Wolnym Byc

Jak wynająłem mieszkanie… leżąc na plaży.

Jeśli trochę mnie znasz, wiesz że jestem typową zosią-samosią, która lubi wziąć sprawy w swoje ręce i zazwyczaj nie korzysta z usług innych osób, zarówno jeśli chodzi o sprawy finansowe, jak i remonty czy podróże. Zdaję sobie sprawę, że podejście DIY często jest mało efektywne (przede wszystkim czasowo), ale ja po prostu lubię ubrudzić sobie rączki i nauczyć czegoś nowego, nawet w zupełnie obcych mi obszarach (tutaj nieco więcej o moim podejściu). Ostatnio jednak zdarzyło się coś, co nieco zmieniło moje spojrzenie na współpracę ze specjalistami w dziedzinach, w których ja sam radzę sobie co najwyżej przeciętnie.

Otóż z końcem sierpnia kończyła nam się umowa z dotychczasowymi najemcami w jednym z naszych mieszkań. Wiedzieliśmy, że nie będą oni zainteresowani przedłużeniem współpracy, dlatego przewidywaliśmy kolejną rundę pod tytułem „wystawianie ogłoszeń, odbieranie telefonów, prezentacje mieszkania, weryfikacja potencjalnych najemców, wreszcie: podpisanie umowy”. Z doświadczenia wiemy, że ta zabawa może kosztować od 10 do nawet 30 godzin naszej pracy – raczej tej z gatunku mniej ciekawych. Ale jak trzeba to trzeba, dlatego na początku sierpnia zakasaliśmy rękawy i wystawiliśmy ogłoszenia. Mając jednak w pamięci ostatnią, bardzo udaną współpracę z pośredniczką (która znalazła nam interesujących 80-latków do jednego z naszych mieszkań ;)), postanowiliśmy równolegle szukać najemców również w ten sposób.

Zainteresowanie naszym ogłoszeniem na portalu OLX + na kilku grupach FB było niewielkie – ot, kilka telefonów i jedna prezentacja mieszkania w przeciągu niespełna tygodnia. Pośredniczka zadzwoniła w tym czasie tylko raz, proponując klientów, którymi nie byliśmy zainteresowani. Nie zrażając się tym, całkiem na luzie wyjechaliśmy w połowie sierpnia do Sanoka z myślą „po powrocie wrócimy do tematu, nie ma się co spinać”.

Kilka dni później, wylegując się na plaży w Polańczyku otrzymałem telefon, że ktoś chciałby następnego dnia obejrzeć mieszkanie. Ponieważ byliśmy na drugim końcu Polski, postanowiłem pójść na żywioł i zaaranżowałem spotkanie… bez mojego uczestnictwa. Dogadałem się z obecnymi najemcami, że wpuszczą zainteresowanego, a ten z kolei pojawi się na miejscu z pośrednikiem. Nie wiązałem z tym większych nadziei, zdając sobie sprawę z braku profesjonalizmu z mojej strony. Zamiast jednak zaprzątać sobie tym myśli, poszedłem popływać w Zalewie Solińskim i szybko o temacie zapomniałem.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy kolejnego dnia otrzymałem telefon od Pani pośrednik z pytaniem, kiedy podpisujemy umowę 🙂 (w dodatku bez negocjacji, na przedstawionych przeze mnie warunkach). Zaniemówiłem. Brakowało mi weryfikacji tej osoby (nasz wewnętrzny radar do tej pory prawidłowo wykrywa wszelkich podejrzanych najemców!), a całość wydała mi się tak prosta, że aż podejrzana. Poprosiłem więc o namiary na zainteresowanego i jeszcze tego samego dnia nieco go prześwietliłem, a także odbyliśmy 15-minutową rozmowę telefoniczną, podczas której zadałem całą serię niezbyt wygodnych pytań (tutaj więcej o naszych sposobach na szukanie i weryfikację najemców). Kandydat brzmiał jak solidna 9tka w 10-stopniowej skali ;): młody singiel z 4-letnim doświadczeniem w IT, którego z łatwością znalazłem na portalu LinkedIn i dla którego utrzymanie takiego mieszkania nie powinno być większym problemem. Wszystkie sygnały potwierdzały, że zamiast się dłużej zastanawiać, można poprosić o przelew kaucji i wrócić do wypoczynku. W przeciągu dwóch dni na moje konto wpłynęło 3.000zł, a w międzyczasie potwierdziliśmy wspólnie wzór umowy i umówiliśmy się na spotkanie, już w dniu przeprowadzki.

