Nawet nie wiesz, z jaką radością piszę te słowa. W końcu moja pobudka o 6ej rano nie wynika z chęci nauki w kompletnej ciszy; nareszcie wstałem ze spokojną głową, bez ambitnego planu na cały dzień, a zamiast tego zamierzam najbliższe godziny spędzić na hobby, jakim jest ten blog. Czas zacząć podsumowanie kolejnego miesiąca (poprzednie wpisy: kwiecień, maj, czerwiec)!
Blog
11.844 – tylu unikalnych użytkowników odwiedziło blog w lipcu. Aż do końca miesiąca szedłem na negatywny rekord i realne było co najwyżej 9.000 UU. Ale wtedy – pod wpływem impulsu poczułem chęć pisania (oraz oderwania się od nauki chociaż na krótką chwilę…) i tak w niecałe 2 godziny powstał ten wpis. Moje wrażenia i wnioski z jednodniowych głodówek, opublikowane w bardzo nietypowym czasie (niedziela rano) tak Wam przypadły do gustu, że statystyki wystrzeliły w górę. Przez dwa dni zaglądało tu w okolicach 1.500 osób dziennie, co jest chyba rekordem wszechczasów tego bloga. Nie ukrywam, że ten strzał dał mi sporo radochy i udowodnił, że lubię piąć się w górę w obszarach, w które się angażuję. Nie wiem, na jak długo wystarczy ten zastrzyk energii, ale dziękuję za niego i jeszcze raz serdecznie witam nowych czytelników. Mam nadzieję, że część z Was zostanie na dłużej, a moje wpisy skłonią Was do refleksji i chwili zastanowienia.
Rodzina
Jak zapowiadałem, nasze dziewczyny w czasie wakacji nie chodzą do przedszkola. Oboje z Wolną stwierdziliśmy, że moglibyśmy się do tego przyzwyczaić. Po naszym lipcowym urlopie (więcej poniżej) Wolna zaczęła wprowadzać pewną strukturę w ciągu dnia, kiedy to ja bardziej skupiałem się na pracy, nauce czy sporcie. Ona z kolei zabrała się za edukację naszych dziewczyn i od tego czasu mają po śniadaniu coś na zasadzie lekcji. Z racji różnicy wieku (4 i 6 lat), Wolna dobiera poziom zajęć dla każdej córki osobno, ale w obu przypadkach nie trwają one dłużej niż 30-60 minut. Na początku widzieliśmy sporo przedszkolnych zaniedbań (od młodszej chyba nikt jeszcze nie wymagał niczego więcej od słodkiego uśmiechu i wygłupów, co jest fajne tylko na krótką metę…), ale już po kilku dniach zaczęliśmy obserwować postępy. Dość powiedzieć, że nasza 6-latka pójdzie we wrześniu do szkolnej zerówki, umiejąc już czytać (wolno, bo wolno ale zawsze) i pisać – zarówno dużymi, jak i małymi (chociaż jeszcze koślawo) literami. Być może to tylko ułatwi adaptację i odciąży Ją w pierwszych latach nauki. Ale w naszych głowach znowu zaświtała myśl, że takie rodzinne życie na co dzień, bez szkoły i jej ograniczeń, za to z nauczaniem domowym i całym mnóstwem wolnego czasu na rzeczy najróżniejsze byłoby czymś ciekawym. I czymś, co być może moglibyśmy wprowadzić w życie. No nic, zobaczymy co się z tego urodzi w przyszłości.
Spędziliśmy też z Wolną 3 dni tylko we dwójkę, po tym jak odstawiliśmy nasze blondyneczki do dziadków, od razu po wspólnych wakacjach w górach. Nie czuliśmy potrzeby zrobienia czegoś zwariowanego: spędziliśmy ze sobą więcej czasu niż zwykle, a także zaliczyliśmy kino („Green Book„, polecamy!) i jedzenie na mieście. Prawdopodobnie w innych okolicznościach zdecydowalibyśmy się na jakiś krótki wyjazd lub rowerową wycieczkę z nocowaniem, ale po 2 tygodniach poza domem i zaledwie 10 dni przed kolejnym wyjazdem chcieliśmy po prostu pobyć u siebie.
