisiaj rozumiem już, dlaczego. Byłem młody, nie widziałem alternatyw (częściowo również dlatego, że nikt mi ich nie pokazał), a do tego komputery wydawały mi się kiedyś bardziej atrakcyjne od ludzi… na przestrzeni lat to wszystko się jednak zmieniło i dzisiaj – gdyby nie ta złota klatka, prawdopodobnie nie robiłbym już tego, co robię. Nie chcę powiedzieć, że był to zły wybór, bo doprowadził mnie w niesamowite miejsce i dał ogrom możliwości. Ale zdecydowanie czegoś wtedy zabrakło.

TUTAJ kupisz książkę najtaniej.

A mianowicie… próbowania. Jak pisze Rolf Dobelli w swojej książce „Sztuka dobrego życia” (to BARDZO mocny kandydat do najlepszej książki, jaką w życiu miałem w rękach), większość ludzi zbyt szybko podejmuje decyzje. Niezależnie od tego, czy chodzi o zawód, branżę, miejsce do życia, ulubionej dyscypliny sportowej i wiele innych, my po prostu zbyt mało czasu i wysiłku poświęcamy na to, żeby sprawdzić inne opcje. To poniekąd zrozumiałe, bo próbowanie jest kosztowne. „Próbując” różnych kierunków studiów płacę całymi latami swojego czasu, jednocześnie odsuwając czas zarabiania dobrych pieniędzy. Przeprowadzając się z miejsca na miejsce tracę pieniądze i czas, a potencjalnie i spokój ducha. I tak dalej… z każdą „nieudaną” próbą wiąże się określona cena. Ale… kto powiedział, że wniosek pod tytułem „to nie jest to” nie jest sam w sobie wartościowy? Przecież dzięki temu zdobywasz doświadczenie, poznajesz się coraz bardziej i zbliżasz do wyboru, który w końcu okaże się trafiony.

Owszem, można powiedzieć że odniosłem sukces w pracy zawodowej. Ale… czy nie jest przypadkiem tak, że odniósłbym go w wielu innych dziedzinach, w których być może realizowałbym się bardziej? Świat jest zdecydowanie większy i bardziej różnorodny, niż nam się wydaje. A my widzimy jego wąziutki wycinek i podejmujemy na tej podstawie wybory, których niejednokrotnie trzymamy się przez resztę życia. Dlatego wszystkim młodym czytelnikom tego bloga nieśmiało podpowiadam: próbuj. Oczywiście, im wcześniej zaczniesz iść w konkretnym kierunku, tym szybciej dojdziesz do celu. Ale co, jeśli sam kierunek będzie odbiegał od optymalnego? Wtedy sam cel nie będzie wart wysiłku włożonego w jego osiągnięcie…

Próbując, poznajesz siebie lepiej i jesteś w stanie coraz trafniej weryfikować kolejne pomysły i kosztować tego, co prawdopodobnie Ci zasmakuje. Możliwe, że po to właśnie jest młodość. Im więcej prób losowych wtedy przeprowadzisz i im bardziej będziesz otwarty na możliwości, tym lepsze i bardziej świadome wybory podejmiesz na dalszych etapach życia. Owszem: prawdopodobnie będę jeszcze długo chodził po tym świecie i przeprowadzę niejeden życiowy eksperyment, dlatego odwrócenie tego schematu również ma szansę zadziałać i dać fajny efekt. Zastanów się, która ścieżka jest bardziej spójna z Tobą i wyrusz w drogę w sposób najbardziej zbliżony do tego, co chcesz osiągnąć. Nie zapominaj jednak, że to nie osiągnięcia są Twoją codziennością, a droga, którą kroczysz. Jeśli zatem z czasem stwierdzisz, że brniesz w błocie po pachy, może warto zawrócić i nieco inaczej zdefiniować dotychczasowe cele?

