Termin kolejnego podsumowania miesiąca zbliża się nieuchronnie. Pomyślałem jednak, że to, co akurat robię zasługuje na osobny wpis, a nie tylko wzmiankę w comiesięcznym podsumowaniu. Otóż piszę te słowa podczas drugiej już w tym miesiącu, jednodniowej głodówki. Jeśli interesujesz się tym coraz bardziej popularnym tematem, zapraszam do lektury.
Dla porządku nadmienię jedynie, że poniższe opinie są moje i tylko moje, a ten wpis nie ma na celu namawiania kogokolwiek do czegokolwiek 🙂 Jeśli więc zdecydujesz się na dobrowolne odmawianie sobie pokarmu przez krótszy czy dłuższy czas, to… no właśnie, to Twoja decyzja, więc sam odpowiadasz za konsekwencję.
To, co opisuję jako jednodniową głodówkę leczniczą to w praktyce mniej więcej 36 godzin bez jedzenia (zakładając ostatni posiłek około 20ej i następny o 8 rano, dwa dni później). Nie jestem lekarzem ani ekspertem od zdrowia, dlatego nie zagłębię się w powody, wady i zalety takich działań. Nadmienię tylko, że robię to dla ciała, któremu pozwalam odpocząć od ciągłego trawienia i daję czas na regenerację. Robię to też dla duszy, żeby nieco zwolnić tempo, docenić to co mam, postawić przed sobą ciekawe wyzwanie, poświęcić nieco czasu na odpoczynek i rozmyślania. A także: żeby poczuć prawdziwy smak i zapach jedzenia, który zdecydowanie wyostrza się po takim eksperymencie 🙂
Wiele czasu upłynęło zanim dojrzałem do jego przeprowadzenia. Kilkukrotnie byłem zmuszony do czegoś podobnego (chociaż zdecydowanie mniej przyjemnego) ze względów medycznych. Nie wspominam tego dobrze, dlatego dobrowolne przejście przez podobną procedurę wymagało poukładania sobie kilku rzeczy w głowie. Nie mówiąc o tym, że zbijanie wagi absolutnie nie jest moim celem. A mimo to przemawiają do mnie argumenty Marka Zaremby, podcast „Więcej niż zdrowe odżywianie” i innych, dlatego w końcu i ja postanowiłem sprawdzić, jak to jest.
Przede wszystkim, całość warto zaplanować. Dobrze, jeśli dzień który wybierzemy na głodówkę będzie w miarę spokojny. Z drugiej strony, ten czas nie powinien kręcić się tylko wokół postu – warto mieć coś, co w tym czasie zajmie naszą głowę i sprawi, że nie będziemy myśleć tylko o głodzie. Jak zwykle, kluczowa jest równowaga. To ważne, żebyśmy mieli wtedy czas i przestrzeń na relaks, medytację i chwilę drzemki (według mnie, maksymalnie 30-minutowej), jeśli nasz organizm o nią poprosi. Nie chciałbym też mieć w planach żadnych ważnych czy stresujących zadań, ciężkich treningów, nawału pracy i zapełnionego grafiku. To powinien być czas wyciszenia, wsłuchania się w swoje ciało i pozwolenia mu na regenerację. Bo właśnie oczyszczanie i odbudowa – a nie odchudzanie – powinny być głównym celem opisanego dzisiaj wyzwania. Dla porządku jednak dodam, że na potrzeby tego wpisu zważyłem się przed i po. Niestety (przynajmniej dla mnie) kolejnego dnia waga wskazała równy kilogram mniej. No cóż – fizyka, której chyba nie da się oszukać, a z której reguł w tym przypadku większość poszczących będzie pewnie zadowolona.
Uważam, że te 30-kilka godzin bez jakichkolwiek pokarmów jest relatywnie bezpieczne. Oczywiście, niekiedy są medyczne przeciwskazania i nie każdy powinien sobie pozwolić na taką głodówkę. Ale jeśli jesteś relatywnie zdrowy, czujesz, że możesz i mniej więcej rozumiesz, co mówi do Ciebie Twój organizm, myślę że warto spróbować.