Podróże
Tutaj działo się zdecydowanie najwięcej. Jak co roku, zaprosiliśmy do siebie chrześniaczkę Wolnej i gościliśmy ją u siebie. Ta pozytywna 10-latka wspaniale dogadywała się z naszymi maluchami i dla wszystkich dziewczyn ten czas był wyjątkowy. Zaliczyły kilka gdańskich atrakcji i wybawiły się za wszystkie czasy.
Ponieważ mieliśmy plany urlopowe, po trzech dniach spakowaliśmy się na wakacje, odwieźliśmy chrześniaczkę do Grudziądza, gdzie zaliczyliśmy wspaniałą imprezę (90-tka cioci Wolnej), po której niemal od razu, nocą, śmignęliśmy na koniec świata. To znaczy do Soblówki :). Wymieniając się domami, jakżeby inaczej 🙂 To była nasza druga w tym roku wymiana i nie potrafię jej określić inaczej jak po prostu: idealna. Beskid Żywiecki, niewielka i urokliwa miejscowość pod samą granicą ze Słowacją, cisza, spokój, niesamowite widoki, mnóstwo szlaków prowadzących na okoliczne szczyty (nie za wysokie, w sam raz dla naszych Wolniątek), a także absolutnie wspaniałe warunki mieszkalne. To był prawdziwy strzał w dziesiątkę.
Tu właśnie spędziliśmy wspaniałe, wakacyjne dwa tygodnie. Koszt? Zero złotych 🙂
Jako że były to kolejne „wakacje bez urlopu” (w skrócie: trochę pracowałem, trochę korzystałem), próbowałem jednocześne być w dwóch światach: tym korporacyjnym i tym drugim, do którego przyjechaliśmy. Z jednej strony IT, SAP, cloud computing i te sprawy, z drugiej: szum lasu i potoków, zieleń, owoce lasu i owce wypasające się na zboczach wzgórz. Jak to wszystko połączyć? Jak poukładać sobie w głowie to, że rano wbiegam na szczyt, witam się z bacą i setką owiec, wyciszam się, jestem w totalnie innym świecie i podczas kilkunastokilometrowej trasy nie spotykam żywej duszy, a po godzinie loguję się do sieci i obsługuję systemy informatyczne za bimbaliony Euro, znajdujące się w zachodniej Europie? I czy życie w takim rozkroku w ogóle ma sens? Ta zieleń, przyroda i spokój przemawia do mnie, ciągnie mnie w swoją stronę; ale na razie umiem pogodzić oba światy, bez widocznych (jeszcze?) skutków tego rozdwojenia jaźni. Nie wiem, w którą stronę pójdziemy w przyszłości; może w żadną, może ten rozdźwięk jest czymś fajnym? Czymś, co pozwala zaznawać spokoju ducha, jednocześnie realizując się od czasu do czasu w czymś ambitnym, skomplikowanym? Ale dość już tego filozofowania, na razie „parkuję” temat jako jeden z tych, które muszę ułożyć sobie w głowie.
Zapraszam do korzystania i z góry dziękuję za wspieranie w ten sposób naszych podróżniczych planów!