A jak w końcu będzie z tym moim etatem? Myślę, że zmienię nieco podejście i przekreślę plan pod tytułem „IT do 40tki”. Może będę tym żył jeszcze 2, a może 20 lat. Zamiast określać metę, pozwolę sobie nieco więcej eksperymentować (mieszkania na wynajem i PDW są jednymi z takich eksperymentów), a być może z czasem znajdę ciekawą alternatywę dla obecnej sytuacji. Dopóki okoliczności (czyli duża wypłata za relatywnie mało pracy, praca zdalna, przyjemna atmosfera i fajni ludzie) się nie zmienią, nie określam daty końca tej przygody. Niech ona trwa, a ja będę kontynuował odnajdywanie satysfakcji i poczucia realizacji na innych polach. Sport, rodzina, podróże, zalążki przedsiębiorczości – to wszystko daje mi dużo radości na co dzień, a praca nie ogranicza szczególnie czasu na te aktywności. Jednocześnie, z roku na rok planuję podwyższać procentowy udział pomocy charytatywnej jako części mojej pensji, tym samym obniżając kwoty, które zostaną dla mnie. Być może to mnie nieco odklei od tych wysokich zarobków 🙂 Mam świadomość, że moja sytuacja jest absolutnie wyjątkowa i może się w każdej chwili skończyć, znacznie ułatwiając mi skończenie mojego romansu z IT. A tymczasem, po kilku latach stagnacji wracam też do zdobywania nowych kompetencji (o tym w podsumowaniu maja) i cieszę się z tego, że – dość przewrotnie – przynajmniej na tym polu odkleiłem się od liniowej zależności zarobków od ilości włożonej pracy.

A także doceniam to, że właśnie ta praca pozwoliła mi na wykreślenie finansów z listy życiowych zmartwień i problemów. Wiem też, że po tygodniu czy dwóch pracy na stanowisku, które obecnie sobie w myślach idealizuję  mogłoby się okazać, że chciałbym wracać z podkulonym ogonem do tego, co było. Dlatego też staram się działać rozsądnie (jak zwykle zresztą…) i nie wykonywać nerwowych ruchów, których bym później żałował. Dobrze jednak wiedzieć, że świat jest pełen możliwości i – analogicznie do Wolnej (link) – moje 35 lat na karku absolutnie nie przekreśla moich potencjalnych możliwości zawodowych w przyszłości.

PS Nie wiem czy słyszałeś, że jeden z bardziej znanych rentierów naszych czasów (Sławek Muturi) miał swego czasu plan, żeby spróbować kilkudziesięciu najróżniejszych prac w swoim życiu. Od kucharza, przez pracownika zakładu utylizacji śmieci aż do sprzedawcy kwiatów itp. Nie wiem, na ile ten plan wdrożył w życie, ale myślę, że coś takiego jest spójne z dzisiejszym wpisem i gdyby nie mój wrodzony pragmatyzm, kto wie – może i ja bym postawił sobie podobny cel 🙂

PS2 Przepraszam, że ostatnio zdecydowanie mniej odpowiadam na komentarze. Czas i priorytety wymuszają jednak na mnie, żebym wybrał: komentarze lub tworzenie nowych wpisów. Ten tydzień spędzamy pod Poznaniem, podczas naszego pierwszego wyjazdu według formuły „dom za dom” (zapraszam tutaj, jeśli jeszcze nie wiesz, o co chodzi). Zwiedzania jest co nie miara, a to wszystko trzeba jakoś połączyć z pracą na pół gwizdka oraz treningami przed niedzielnymi zawodami w Gniewinie. Trzymajcie kciuki! I komentujcie dalej – wszystkie Wasze opinie czytam z uwagą, nawet jeśli pod nimi brakuje mojej odpowiedzi.

[poll id=”12″]

 

 

15 komentarzy do “Dlaczego pracuję w IT. I kiedy zamierzam to rzucić…

  1. Kasia Odpowiedz

    Jesli praca daje choc troche satysfakcji, malo wysilku ale dobre pieniadze to nie rezygnowalabym z niej jeszcze. Przynajmniej jeszcze nie teraz 😀
    Wolny a nie myslales zeby tych mieszkan na wynajem miec jeszcze wiecej i wrzucic je do DG? Jesli kupisz następne kilkupokojowe, z rynku wtornego, wlasnosciowe to chyba bedziesz mogl robic amortyzacje 10%, a więc koszty mimo braku kredytu bedą spore i podatek nadal nie bedzie wysoki?
    Moim marzeniem jest 10 cztero-lub piecio-pokojowych mieszkan na wynajem, bez kredytu, zysk ok 30 tys/mies. Wtedy nie bede juz musiala pracowac. Przy czym jak juz bede ich tyle miec to dam je komus w zarządzanie lub podnajem z gwarancją czynszu zeby miec prawdziwy dochod pasywny 😉 Grunt to miec cel i do niego dązyc 😉

