Wolnym Byc

Home Exchange: pierwsza wymiana już za nami!

Jak większość z Was wie, na początku tego roku wpadliśmy na szaleńczy i odważny (według niektórych: wręcz głupi) pomysł na alternatywne podejście do podróżowania, o którym więcej pisałem tutaj i tutaj. Otóż wyszliśmy z założenia, że Polska jest piękna i w sezonie wiosenno-letnim zdecydowanie warto poznawać jej różne regiony. Jeśli jednak chcemy zorganizować kilka wypadów w ramach granic naszego kraju, a dodatkowo kilkukrotnie wyjechać poza sezonem za granicę – a to wszystko całą, 4-osobową rodziną – to koszty z tym związane będą tak duże, że niekoniecznie będziemy psychicznie gotowi na ich poniesienie. Co więcej, ekonomia współdzielenia (ang. sharing economy) bardzo do nas przemawia i wszelkie inicjatywy, które zakładają użytkowanie przez innych tego, czego my w danej chwili nie potrzebujemy (i vice versa) jest czymś wartym rozważenia.

Tak oto dotarłem do idei o nazwie home exchange (względnie „home sharing” lub – to już moja własna inwencja: „dom za dom„). Skoro chcemy gdzieś wyjechać, to siłą rzeczy nasze mieszkanie stoi puste. Czemu zatem nie dokonać zamiany mieszkań (domów) z kimś, kto podróżuje w przeciwnym kierunku i w identycznym do nas terminie? O ile będziemy w stanie zaufać nieznajomym (zaufanie jest absolutnym priorytetem podczas tego typu wyjazdów!), a do tego obie strony są dość elastyczne w odniesieniu do terminu wyjazdu, to możemy niemal wyzerować największy zwykle koszt podróży: noclegi. A także – dzięki pełnowartościowym mieszkaniom, żyć podobnie jak u siebie i minimalizować tym samym koszty posiłków. Co nie mniej ważne: w domu (nawet czyimś), czujemy się jak w domu, a nie hotelu. Trafiamy do pewnej społeczności, a nie do bezimiennego biznesu, który jest nastawiony na zarobek. Mamy dostęp do większej niż w hotelu liczby pomieszczeń, a także do sprzętów takich jak rowery, pralka, suszarka i tym podobne. Mamy wyposażoną kuchnię, odkurzacz… jednym słowem wszystko to, co u siebie. Możemy więc żyć tak, jak lubimy, efektywnie łącząc koncepcję pracy, wypoczynku i zwiedzania, o czym pisałem więcej tutaj. Dla dzieci natomiast jedną z większych atrakcji były dwa pokoje wypełnione nowymi (dla nich oczywiście) zabawkami, w całości do ich dyspozycji. Taki dziecięcy raj na ziemi 🙂

Od wykiełkowania pomysłu w naszych głowach do wypróbowania tego pomysłu nie minęło dużo czasu i już po kilku miesiącach, w drugiej połowie maja tego roku, sprawdziliśmy ten pomysł w praktyce, tymczasowo wymieniając nasze mieszkanie na szereg w podpoznańskich Plewiskach. Jak zatem było?

Przede wszystkim, mieliśmy niesamowicie wygodne warunki pobytu. Na oko jakieś 100-120m2 w podpoznańskim szeregu z czterema pokojami, dwoma łazienkami i kuchnią. Wszystko wyposażone od A do Z w sposób optymalny dla 4-osobowej rodziny, czyli – jakby nie patrzeć – całość szyta niemal na miarę. Owszem, to nie był standard hotelowy, ale wcale takiego nie oczekiwaliśmy. Naszym zdaniem było jednak lepiej, bo praktyczniej, bez niepotrzebnych fajerwerków i – co nie mniej ważne – bez rachunku na koniec pobytu 🙂 Kiedy tylko przyjechaliśmy na miejsce (nie poznawszy nawet właścicieli, którzy w tym samym czasie dojeżdżali do naszego mieszkania), wiedzieliśmy że będzie dobrze: kolekcja medali z zawodów triathlonowych, zdrowa (zamiast śmieciowej) żywność w kuchni i książka „Finansowy Ninja” Michała Szafrańskiego na jednej z półek upewniły nas, że nie ma się o co martwić 🙂

W telegraficznym skrócie: przez połowę wyjazdu zwiedzaliśmy i sporo jeździliśmy po okolicy (Kórnik, Biskupin, Puszczykowo itp), korzystając z weekendu i dwóch dni mojego urlopu. Wolna – jak zwykle – pracowała wieczorami nad kolejnymi projektami w ramach Pracowni Dobrych Wnętrz. Na drugą część wyjazdu przypadł wyjątkowo wymagający czas w mojej pracy, dlatego ja musiałem się jej poświęcić w znacznym stopniu, a Wolna z dzieciakami korzystała z pobliskich atrakcji i spotykała się ze znajomą ze studiów, która mieszka w Poznaniu. Żyliśmy więc we własnym rytmie, korzystając z możliwości, a jednocześnie dostosowując się do ograniczeń, które niekiedy się pojawiają. A jakie wnioski wyciągnęliśmy z tej całej zabawy?