Te dwa tygodnie minęły w świetnej atmosferze, której nie popsuło nawet moje wieczne „to ja się pójdę trochę pouczyć” (więcej o tym niżej). Zaliczyliśmy całą czwórką 4 okoliczne szczyty, a nasze dziewczyny po prostu przyzwyczaiły się do tego, że skoro jesteśmy w górach, to trzeba ruszać nóżkami i dzielnie pokonywały z nami kolejne kilometry (młodsza czasami w nosidle). Wędrowaliśmy zwykle na któryś ze szczytów, po czym rozkoszowaliśmy się widokami i jedliśmy coś pysznego (w rodzaju: zupa pomidorowa lub placki z jagodami :)) w schronisku na górze. I chyba to głównie motywowało nasze maluchy do robienia kolejnych kroków w górę 🙂 Starsza (6-latka) potrafiła przejść z nami ponad 10 kilometrów dziennie bez zbytniego marudzenia. Będą z nich ludzie! 😉
Zaliczyliśmy też kilka wypadów do Słowacji (m.in. zwiedziliśmy zamek Orawski) i Czech, a także odwiedziliśmy Koniaków, Istebną i inne urokliwe miejscowości w okolicy. Spędziliśmy trochę niesamowicie spokojnego czasu podczas zbierania owoców lasu. Wielokrotnie zachwycaliśmy się widokami, a ja aż do końca myślałem „jak tu pięknie” za każdym razem, kiedy otwierałem rano oczy i wyglądałem przez okno. Wiele razy wspólnie z Wolną doświadczyliśmy na szlaku dogłębnej ciszy – tak nierealnej, że aż niewygodnej. A po powrocie do Gdańska znowu okazało się, że wszystko jest na swoim miejscu, a ludziom warto ufać 🙂
Jak to wszystko spięło się w odniesieniu do finansów? Gdybyśmy chcieli wynająć podobny dom na dwa tygodnie, wyłożylibyśmy mniej więcej 4.000-5.000 zł na same noclegi (fajny standard, miejsce do spania dla 9 osób). Zamiast tego, wydaliśmy niecałe 500 zł na cały wyjazd. Jak to możliwe? Równe 0 zł kosztowały nas noclegi :), mniej więcej 250 zł pochłonął transport (przejechaliśmy łącznie 1800km naszą LPG-strzałą, która spisuje się świetnie), jakieś 100 zł zapłaciliśmy za wejścia do muzeum Kukuczki oraz na zamek w Orawie, a pozostałe 150 zł to koszt kilku posiłków we wspomnianych schroniskach. Poza tym, po prostu żyliśmy: wydaliśmy więc kilkaset złotych na jedzenie czy przyjemności (lody i te sprawy), ale ponieważ tak czy siak jeść trzeba, a posiłki przygotowywaliśmy na własną rękę, to nie wliczam tego w koszt urlopu.
Aż ciężko mi uwierzyć, że 2 tygodnie dla 4 osób w ~100-metrowym domu z pełnym wyposażeniem i dużym ogrodem kosztowało tyle, co nic. Myślę, że z budżetem na poziomie 500 zł nie mielibyśmy nawet szans na jakieś ciekawsze, wyjątkowe spędzenie dwoch tygodni będąc w Gdańsku, u siebie. Home Exchane jest ciekawy, oryginalny, uzależniający. Wiąże się z pewną dozą niepewności, ale kiedy wracamy do siebie, jest dziwnie: niby człowiek ma świadomość, że ktoś tu był, ale zupełnie tego nie widać. A już za parę dni czeka nas kolejny wyjazd – tym razem Sanok, z którego urządzimy sobie kilka wypadów w Bieszczady. Jeśli jesteś zainteresowany tym oryginalnym, a jednocześnie ciekawym i niskobudżetowym podróżowaniem, zapraszam do wcześniejszych wpisów (klik, klik, klik) oraz postępowania zgodnie z instrukcją załączoną w tych wpisach :).
A skoro już jesteśmy w temacie podróżowania, to aktualnie Wolna analizuje możliwości „przezimowania” w cieplejszym klimacie. Jak już kilkukrotnie wspominałem, marzy nam się spędzenie kilku zimowych tygodni (4-6 tygodni na przełomie 2019/2020 byłoby idealne) na południu Europy (albo i dalej). Jeszcze nie wiemy, jak to zorganizować i czy to wypali, ale bez pracy efektów nie będzie żadnych, więc temat powoli się rozkręca.