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Oczywiście,że o tym myśleliśmy. Tylko że to jest duża decyzja biznesowa na wiele lat do przodu. Mająca wiele konsekwencji i wymagająca wielu działań… jak chociażby zarobienia kilku baniek na przestrzeni lat 😉 generalnie to pomysł na spory (jak na mnie) biznes i na razie nie planujemy iść w tą stronę. Kto wie… jeśli ceny spadną (nie sądzę, żeby spadły wystarczająco), a my będziemy mieli na zbyciu kilka baniek (również nie sądzę 😆), może wybierzemy kiedyś tą drogę. Na razie cieszymy się z tego, co mamy i myślimy coraz więcej o sobie, a nie o kolejnych inwestycjach i wzroście. Rosnąć można w nieskończoność, tylko po co? Żeby kiedyś mieć zrównoważone życie? Przecież możemy je mieć już teraz, a nie za dziesiątki lat. Pozdrawiam

      • Marcin Odpowiedz

        Gdybyś zdecydował się faktycznie robić to biznesowo, to wtedy nie trzeba mieć kilku baniek od ręki, a wystarczająco pieniędzy na wkłady własne pod hipoteki na te mieszkania lub gotówka na 1 albo 2 zakupy. Oczywiście przy rozsądnych dla ciebie poziomach cen, bo obecnie inwestycje na kredyt chyba mają mizerne szanse się spiąć, żeby dawać zysk.
        Kupujesz 2 mieszkania za gotówkę, albo 1 za gotówkę + 2 kolejne, potem 1 hipoteka na nie celem odzyskania gotówki za całość, następnie kolejne 2. Podobno z dobrym doradcą kredytowym i zdolnością da się tak dojechać do max. 5 kredytów, czyli 10 nieruchomości :).

        Gdybyś obawiał się to robić jako osoba fizyczna (w PL mimo zabezpieczenia hipotecznego odpowiadasz za kwotę zobowiązania całym swoim majątkiem), to można by pomyśleć o spółce. W spółce z o.o. z tego co wiem prezes musi tylko pilnować terminu na złożenie wniosku o upadłość, gdyby sprawy przybrały zły obrót, po w przeciwnym przypadku też odpowiada całym majątkiem. A sposobów na uniknięcie podwójnego opodatkowania w spółce lub legalnego wyciągania pieniędzy (do pewnych kwot) jest trochę (kilka lat temu jakieś ryczałty za użytkowanie auta itp. chyba były taką opcją) – wszystko można sprawdzić i skonsultować.

        Zależy co planujesz :).

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Ależ ja nie twierdzę, że muszę mieć kilka baniek na dzień dobry. Jednak w końcu muszę zarobić znacznie więcej, niż wezmę kredytu, prawda? A przy dzisiejszych cenach i rentowności najmu raczej trzeba zakładać, że będzie się wychodziło (co najwyżej) na zero przez okres spłaty kredytu. Trzeba zatem się zadłużyć, stworzyć/rozdmuchać firmę pod tą działalność, ponosić ryzyko, zajmować się nieruchomościami i utrzymywać całość długie lata. Nie mówiąc o tym, że to wkładanie wszystkich jajek do jednego koszyka na rynku, który w dłuższej perspektywie może zachować się różnie.
          Nie mówię, że to wszystko niemożliwe ani że na pewnym etapie jednak nie zdecydujemy, żeby w to wejść (chociaż na razie szanse na to są bardzo małe). Twierdzę jednak, że ani to łatwe, ani takie pewne jak się czasami to przedstawia. I na tą chwilę raczej nie współgra z naszymi priorytatami i celami.