Na wszystko (organizacja spotkania bez mojego udziału, weryfikacja kandydata, rozmowa, przygotowanie umowy, spotkanie na jej podpisanie i przekazanie mieszkania) poświęciłem około 4 godzin, czyli tyle, co nic. Pani pośrednik za swoją pracę otrzymała 1.300 zł brutto (NIGDY nie zgadzaj się na wyjściową stawkę w wysokości 1-miesięcznego czynszu!), natomiast ja wynająłem mieszkanie o dobre 100zł drożej, niż zamierzałem (dla zainteresowanych: 40m2 w niezłej lokalizacji, 2 pokoje plus miejsce w hali zostało wynajęte za 2.400 zł plus wszelkie opłaty). Zakładając 12-miesięczny najem (taką podpisałem umowę), usługa pośrednictwa zamortyzuje się niemal w całości (uwzględniając przynajmniej 100zł większy czynsz, niż sam bym 'wykręcił’), a jedyne co musiałem zrobić, żeby dopiąć ten deal, to wysłać jednego maila, kilka smsów i wykonać parę telefonów. Nie mówiąc o tym, że oszczędziłem co najmniej 10-15 godzin swojego czasu, który musiałbym poświęcić na mało satysfakcjonujące mnie zadania. Coś niesamowitego… przynajmniej dla mnie, zosi-samosi z krwi i kości 😉

Patrząc na to nieco szerzej, to była typowa sytuacja typu win-win. Tak się składa, że Pani pośrednik pracuje głównie z domu i mieszka niesamowicie blisko mieszkania, które wynajmowaliśmy. O ile pozyskanie Klienta nie stanowiło dla Niej wyjątkowego wyzwania (tego nie potrafię ocenić), to cała reszta poszła już z górki: prezentacja mieszkania to maksymalnie godzinka, klient podjął decyzję błyskawicznie, a ja przejąłem temat od tego momentu i sam dokonałem weryfikacji tej osoby, zająłem się przygotowaniem umowy itp.

To doświadczenie sprawiło, że dostrzegłem sporą wartość w delegowaniu tego żmudnego i niezbyt wdzięcznego obowiązku szukania najemców (oraz ogłaszania się, odbierania telefonów i pokazywania mieszkania, co każdorazowo zajmuje mi około 2h). Wrażenie z załatwienia tego tematu na wakacjach było niezwykłe – wręcz przez chwilę poczułem swego rodzaju lekkość i wolność w związku z takim obrotem spraw. Kto wie – może w przyszłości zdecydujemy się na zrobienie kolejnego kroku w stronę szanowania własnego czasu i będziemy takie rzeczy załatwiali całkowicie zdalnie, bez jakiejkolwiek potrzeby bycia na miejscu. A wtedy nasza niezależność od lokalizacji byłaby niemal 100-procentowa. Ciekawe…

Nasza – jak na razie kilkuletnia – kariera wynajmistrzów przebiega bez niespodzianek i jak do tej pory nie mieliśmy ani jednego dnia pustostanu w żadnym z naszych trzech mieszkań na wynajem. Można powiedzieć, że już na tyle otrzaskaliśmy się z tym biznesem, że nie robi on na nas większego wrażenia, a kolejne zmiany najemców nie powodują w nas niepotrzebnych stresów czy gorączkowego szukania kogokolwiek, kto zechce od nas wynająć mieszkanie. Ot – całość kręci się jak powinna, bez większych niespodzianek. A jeśli takowe nastąpią, jesteśmy na nie przygotowani – zarówno finansowo (odkładamy 200 zł miesięcznie na nieprzewidziane sytuacje i w ten sposób uzbieraliśmy już ponad 3.000zł!), jak i mentalnie: ryzyko jest wliczone w tą zabawę i wiemy, że nie zawsze musi być różowo. Comiesięczne przelewy od najemców i świadomość inwestycji w coś namacalnego pokazują nam jednak, że najzwyczajniej na świecie warto!

PS Jeśli chcesz przeczytać co nieco o budowaniu dobrych nawyków i osiąganiu celów, zapraszam na wywiad ze mną, który ukazał się na blogu Poukładana. Paulina zadała mi ciekawe pytania – postanowiłem więc, że sam poukładam sobie kilka rzeczy w głowie, a jednocześnie podzielę się moimi sposobami na realizację kolejnych, coraz bardziej ambitnych założeń. Zapraszam do lektury!

Exit mobile version