Typowy posiłek w schronisku górskim.
Przychody
- Firma Wolnej „Pracownia Dobrych Wnętrz”
- w lipcu zainkasowaliśmy równe 3.000 zł. Pojawiły się 2 projekty, za które pobraliśmy zaliczkę oraz otrzymaliśmy przelew za pracę wykonaną jeszcze w czerwcu. W praktyce Wolna miała ponad 3 tygodnie laby i poświęciła jedynie kilka wieczorów na pracę zawodową. Pełen luz, nawet sama stwierdzała „tak to ja mogłabym pracować na co dzień” 🙂 Nie ciśniemy, nie chcemy śrubować wyników, pamiętamy ciągle o tym, że całe wakacje nasze dzieciaki są w domu i warto im zapewnić jak najlepszą opiekę, a nie przerzucać między sobą, żeby zarobić więcej.
- od początku roku Pracownia Dobrych Wnętrz zarobiła ponad 25.000 zł i powoli zbliżamy się do ustalonej na początku granicy 30.000 zł przychodu w pierwszym roku działalności.
- Mieszkania na wynajem
- Tutaj bez zmian, znowu zainkasowaliśmy 6.710 zł (+ opłaty) za wynajem trzech mieszkań. Jedno z nich szykuje się do zmiany lokatorów (od 1.09), których aktualnie szukamy.
- moja praca
- Lipiec był dziwny: spokojny w ciągu tygodnia, za to dwa weekendy były dość wymagające. Dzięki temu, że moja praca ma charakter zadaniowy, mogłem całkiem fajnie poukładać sobie pracę pod życie, a nie odwrotnie.
- Przychodów z pracy etatowej nie wolno mi ujawniać.
Wydatki
Tutaj robi się naprawdę dziwnie. Zwykle wakacyjny miesiąc z długim wyjazdem powinien wiązać się ze sporą górką po stronie wydatków, prawda? U nas jednak, jak to często bywa, jest zupełnie odwrotnie. Ponieważ nasze dziewczyny w ciągu wakacji są z nami, to automatycznie odpadły nam wydatki na przedszkole. A te są niemałe: 1.300 zł miesięcznie za dwie sztuki 😉 z pełnym wyżywieniem. Dzięki temu, w lipcu wydaliśmy jedynie 4.100 zł (nie licząc utrzymania mieszkań na wynajem, bo je finansują najemcy) – i to już uwzględniając koszt 2-tygodniowego wyjazdu opisanego powyżej.
Małe to wszystko, aż czasami szkoda było zrywać, ale blondyneczki miały radochę 🙂
Jak na razie okazuje się, że wolność finansowa naszej rodziny sprawdza się w praktyce i na dobrą sprawę nie musielibyśmy kiwnąć palcem, żeby żyć w taki sposób, jaki nam odpowiada. Ta końcówka zdania ma ogromne znaczenie: nie ma bowiem takich pieniędzy, których nie można wydać. Kluczem jest odnalezienie pewnego złotego środka oraz to, co ciągle staram się osiągnąć, a co jeszcze pewnie zajmie mi sporo czasu: podejmowanie decyzji w całkowitym oderwaniu od finansów. Na razie osiągnęliśmy pierwszy stopień wtajemniczenia i nasze zarobki nie mają niemal żadnego przełożenia na comiesięczne wydatki. Sytuacją doskonałą byłaby dla mnie ta, w której jakiekolwiek decyzje przez nas podejmowane (zarówno te codziennie, jak i życiowe) wynikałyby z naszych priorytetów i motywacji nie związanych z finansami. Ale to temat na inny wpis…
Książki
Skoro był urlop i sporo biegania, połknąłem kilka audiobooków (Storytel rządzi!). Mocno i uważnie wsłuchałem się w „Rozmyślnik”, „Pełną moc możliwości” i „Pełną moc życia” Jacka Walkiewicza, a za moją namową i Wolna połknęła te książki. Wysłuchałem też wykładu „Przez żołądek do serca” Marka Zaremby. Podszedłem do lektury „Piętrzenie Nawyków” S.J. Scotta, ale nie przypadła mi ona do gustu. Podczas dłuższych podróży autem nasze dziewczyny wysłuchały kilku bajek z serii „Basia” Zofii Staneckiej. Pod koniec miesiąca rozpocząłem słuchanie „Medytacji dla zabieganych” Doroty Mrówki. To skłoniło mnie zresztą do częstszych prób medytowania, które w Beskidach, z takim widokiem za oknem i wszechobecnym spokojem były czymś niesamowicie przyjemnym.