  2. Anatol Odpowiedz

    Z branżą IT i próbowaniem, o którym piszesz ja ogólnie miałem (i nadal mam) problem. Z jednej strony w ostatnich latach zarobki w branży rosły dość szybko, co skutecznie zniechęcało do szukania alternatywnych rozwiązań. Ciężko chyba znaleźć inną branżę, w której pracując na normalnym etacie zarobki rosłyby w podobnym tempie. To z jednej strony rozleniwia, z drugiej strony jednak, chcąc być na bieżąco z IT trzeba dodatkowo poświęcać bardzo dużo wolnego czasu na dalszą edukację. Technologie w IT zmieniają się bardzo szybko, nie można sobie pozwolić na to, żeby zostać z tyłu. To ogranicza możliwości szukania innych opcji. Oczywiście da się, ale wymaga to dużego zaangażowania i opuszczenia tej „strefy komfortu” czy też „złotej klatki”.
    Poza tym, jeśli lubisz komputery i trafisz na sensowną firmę, to kurcze, praca w IT może być na prawdę fajna!!! Dodatkowo jeśli masz możliwość pracy zdalnej, to już bajka… Mnie się wydaje, że rezygnacja z IT tak, ale rozkręcając własny biznes, który jesteś w stanie wyskalować tak, żeby minimalnie cię angażował a da Ci zdecydowanie wyższe przychody.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Dzięki za opinię. Z którą jednak nie mogę się do końca zgodzić 😉 Od kilku lat absolutnie nie jestem na bieżąco, a moje skillsy w wielu obszarach poleciały na łeb na szyję, a mimo to trzymam się dobrze i jestem ceniony za umiejętności, których zwykle brakuje ludziom w branży (ogólnie mówiąc: umiejętności miękkie). Dopiero od niecałego miesiąca mam znowu chęć do podnoszenia kwalifikacji i intensywnie to robię, ale to mój wybór, który zresztą dotyczy innej specjalizacji niż ta, w której na co dzień pracuję. Także owszem: dobrze podnosić kwafilikacje i być na bieżąco, ale nie zawsze odpuszczenie musi oznaczać śmierć w IT, że tak się obrazowo wyrażę.
      Odnośnie Twojego drugiego akapitu… ogólnie tak, ale tu znowu wrócę do stwierdzenia „nie wszystko warto, co się opłaca”. Alternatywą nie zawsze musi być „więcej” i „wyżej”. Jeśli potrzeby nie są olbrzymie, a przychody (z jakiegokolwiek poza IT źródła) je zaspakajają, to można też planować coś po prostu innego, co niekoniecznie przyniesie jeszcze większe zarobki. Pozdrawiam!

      • Callipso Odpowiedz

        A masz jakiś limit Wolny? Wyznaczony cel kwotowy twoich miesięcznych przychodów który w pełni cię satysfakcjonuje ( pasywnych czy nie). Taki powyżej którego nadwyżki będziesz przekazywał na dobroczynność o której wspomniałeś?

        Jako młody przedsiębiorca lata temu byłem jednym z bohaterów artykułu (Polityka) i tam mi takie pytanie zadano. Byłem święcie przekonany, że 30 000 miesięcznie z firmy zaspokoi moje wszystkie potrzeby. Mimo, że po latach wydaje mniej niż 1/3 tej kwoty na życie z czego i tak 30% wydatków to wyjazdy. To zmieniła mi się percepcja. Wraz z rozwojem nie ograniczam możliwości zwiększenia przychodów jeśli nie wiążą się ze zwiększeniem zaangażowania czasowego. Nie zatrzymuje się w miejscu (poziomie) tylko dlatego, że mam niewielkie potrzeby. Prawda jest taka, że nie ma gwarancji, że moje dzieci lub wnuki będą umiały zarabiać pieniądze. Skoro ja umiem i nie zabiera mi to dużo czasu to prewencyjnie chce stworzyć potomkom zabezpieczenie na lepszy start. Nie ma nic zdrożnego w byciu biednym ale chwalebne to też nie jest.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Czy mam limit… z jednej strony nie, a z drugiej od dłuższego czasu zarabiamy w sumie tyle, że absolutnie nie stawiam sobie kolenych celów ani nie pracuję z myślą o większych zarobkach. Robimy raczej to, co chcemy – przykładem niech będzie firma Wolnej. I – co ciekawe – im mniej się koncentrujemy na pieniądzach, tym bardziej okazuje się, że nasze kolejne działania są skuteczne w ich generowaniu.
          Myślę, że różnimy się samym podejściem. Ja nie jestem przedsiębiorcą z krwi i kości i nie zatrudniam ludzi. Myślę, że jeśli czujesz odpowiedzialność za swoich pracowników i masz nastawienie na rozwój, to coraz większe przychody to również coraz więcej dobrego dla pracowników i możliwość zatrudniania kolejnych. A ogólnie rzecz biorąc: to dobry kierunek, prawda? A u mnie? Co mi z kolejnego wzrostu? Jeśli nie jest on okupiony jakimiś wyrzeczeniami czy pracą wbrew sobie to OK, ale jeśli jest inaczej, to co dobrego z tym zrobię?