A jak to jest w praktyce? Ciekawie, inaczej, trudniej. Zarówno ostatnio, jak i dzisiaj miałem chwile kryzysu. Przychodziły one w różnych momentach, miały różne natężenie i wtedy rzeczywiście czułem się słabszy, bolała mnie głowa i/lub było mi nieco chłodniej. Nie oznacza to jednak, że zarzuciłem wszelką aktywność i cały dzień leżałem na kanapie drzemiąc. Zarówno wcześniej, jak i dzisiaj pracowałem, spędziłem dobre kilka godzin na nauce, zaliczyłem 30-minutowy trening w domu, pojechałem z córką na basen (6km rowerem + 40-minut nauki pływania dziecka + 6km rowerem z powrotem), a na koniec dnia zaliczyłem jeszcze „wyzwanie 100 pompek”. Organizm sam daje mi sygnał, czy i kiedy mogę dać z siebie nieco więcej. Są bowiem takie momenty, kiedy czuję, jakby ciało zrozumiało, że energii nie dostanie i zaczęło ją czerpać niewiadomo skąd. To ciekawe uczucie, bardzo uwalniające.
Myślę, że w całej tej zabawie ważna jest regularność. Druga głodówka była już dla mnie nieco mniejszym wyzwaniem niż pierwsza; prawdopodobnie kolejne będą jeszcze łatwiejsze i wierzę, że mogę one po prostu wejść w krew i stać się regularnym, pozytywnym rytuałem, którego negatywne skutki będą z czasem być coraz mniej odczuwalne. W moim przypadku obie sesje były rozstrzelone o 2 tygodnie od siebie i myślę, że na tym etapie to całkiem rozsądna częstotliwość. Raczej bym nie fundował sobie tej atrakcji częściej niż raz w tygodniu, zwłaszcza że nie chcę zniknąć ;).
Aspekt duchowy jest chyba równie ważny, jak cielesny. Nieważne, w co i jak mocno wierzysz – ten rytuał nie musi (choć oczywiście może) mieć nic wspólnego z religijnością. Ważne, żeby nastawić się do głodówki w sposób pozytywny, żeby być otwartym i myśleć o dniu bez pożywienia jako o przygodzie czy okazji do sprawdzenia swojej silnej woli. Jeśli będziesz się tego bał, ciągle myślał o tym, że będzie ciężko i że doskwiera Ci coraz większy głód, wyzwanie może okazać się zbyt duże i mało satysfakcjonujące.
Co ciekawe, dopiero podczas takiego dnia na samej wodzie (w objętości 2-3 litrów; z rana z cytryną, raz czy dwa z solą) zdałem sobie sprawę, ile czasu spędzam każdego dnia na jedzeniu – i to zarówno na spożywaniu, jak i przygotowywaniu go do spożycia. Absolutnie nie twierdzę, że to czas stracony, bo bardzo lubię jeść i uważam, że to jedno z większych źródeł radości w naszym życiu, ale podczas głodówki autentycznie miałem zdecydowanie więcej czasu niż w inne dni. Godzina lub nawet dwie dziennie „oszczędzone” w ten sposób z nawiązką rekompensują półgodzinną drzemkę, sesję medytacji czy chwilowe słabsze samopoczucie.
W czasie postu staram się świadomie ograniczać kontakt z jedzeniem. Nie, żebym miał ochotę się rzucić na wszystko, co widzę w kuchni, ale mimo wszystko to kusi i pachnie zdecydowanie intensywniej, niż kiedy jestem najedzony. Taka izolacja nie jest łatwa, kiedy 3 osoby z naszej 4-osobowej rodziny żyją i funkcjonują normalnie, dlatego całkowite odcięcie od zapachu i widoku jedzenia jest w moim przypadku mało realne. Na szczęście, silna wola robi swoje i nie pozwala się złamać, nawet kiedy z kuchni dochodzą smakowite zapachy albo częstuję czymś córkę po sesji na basenie, samemu obchodząc się smakiem :).
Ciekawe było również to, że „następnego dnia”, czyli po wspomnianych 36 godzinach bez jedzenia, czułem się zdecydowanie mniej głodny niż dzień wcześniej. Postanowiłem nawet sprawdzić, czy będę w stanie zrobić jakiś lekki trening i przebiegłem 7km (to mniej więcej połowa mojego standardowego dystansu) spokojnym tempem. Ale nie ma cudów: moje tętno było wyższe niż zwykle, tempo 30-60 sekund na kilometrze niższe, a subiektywnie czułem, że ten trening jest zdecydowanie cięższy, niż zwykle. Nie było jednak żadnych problemów typu uczucie słabości czy zawroty głowy. Moje ciało poradziło sobie nawet z nagłym atakiem lęku i dodatkowym podbiciem tętna, kiedy to przebiegłem co najwyżej 5 metrów od rodzinki dzików, stojących w bezruchu patrzących na mnie, jak gdyby nigdy nic :). Jeśli jednak nie uprawiasz sportu, zwykły spacer wystarczy, żeby się rozruszać i przełamać słabość organizmu podczas postu, o ile się pojawi.