Lipcowe lektury nastroiły mnie bardzo refleksyjnie. Z jednej strony zdobywam kolejne kwalifikacje w IT, różne obszary naszej działalności przynoszą nam sowite wynagrodzenie, a z drugiej czasami czuję, że… to wszystko jest jakieś takie mało ważne. Podczas naszego wyjazdu miałem ochotę chodzić po górach i zgłębiać takie tematy, jak chociażby świadome oddychanie. Jak to ma się do moich kolejnych egzaminów i projektów IT? Co ma wyższy priorytet, co jest ważniejsze i ciekawsze, z czym będę się czuł w dłuższym terminie? Czy to wszystko można połączyć? Ciekawy temat, do przemyślenia 🙂
Wolna też polubiła Storytel i myślę, że dzięki temu więcej biega. A dzięki bieganiu, więcej czyta (=słucha) – to takie samonapędzające się koło. Widzę w aplikacji, że przesłuchała „Jeśli chcesz być szczęśliwy, to bądź” Jakuba Bączka, „Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza” (góry to zdecydowanie Jej pasja), „Becoming” Michelle Obamy, „Zaryzykuj- zrób to” Richarda Bransona i jest w trakcie „Filozofii Kaizen” oraz „Kurtyka. Sztuka wolności” Bernadette McDonald. Rozkręciła się dziewczyna, nie ma co 🙂
Sport
Tutaj również sporo się działo. Lipiec to mniej więcej 35 godzin aktywności fizycznej, głównie biegania. Skorzystałem z naszego wyjazdu w góry i w trakcie urlopu zrobiłem ponad 100km ze sporymi przewyższeniami (w całym miesiącu: około 180km). Zdałem sobie sprawę, że bieganie po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym (gdzie nie mogę narzekać na brak przewyższeń), to co innego, niż bieganie po górach. Owszem, mam niezłą baze, ale po raz pierwszy od bardzo dawna doświadczyłem zakwasów w nogach (Wolną trzymały przez 3 dni po pierwszym treningu w górach!) i zobaczyłem, że moje komfortowe tempo biegowe jest absolutnie nieosiągalne w warunkach, gdzie na każde 10km jest około 500m w górę i drugie tyle w dół. Co ciekawe, kilka z moich tras przebiegało wzdłuż granicy polsko-słowackiej, a raz nawet przebiegłem kilkanaście kilometrów po słowackiej stronie.
Nie miałem z kolei większej ochoty pedałować, dlatego po rozpoczęciu miesiąca 100-kilometrową trasą, rower poszedł nieco w odstawkę. Cieszę się, że nie mam trenera ani konkretnego planu treningowego: dzięki temu sport nadal jest moim hobby, którego podstawowym celem jest dawanie mi przyjemności. Nie cisnę na siłę, nie zmuszam się do niczego. Robię to, na co danego dnia mam ochotę.
Zapisałem się też na zawody biegowe. Kaszubska Poniewierka. wariant 75 km (+- 2200m przewyższenia) będzie moją kolejną przygodą, podczas której nieco lepiej poznam samego siebie. Zawody odbędą się w połowie września, zaledwie tydzień po zaplanowanym od dawna triathlonie w Malborku (dystans 1/2 IM). Trochę po bandzie, ale dopóki nie walczę o miejsca i staram się słuchać własnego organizmu, powinno być dobrze.
Rozwój
I tu docieramy do tego, co mocno mnie wymęczyło psychicznie w ostatnim miesiącu, mimo jego wakacyjnego i luźniejszego charakteru. Kolejne długie godziny (na pewno dobrze ponad 100h) spędziłem na naukę do drugiego z egzaminów, których zdanie zaplanowałem jeszcze w marcu. Wtedy – dość zresztą przypadkowo – dowiedziałem się o przyspieszonym kursie w obszarze Google Cloud Platform. Ponieważ mnie to zaciekawiło, zacząłem zgłębiać tematy związane z chmurą publiczną, wcześniej zupełnie mi obce.
Nauka w rozmaitych warunkach to coś, co pozwoliło mi zrobić tak dużo w tak krótkim czasie!
Po 3 miesiącach nauki, pod koniec czerwca zdobyłem certyfikat Associate Cloud Engineer, a po kolejnym miesiącu nauki, pierwszego sierpnia zdałem egzamin pod poważnie brzmiącym tytułem „Google Cloud Certified Professional – Data Enginner„. Nie będę ściemniał: łatwo nie było. Powiem wręcz, że było cholernie trudno. Były momenty załamania, bezsilności, zastanawiania się „po co mi to” i „przecież tego można uczyć się latami”. Było wstawanie o 5:30 rano i nauka. Za
Dzisiaj mogę jednak odetchnąć. Mam co prawda w planach kolejny egzamin (tym razem „Google Cloud Certified Professional – Cloud Architect„), ale na razie zamierzam nieco odetchnąć od tego tematu. Mimo, że znowu mam coś, co mnie interesuje, to co za dużo, to niezdrowo i po prostu potrzebuję chwili oddechu, odpoczynku, czasu dla siebie i rodziny. Osiągnąłem naprawdę dużo i jestem pewien, że doprowadzi mnie to w ciekawe miejsca.
I znowu nauka, do tego podczas wakacyjnego wyjazdu. Tiaaaa…
Myślę, że po trzecim z planowanych egzaminów napiszę nieco więcej o tym wszystkim. To ciekawy przykład na to, że chcieć to móc. Że ciężka praca prowadzi do efektów. Że silna motywacja jest kluczowa, a czasami warto robić, mimo że się nie chce.
Wyzwania
Nauka… wiem, to już nudne, ale to absolutnie największe lipcowe wyzwanie w moim wykonaniu. W sierpniu za to odpoczywam, a przynajmniej taki jest plan 🙂
Lipiec to również „miesiąc bez alkoholu„. Wytrwałem, ale przyznaję, że było kilka trudniejszych momentów: urlop (a w szczególności: pobyt na Słowacji i w Chechach), wysokie temperatury i chęć napicia się piwa po dobrym, długim treningu w warunkach górskich – to wszystko podnosiło poziom trudności tego wyzwania, które byłoby zdecydowanie łatwiejsze poza sezonem wakacyjnym. Skoro jednak powiedziało się A, trzeba powiedzieć B, zatem nie było wyjątków. Co ciekawe, Wolna dołączyła do mnie. Po zdanym przeze mnie egzaminie (1.08, czyli już w sierpniu ;)) chcieliśmy go „oblać” i nawet przyniosłem z piwnicy dobre winko. Wieczorem jednak żadne z nas nie miało na nie szczególnej ochoty… kto wie, czy ten miesiąc bez alkoholu nie przerodzi się w jakąś dłuższą tradycję…
Inny świat, prawda?
Jeśli jesteśmy przy wyzwaniach, nie sposób nie wspomnieć o jednodniowych głodówkach. W lipcu były dwie, a jeśli jesteś zainteresowany szczegółami, zapraszam do tego wpisu.
Przez cały miesiąc nie zajrzałem do portali społecznościowych ani razu (no dobrze, nie liczę FB, którego użyłem tylko do publikacji ogłoszeń odnośnie wynajmu mieszkania). W moim przypadku to już nie wyzwanie, ale jestem pewny, że dla wielu z Was byłoby zupełnie inaczej. Może by tak spróbować, hmmm?
Inwestowanie
Założyłem / odnowiłem trochę lokat i szczerze mówiąc, nie czułem potrzeby podejmowania kolejnych inwestycyjnych decyzji. Niech kupka rośnie, prędzej czy później znajdziemy dla niej zastosowanie. Do niektórych rzeczy trzeba dojrzeć i przekonać się mentalnie, nie ma co tracić czasu i nerwów na inwestowanie na siłę.
Zdrowie
Brak jakichkolwiek chorób w rodzinie, a do tego odpuściło moje uczulenie. Idealnie 🙂
Do mini-wyzwań w kategorii „zdrowie” można też zaliczyć kilka kąpieli w zimnej wodzie, których kiedyś zażywałem częściej, a później zwyczajnie wymiękłem 🙂 Ostatnio jednak po treningach biegowych, kiedy przychodzę do domu spocony, wchodzę pod prysznic jeszcze zanim ochłonę i używam jedynie zimnej wody. Jeśli chcesz spróbować, mam dla Ciebie tylko jedną, za to kluczową podpowiedź: skieruj wodę na głowę OD RAZU po jej odkręceniu. Kiedy pierwszy strumień poleci gdzieś na bok, na Twoją rękę czy nogę i poczujesz to zimno, szanse na zimny prysznic maleją niemal do zera. Powodzenia!
Inne / Ciekawostki
- kontynuuję zainicjowaną w czerwcu instytucję drzemki i myślę, że w lipcu z 10 razy pozwoliłem sobie na 30 minutowy reset w ciągu dnia. Doceniam też, że mogę sobie na coś takiego pozwolić.
- kupiliśmy mikser kielichowy. Bez wcześniejszej analizy i tracenia czasu na sprawdzanie różnych modeli. Była szybka promocja w jednym ze sklepów internetowych, a decyzję o zakupie podjęliśmy w mniej niż 5 minut. Czas pokaże, jak będzie się sprawdzał na co dzień, ale codzienne koktajle i inne różności, które przygotowujemy w wysłużonym już blenderze pozwalają mieć nadzieję, że 364 zł wydane na to urządzenie się zamortyzuje :).
Cieszę się też, że w tym przypadku wyzbyłem się mojego perfekcjonizmu i nie straciłem wielu godzin na porównywaniu produktów i ich funkcjonalności. To moja klątwa, z której z wielką radością się uwalniam, pozwalając sobie na więcej luzu i dając możliwość popełniania błędów i wyciągania z nich wniosków. - dowiedziałem się, co to jest rotomat (polecam kliknąć, jeśli nie wiesz) i odkryłem, że osoby prywatne również kupują takie urządzenia. Nie zrozumiem tego świata, ale akceptuję go jakim jest i nie staram się na siłę wszystkiego pojąć.
Plany na ten miesiąc
Odpoczywać (im aktywniej, tym lepiej ;), zwłaszcza od nauki. Korzystać z lata i ostatniego miesiąca wakacji naszych dziewczyn. Wysłuchać kilku książek. Spędzić ciekawy urlop w Sanoku i okolicach. Wynająć jedno z mieszkań. Medytować. Pomóc rodzinie w remoncie. Pociągnąć temat zimowania w cieplejszym klimacie. Wyzwanie: miesiąc bez kawy (oj, łatwo nie będzie!).
Na koniec wypada mi tylko podziękować za masę pozytywnych komentarzy pod ostatnimi wpisami. Przepraszam, że nie odpisuję na część z nich, ale czasami po prostu inne rzeczy mają wyższy priorytet. Gratuluję, jeśli doczytałeś do końca tego przydługiego wpisu i jednocześnie proszę, żebyś podzielił się nim z kimś, kto mógłby coś z niego wynieść. Do następnego!