          • Callipso

            Myślę, że podejściem się aż tak bardzo nie różnimy. Może bardziej metodami, obszarem w którym działamy (etat, firma). Jak powiedział FUNBOY w poście niżej: oboje przekroczyliśmy linię pomiędzy „musieć” a „chcieć”. Dla mnie prowadzenie firmy to frajda, tak jak dla ciebie IT (chyba), kasa (większa, mniejsza) z tego to bonus który dosypuje do górki. Ja mam prawdopodobnie większe możliwości wyboru jakie projekty podejmę i ile na nich zarobię niż ty. Dlatego też mam trochę inny kąt widzenia. Na etacie raczej nie ma premii po 500% tylko dlatego, że projekt jest trochę trudniejszy albo proszę o inny bo ten czy tamten mi się nie podoba.

            Nie wiem skąd takie idealistyczne wizje pracodawcy. Ich odpowiedzialność kończy się na wypłacaniu pensji zgonie z umową i w interesie pracodawcy jest by pracownikowi dostarczyć robotę by nie przynosił straty. Reszta to PR, marketing i bzdury typu „pracuj dla idei” Umowa o pracę to umowa biznesowa. Możemy się lubić i kolegować ale celem tej umowy jest zarabianie pieniędzy po obu stronach. Nie miejmy jednak złudzeń, że jeśli w oczach pracodawcy pracownik przestaje spełniać swoje zadanie to pracodawca go zatrzyma i będzie płacił tylko dlatego, że pracownik ma kredyt lub małe dziecko. Najczęściej pracownikom jest lepiej przy okazji niż przez celowe działania pracodawcy gdy ten się rozwija.

            Co do tej różnicy to myślę, że idąc do góry niejako ciągnę otoczenie w górę ale nie jest to moim celem. Koncentruję się bardziej na tym by było dobrze mojej rodzinie niż na naprawianiu świata dookoła. U ciebie chyba przynajmniej tak mi się wydaje masz chęć i pasję by bardziej robić coś dla innych niż dla siebie jeśli przekroczyłeś tą linię między „musieć” a „chcieć”. Jeśli sprawia ci to radość w życiu i się w tym odnajdujesz to dlaczego nie.

      • Anatol Odpowiedz

        Gdybyśmy się wszyscy we wszystkim zgadzali to by było nudno. Nie byłoby o czym dyskutować 🙂
        IT jest bardzo szerokie, w niektórych gałęziach zmienia się szybciej, w innych wolniej. Być może za bardzo uogólniłem, ale podam jako przykład programistów „frontendu”, twórców stron WWW – ostatnie 5-10 lat to drastyczne zmiany w technologii i brak rozwoju w tej dziedzinie mógłby spowodować wypadnięcie z rynku.
        Z drugiej strony, firmy często mają rozwiązania sprzed wielu lat. Z tego co wiem w niektórych firmach w użyciu jest ciągle chociażby COBOL – język popularny chyba ze 30 lat temu. Te systemy kosztowały kupę pieniędzy i firmy nie widzą potrzeby zmian, a potrzebują ludzi do ich utrzymania. Zatem specjaliści ze starszych technologii też będą potrzebni, tylko mogą mieć trochę trudniej przy ewentualnej zmianie pracy.

        Co do drugiego akapitu… Sam w życiu miałem sytuację, że zmieniałem z własnej woli pracę na gorzej płatną (co prawda też w IT), więc pełna zgoda że nie zawsze pieniądze są najważniejsze. Przynajmniej nie powinny być. Warto mieć w życiu satysfakcję z tego co się robi, nawet kosztem mniejszych zarobków. Z drugiej strony oszczędności na emeryturę same się nie odłożą 🙂

  3. funboy Odpowiedz

    Myślę, że przekroczyłeś właśnie linię pomiędzy „musieć” a „chcieć”.
    Jeżeli musisz pracować to myślisz jak się z tego przymusu wyrwać. Ale jeżeli już nie musisz to … teraz możesz robić to co chcesz. To co sprawia Ci satysfakcję, relaksuje. Co powoduje, że się rozwijasz. A, że przy okazji zarabiasz to dobrze 😉

    Jak ktoś przy mnie narzeka na pracę (konieczność chodzenia do pracy) to zadaję mu pytanie „co byś robił gdybyś miał na koncie tyle aby nie pracować?”. I wtedy następuje cisza a po chwili … „no wiesz, pojechałbym na wycieczkę …”.

    Takie 3 pytania mi przyszły do głowy po przeczytaniu wpisu:
    – ile dla mnie = „wystarczy”?
    – co sprawia, że jestem szczęśliwy? (btw: polecaną wyżej książkę właśnie kupiłem 🙂 )
    – i w nawiązaniu do poprzedniego: co będę robił jak nie będę pracował?