Ważne jest też „wychodzenie” z postu. To nie powinno być rzucenie się na jedzenie i „nadrabianie” brakujących kalorii. Pierwszy posiłek powinien być lekkostrawny i nadal pozostawić po sobie uczucie głodu. Wiem, łatwiej powiedzieć niż zrobić, ale warto do czegoś dążyć, prawda? Analogicznie, nie widzę większego sensu w głodówkach, jeśli na co dzień Twój sposób odżywiania pozostawia wiele do życzenia. Myślę, że post jest kolejnym z etapów, do których nie powinniśmy podchodzić, jeśli mamy zaległości w codziennej diecie.
Mój pierwszy posiłek. Ryż na mleku kokosowym z bananami, borówkami, rodzynkami, płatkami migdałów i cynamonem. MNIAM!
Warto jeszcze nadmienić, że Wolna również spróbowała tego wyzwania, ale na razie nie planuje tego powtarzać 🙂 Również doskwierał Jej ból głowy i osłabienie, a dodatkowo mimo swojej głodówki sama gotowała dla nas, co podnosiło stopień trudności wyzwania. Jeśli będzie chętna na powtórkę (myślę, że to kwestia czasu ;)), postaramy się zapewnić Jej lepsze warunki, obiecuję!
Nie zamierzam przekonywać, że głodówki dają jakieś niesamowite rezultaty, bo po dwukrotnym doświadczeniu tego wyzwania nie czuję większych zmian. Mam jednak nadzieję, że organy wewnętrzne są mi za to wdzięczne i z czasem, jeśli utrzymam regularność, będę czuł namacalny, pozytywny wpływ na zdrowie. Pewne jest jednak, że już teraz doceniam te eksperymenty na sobie samym. Mimo, że nie są one wcale łatwe ani – momentami – przyjemne, to mam satysfakcję z tego, że dałem radę. Doceniam bardziej pierwsze posiłki po zakończeniu głodówki, a takżę pełną lodówkę i dobrze zaopatrzone sklepy w okolicy. To nie dla wszystkich jest tak oczywiste jak dla nas. Głodówki postrzegam jako element mojego światopoglądu „mniej znaczy więcej”. Staram się też na co dzień jeść powoli i bardziej skupiać na tej czynności. Owszem, zdarza mi się jeść w biegu i podczas wykonywania innych czynności, ale pracuję nad tym. O wyeliminowaniu wszelkich rozpraszaczy typu smartfon czy telewizor podczas jedzenia nawet nie wspominam, bo to pierwszy krok w tej całej układance.
Mam też wrażenie, że taki jednodniowy post to też świetny wstęp do wersji wielodniowej, podczas której – podobno – dzieją się rzeczy niesamowite. Sam nie jestem na to gotów i nie wiem, czy kiedyś będę chciał przez coś takiego przejść. Ale jeśli się na to zdecyduje, zbierane doświadczenie na pewno mi się przyda.
A Ty? Podjąłbyś się takiego wyzwania? A może doświadczyłeś go w przeszłości? Wszelkie wnioski, wrażenia i wątpliwości mile widziane, dlatego zapraszam do komentowania.
PS Pisanie tego wpisu o 21ej, po prawie 30 godzinach bez jedzenia było dodatkowym wyzwaniem, które jeszcze nieco podniosło poziom trudności 🙂 Ostatnio dotarło do mnie, że ja naprawdę (ale tak naprawdę!) lubię sobie robić pod górkę… i o tym chyba też wypadałoby napisać.
#edytowany 29.07.2019 Ponieważ ten wpis zdecydowanie wybija się poza średnią jeśli chodzi o ilość odsłon, chciałbym serdecznie przywitać nowych czytelników tego bloga. Jeśli moje wnioski Cię zaciekawiły, zapraszam do innych wpisów w tematyce zdrowotnej, a przede wszystkim: do najpopularniejszego z nich, traktującego o niedrogich, zdrowych posiłkach: klik. Będę też wdzięczny za podzielenie się moimi treściami ze znajomymi, którym również mogą się one spodobać. Jeszcze raz dziękuję za zaufanie, którym mnie obdarzasz i życzę Ci fantastycznego dnia 🙂
A ponieważ przestałem udzielać się w mediach społecznościowych (to świadoma decyzja, będąca elementem mojego stylu życia i wyznawanych wartości), zapraszam do zapisania się do mailowego, absolutnie bezspamowego newslettera, który jest gwarancją otrzymywania powiadomień o nowych wpisach.