Przede wszystkim: nie ma się czego bać. Po powrocie nasze mieszkanie zastaliśmy w stanie praktycznie identycznym do tego, w jakim je zostawiliśmy. Tak samo staraliśmy się postąpić z tymczasowym, podpoznańskim domem. Myślę, że ten sposób podróżowania to nisza, która przyciąga ludzi dość podobnych do siebie, jeśli chodzi o podejście do życia i światopogląd. Home Exchange raczej nie ma szans stać się jakimś znaczącym ruchem, ale i nie o to chodzi. Ważne, żeby osoby o swobodnym, luźnym podejściu do swojego miejsca zamieszkania odnalazły się nawzajem i dzieliły tym, co mają. Bez niepotrzebnych nerwów, obaw czy przeliczania wszystkich przedmiotów, które mamy w domu. Ot – porozmawiajmy wcześniej, wymieńmy kilka maili, zbadajmy swoje oczekiwania, a później – tak po prostu – zaufajmy sobie. Albo i nie, jeśli podczas tych kontaktów na odległość nie czuć chemii. Myślę, że jak w wielu wypadkach działa tu zasada „zapobiegaj, zamiast leczyć”, dlatego ta wcześniejsza weryfikacja (obu stron!) jest tak ważna i praktycznie pozwala na późniejszy urlop bez stresu, mimo że gdzieś z tyłu głowy masz świadomość, że ktoś aktualnie mieszka w Twoim mieszkaniu 🙂

Home Exchange to też dobra okazja do poznania tego, w jaki sposób żyją inni. Jak organizują przestrzeń, w której żyją, z czego korzystają, co jest ich priorytetem. Jakich rozwiązań funkcjonalnych i estetycznych używają, co się na dłuższą metę sprawdza a co niekoniecznie. To wszystko można uznać za całkiem darmowe, zdobyte przy okazji doświadczenie dla Wolnej i Jej Pracowni Dobrych Wnętrz. A także: dla nas jako rodziny, która myśli o zamianie mieszkania na dom. Dzięki tej wymianie i spędzeniu 9 dni pod Poznaniem wiemy już, że szereg nie jest dla nas. Tego typu zabudowę traktowałbym raczej jako alternatywę dla mieszkań, ze swoją listą zalet i wad w stosunku do budynków wielorodzinnych. Ale raczej nie jako kolejny etap, który byłby czymś wyraźnie lepszym niż nasze obecne mieszkanie. Nie będę wchodził w szczegóły, ale własny kawałek ogródka skutecznie przyćmiewał brak prywatności, a także wszechobecne odgłosy ze wszystkich stron, które obniżały przyjemność z korzystania terenu na zewnątrz domu. Bliźniak to absolutne minimum, które byłbym w stanie zaakceptować w tej chwili i już wiemy, na jakie dodatkowe aspekty zwracać uwagę podczas naszych poszukiwań.

Co jeszcze? Stwierdziliśmy też, że niekoniecznie chcemy w przyszłości koncentrować się na dużych miastach. W Poznaniu najwięcej czasu spędziliśmy na Cytadeli. Tereny zielone (i to nie tak płaskie jak wszędzie naokoło), place zabaw, szum drzew i te sprawy – to właśnie coś, co nas kręci. Dlatego wiemy już, żeby –  o ile to możliwe – korzystać z alternatyw ulokowanych w ciekawych przyrodniczo miejscach i ewentualnie zorganizować sobie jedną czy dwie wycieczki do dużego miasta na zwiedzanie. Możliwe, że będzie ciężko to osiągnąć w ramach wymiany domów. Warto jednak wiedzieć, czego się szuka, prawda?

Jeśli chodzi o koszty tej zabawy, to wbrew pozorom nie były one zerowe. Wydaliśmy około 610 zł, z czego 150 zł poszło na przejechanie 850 km (a to dzięki naszej inwestycji w instalację LPG), drugie tyle na bilety wstępu, a reszta na jedzenie na mieście czy drobne przyjemności typu lody i marcińskie rogale. Gdyby nie zwiedzanie płatnych atrakcji (całkowicie przecież opcjonalne), 450 zł wystarczyłoby naszej czwórce na transport i całkiem sporo przyjemności na miejscu. Oczywiście, do tego należy doliczyć koszty standardowych produktów spożywczych, ale ponieważ jemy niezależnie od tego, gdzie przebywamy, nie zaliczam ich do kosztów tej wycieczki. 610 zł na 4 osoby i 9 dni to jakieś 17 zł dodatkowych kosztów życia za „osobodzień” – według mnie, śmiesznie mało za to, co otrzymaliśmy w zamian!

Co ważne, przed samym wyjazdem przygotowaliśmy nieco nasze mieszkanie do wizyty gości. Wynieśliśmy ważne dokumenty czy biżuterię (zaufanie zaufaniem, ale za pierwszym razem to jednak niewiadoma), posprzątaliśmy całość (Wolna podpowiada, że taka wymiana to idealna okazja do generalnych porządków, które zazwyczaj odkłada się w nieskończoność), wynieśliśmy rowery z sypialni ;), a także zostawiliśmy w widocznych miejscach rzeczy typu papier toaletowy, pościel, tabletki do zmywarki itp. Zadałem też sobie nieco trudu i stworzyłem dokument opisujący specyficzne aspekty naszego mieszkania (w każdym można takie znaleźć), a także okolicę. Przyjemniej spędza się czas w danym miejscu jako turysta, kiedy nie trzeba wszystkiego testować na własną rękę, ale ma się informację od tubylców: gdzie warto kupić dobre ryby, pójść na lody, który plac zabaw wybrać czy gdzie najlepiej wybrać się na pieszą wycieczkę lub trening do Trójmiejskiego Parku Krajobrazowy. Wisienką na torcie było stworzenie gościnnej sieci wifi, przygotowanie roweru na życzenie naszych gości oraz zostawienie dla nich butelki wina, przywiezionego przeze mnie z ostatniej delegacji do Frankonii. Informując naszych gości o tych ułatwieniach daliśmy im niejako znać, że również czegoś podobnego oczekujemy i my sami się nie zawiedliśmy.

Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości, że gips na nodze uniemożliwia podróżowanie, to jednoznacznie dementujemy te plotki! 😀

Warto też zaznaczyć, że podróżowanie zbliża do siebie naszą rodzinę. Na co dzień jest praca, przedszkole i mimo, że znaczną część dnia ja i Wolna jesteśmy w domu, to i tak nie spędzamy zbyt dużo czasu w czwórkę. Naszym dziewczynkom też zostają głównie weekendy na wspólne zabawy i muszę przyznać, że to trochę za mało (przynajmniej w ich przypadku), żeby zbudować fajne, zdrowe i przyjacielskie relacje. Nieco zazdrości o mamusię, niedojrzałość emocjonalna i te sprawy… wszystko to sprawia, że na co dzień bardziej się czubią niż lubią 🙂 Ale podczas podróży zazwyczaj dzieje się magia i tak było również tym razem. Wspólne spędzanie całych dni owocuje wspólnymi zabawami i uczeniem się siebie nawzajem. Owszem, nadal są kłótnie i przepychanki, ale coraz więcej jest sytuacji, w których widać zalążki przyjaźni pomiędzy nimi i bardzo nas to cieszy. To taka wartość dodana tego typu wyjazdów, której nie oczekiwaliśmy, a która jest czymś niezwykle pozytywnym.

Czy powtórzymy kiedyś ten eksperyment? Ależ oczywiście 🙂 Już w lipcu zabawimy niemal dwa tygodnie w spokojnej, zielonej, górzystej i niesamowicie pociągającej nas okolicy: Soblówka w Beskidzie Żywieckim, dosłownie kilka kilometrów od granicy z Czechami. Myślę, że ten wyjazd będzie bardzo mocno współgrał z naszym ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu. W sierpniu natomiast planujemy (chociaż to jeszcze nic pewnego) wyjazd do Sanoka, gdzie na pewno zorganizujemy kilka całodniowych wycieczek w Bieszczady. Myślę, że też będzie interesująco 🙂

Zapraszam do rejestracji z powyższego banneru i korzystania ze zniżki na pierwszy nocleg. My też na tym korzystamy!

Na koniec chciałbym zaznaczyć, że zaufanie to absolutna podstawa tego typu wyjazdów i bez niego to się po prostu nie może udać. Trzeba mieć też dość otwarty umysł i raczej luźne przywiązanie do własnego mieszkania. Jeśli nie wyobrażasz sobie, że ktoś obcy będzie spał w Twoim łóżku i pił Twoją kawę z Twojej ulubionej filiżanki, nawet nie próbuj. Jeśli natomiast sam pomysł do Ciebie przemawia, ale obawiasz się o bezpieczeństwo i zagrożenia związane z oddania własnego mieszkania nieznajomym, warto temat przemyśleć. Jak już pisałem, wystartowaliśmy z wewnątrzblogową realizacją koncepcji home exchange i od jakiegoś czasu każdy z Was może zgłosić się do mnie z prośbą o dołączenie do naszej niewielkiej grupki, która powinna zapewnić dużo większe bezpieczeństwo (oraz filtrowanie członków, że tak się wyrażę), niż ogólnodostępne portale, z których zazwyczaj korzysta się planując tego typu podróże. Zapraszam – wciąż jest czas na zaplanowanie tegorocznych wakacji 🙂

Exit mobile version