    Przemyślenie powyższego to będzie moja praca domowa 🙂

    Maciek,
    Praca sprawia Ci przyjemność? Pracuj chłopie dalej 🙂 Dają Ci projekt, który Ci nie pasuje? Odmów 🙂

  4. Weronika Odpowiedz

    Zabawne, ze ten motyw czesto sie pojawia w amerykanskich blogach FI. Okazuje sie, ze malo kto po osiagnieciu wolnosci finansowej przestaje pracowac. Czasem co najwyzej zmieniaja branze albo rozwijaja wlasne biznesy, albo angazuja sie w wolontariaty, ale w zasadzie jakies pojedyncze osoby przestaja intensywnie dzialac 🙂
    Pewnie w Polsce bedzie o tym tez glosniej w miare jak wiecej osob bedzie na tym etapie.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Hmmm, z moich obserwacji wynika że ludzie, którzy osiągnęli ten etap prędzej czy później odeszli z zawodu. Ale fakt, chyba wszyscy robią COŚ. To chyba wynika z pracowitości i przyzwyczajenia do bycia produktywnym. Skoro widać efekty, a wraz z postępami pojawiają się w głowie nowe możliwości, to czemu nie iść w stronę tego, co się lubi, a co jednocześnie daje wartość innym i nam samym. Zarówno w postaci pieniędzy, jak i satysfakcji i poczucia spełnienia. Jeśli ktoś pracował długimi latami, nagłe przestawienie się na nic-nie-robienie brzmi naprawdę mało pociągająco, o ile dopisuje zdrowie, a wiek jeszcze niezbyt zaawansowany 🙂

  5. Askadasuna Odpowiedz

    Myślę, że porzucenie pracy na etat stało się w naszym społeczeństwie bardzo sztampowe. Od pewnego czasu dostrzegam u Ciebie ogrom treści o celach charytatywnych, głównie w kontekście przekazywania pieniędzy, i może brzmie jak zdarta płyta, ale dlaczego przy możliwościach czasowych jest to działanie charytatywne 'na dystans’, 'bez zbliżania się do problemu’? Gdzieś pod poprzednim postem było pytanie jak pomagać przy ograniczonym czasie. Nie wiem w sumie czy do mnie, bo na telefonie ciężko widać, do którego komentarza jest odpowiedź. Ale myślałam o tym – w Bydgoszczy jest Caritas z całkiem rozbudowaną zakładką wolontariat skierowanym na naprawdę różne sfery – od pomocy dzieciom, samotnym osobom starszym, poprzez dzielenie się wiedzą. Nawet jeśli w najbliższym czasie nie będzie Was w Bydgoszczy, Caritas ma siedziby w różnych miejscach w PL. Pomimo powiązania z Kościołem, które każdy ocenia według siebie, myślę, że warto spróbować chociaż na krótki czas zerknąć się z problemami dotyczącymi naszego społeczeństwa w różnych jego sferach. To taka najprostsza obok wolontariatu w schronisku forma pomocy – zgłaszamy się do caritasu, dostajemy przydział, oceniamy czy ta forma pomocy nam odpowiada. Bardzo polecam i mam nadzieję, że kiedyś skorzystacie.
    Dodatkową formą pomocy społecznej, bardzo z Tobą związanej Wolny – to promocja wolontariatu 40 +50+ i 60+ 70+ przy organizacji wszelkiego rodzaju maratonów, biegów, imprez sportowych – często w tych grupach wiekowych ludziom doskwiera samotność i brak pomysłu co mogą zrobić z czasem wolnym. Zachęcie ludzi do zachecia osób 40-70+ do wolontariatu, kojarzonego głównie z osobami młodymi, da tej grupie osób szanse na ciekawe spędzenie czasu i możliwość spotkania nowych osób. Niby nic, niby oczywiste, a jednak działanie piękne w swojej prostocie – zachęcanie osób starszych (60+) do wolontariatu.
    Nie truję Ci już więcej Wolny 🙂 świetny z Ciebie człowiek, mam nadzieję, że w PL będzie więcej takich osób jak Ty, Wolna i Wasza rodzina 🙂 piękna jest Wasza droga do samorealizacji i spełnionego życia 🙂 czego bardzo Wam życzę na każdym etapie Waszego życia 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *