Ten wpis powstaje w tłusty czwartek. A jak tłusty to… głodówka 🙂 Z jakiegoś niezozumiałego powodu lubię sobie robić pod górkę, dlatego połączenie postu i święta pączków, faworków i innych łakoci wydało mi się idealne. To również dobry powód do aktualizacji wpisu sprzed 7 miesięcy, kiedy to dzieliłem się pierwszymi wrażeniami z regularnych, leczniczych głodówek. Do tej pory przeczytało go ponad 14.000 osób, co jest bardzo przyjemnym wynikiem na tle innych wpisów. Przeczytaj i Ty 😉
Dzisiaj podsumuję kilkanaście głodówek, które do tej pory przeszedłem (aż by się chciało napisać: przeżyłem…). Wyciągnę kilka wniosków i podpowiem co nieco, a przy tym postaram się być jak najbardziej obiektywny!
Technicznie wygląda to mniej więcej tak: około godziny 19-20ej jem zwyczajową kolację, po czym powstrzymuję się od jedzenia przez resztę wieczora, noc, cały następny dzień oraz drugą noc. Kolejnego dnia wstaję rano (jak to ja, o 5:30…) i również nie rzucam się na lodówkę, a zamiast tego jem śniadanie w okolicach 7:30 – 8:00. Łącznie daje to około 36 godzin bez przyjmowania jakichkolwiek pokarmów. Moja dieta po ponownym rozpoczęciu jedzenia nie różni się od tego, co jem zazwyczaj, a standardowo zaczynam dzień od ryżu z owocami i cynamonem (przerzuciłem się z owsianki, która królowała przez kilka lat), a nie jajecznicy na boczku. Większość potraw przyrządzamy na parowarze, ale gdyby tak nie było – myślę, że starałbym się unikać ciężkostrawnego, smażonego jedzenia co najmniej do obiadu.
Być może tym akapitem zburzę swój wizerunek „modelowego głodówko-aktywisty” :), ale ponieważ może to komuś pomóc, jakoś to przełknę. Otóż ostatnio zauważyłem, że wspaniałym urozmaiceniem dnia bez pokarmów są płyny. Na początku piłem tylko wodę (w większych niż zwykle ilościach, to bardzo ważne!), ale od niedawna pozwalam sobie na więcej. I tak wlewam też w siebie: zakwas z buraków, wodę z ogórków kiszonych (ktoś jeszcze pije takie rzeczy?), wodę z cytryną czy kawę (czarną, bez cukru oczywiście). Wszystkiego po jednej szklaneczce, plus ewentualnie jedna-dwie herbaty i trochę wody. Tak, wiem, część z tych napojów zawiera jakieś śladowe ilości kalorii, ale nie widzę powodu, żeby „jechać” tylko na wodzie, skoro mogę wprowadzić nieco radości w ten czas pozbawiony smakowitych doznań związanych z jedzeniem (a jeść bardzo lubię!). Takie urozmaicenie na pewno mocno ułatwia cały proces, więc jeśli nie decydujesz się na głodówkę z obawy przed brakiem czegokolwiek poza wodą, może warto spróbować? Płyny, które „smakują” sprawiają też, że to wyzwanie jest dużo przyjemniejsze! To też fajnie łączy się z tematyką DIY, bo zakwas z buraków najlepiej zrobić samemu, a wody z ogórków kiszonych kupionych w markecie też raczej bym nie pił.
Jeden z moich celów na 2020 (tutaj znajdziesz większość z nich) to 12 głodówek, czyli jedna na miesiąc (Wolna poszła w moje ślady i też głoduje z taką częstotliwością). W praktyce od początku organizuję taki dzień raz na 2-3 tygodnie, kiedy najdzie mnie ochota (tak, na głodowanie, nie na pączka…), nie trzymając się żadnego spisanego planu. To ważne, żeby nie głodować „na siłę”, a przede wszystkim: żeby nie robić tego w okresie, kiedy będziesz funkcjonował intensywnie. Dla każdego oznacza to co innego, ale mój wniosek z poprzedniego wpisu nadal jest jednym z ważniejszych: głodówka to święto dla ciała i umysłu, nie „wpychaj” go więc na siłę do zapełnionego po brzegi kalendarza.
Z drugiej strony, usunięcie jedzenia z grafiku dnia przychodzi mi coraz łatwiej. Może zabrzmi to dziwnie, ale ostatnie kilka postów było wręcz… przyjemnych. Owszem, nadal zdarzają się gorsze chwile, ale ich skala jest zdecydowanie mniejsza niż na początku. Organizm przystosowuje się do braku glukozy dużo szybciej i bez nieprzyjemnego upominania się „o swoje” w okolicy drugiego śniadania, jak to było wcześniej. To trochę tak jakby już rozumiał, że „to jest ten dzień” i dzisiaj będzie funkcjonował inaczej: konserwując energię i wykorzystując ten czas na procesy naprawy organów, które zwykle pracują niemal nieprzerwanie. Nie wiem, czy tłumaczyć to doświadczeniem, przyzwyczajeniem się do pewnej rutyny czy usunięciem jakichkolwiek lęków w mojej głowie (na zasadzie: skoro 10 razy wszystko było dobrze, to czemu za 11-tym miałoby być inaczej?). Niezależnie od tego, głodówkę urządzam z większym spokojem niż na początku i bez zbędnych obaw, które kiedyś mi towarzyszyły.
Ta „rutyna” ma też swoją gorszą stronę. Skoro przywykłem do całej otoczki związanej z 30-kilugodzinnym postem, to przestał on być dla mnie czymś wyjątkowym. To po prostu „dzień bez jedzenia”, a niekoniecznie „spokojny czas dla ciała i umysłu, który celebruję”. Owszem, nadal staram się wtedy pomedytować (do czego jakoś ciężej mi się zmusić z pełnym brzuchem ;)) oraz zwykle pozwalam sobie na 30-minutową drzemkę w ciągu dnia. Ale poza tym funkcjonuję niemal normalnie. Nie czuję też jakichś wyjątkowych efektów tego, co robię – mam raczej świadomość, że ciało w tym czasie ma czas na regenerację i nie dorabiam do tego żadnych wzniosłych teorii. Wierzę po prostu, że to dla mnie dobre (w sensie: zdrowe), a skoro jest też coraz przyjemniejsze, to czemu przestawać? Zresztą ja potrzebuję wyzwań na co dzień, bez nich nie funkcjonuję dobrze, dlatego często podejmuję się różnych rzeczy właśnie dlatego, że będzie pod górkę!
Ostatnio zacząłem eksperymentować z treningiem w czasie postu. Co prawda nadal nie mam ochoty na bieganie po 36 godzinach bez jedzenia, ale lekki trening w domu w środku dnia.. . czemu nie? Dzisiaj przykładowo przebiegłem się na początek (na ~80% zwykłego tempa i dystansu). I nie czuję żadnych negatywnych efektów, ciało nawet nie próbuje dopominać się o swoje, bo przecież wie że nie dostanie :). Zaznaczam jednak, że ja jestem przyzwyczajony do codziennych treningów, które mogą być zbyt dużym obciążeniem dla kogoś, kto nie trenuje codziennie.
Czas… jego nadmiar to coś, co zauważam za każdym razem, kiedy nie jem, nie robię zakupów ani nie przygotowuję jedzenia. To wręcz niesamowite, jak dużo czasu zwalnia się, kiedy nie robię tego wszystkiego. Nawet, jeśli weźmiemy poprawkę na to, że jesteśmy rodziną typu DIY ;), również w odniesieniu do jedzenia, więc spędzamy sporo czasu na rzeczach przyziemnych typu papu. Ale różnicę zauważy również ktoś, kto zwykł raczyć się „gotowcami” lub jada „byle co i na szybko”. Tylko czy to spójne z samą ideą głodowania… osobiście uważam, że niekoniecznie.
Głodówki to bowiem tylko jeden z elementów całej układanki. Bez całej palety reguł i zasad w odniesieniu do jedzenia (a nawet szerzej) nie miałyby sensu. Według mnie „zrobienie porządku” z dietą, zwyczajami żywieniowymi i codziennym pędem to kroki, które należy wykonać PRZED rozpoczęciem głodówek. Myślę, że inaczej niepotrzebnie zwiększamy ryzyko skutków ubocznych czy nieprzyjemnych doświadczeń, po których po prostu stwierdzimy, że to „nie ma sensu”. Z głodówką fajnie łączy się medytacja czy różnego rodzaju rozmyślania, planowanie przyszłości; wtedy bowiem umysł jest bardziej wyostrzony, a ja sam patrzę na wszystko nieco inaczej, tak trochę… jakbym był obok.
Chwila medytacji podczas treningu biegowego? W takich warunkach to czysta przyjemność! Chociaż po kilku minutach zaczynam czuć, że to nadal zima 😉
Dla porządku zaznaczę, że sama organizacja głodówek przychodzi mi sporo łatwiej niż statystycznemu Kowalskiemu. Pracuję zdalnie, układam dzień w sposób dość dowolny i nie przebywam w środowisku, w którym co chwilę doświadczałbym zapachu jedzenia czy widoku osób jedzących pączka za pączkiem (przypominam: ten wpis powstaje w Tłusty Czwartek, podczas którego pierwszy raz od kiedy pamiętam zjadłem zero pączków, słodyczy, a nawet czegokolwiek innego :)). Jeśli chcę, mogę po prostu położyć się na pół godziny, zamiast iść na kolejną kawkę w biurze. mogę też iść na spacer, nie tłumacząc się komukolwiek. To jest właśnie luksus, który sam rozumiem i który doceniam. Tutaj jednak wchodzimy w cały obszar projektowania swojego życia zgodnie z własnymi priorytetami, a to długi i niełatwy proces. Ale przecież nie trzeba latami pracować na to, żeby móc nie jeść przez 1,5 doby – myślę, że po prostu warto wybrać odpowiednie miejsce i czas na pierwsze próby z głodowaniem. Większość z nas będzie w stanie to zorganizować, a że niektórzy będą mieli łatwiej niż inni… cóż, nikt nie powiedział, że życie jest sprawiedliwe.
Niestety nadal nie jestem w stanie nic podpowiedzieć jeśli chodzi o post dłuższy niż 40 godzin. Trochę korci mnie, żeby wydłużyć ten czas o kolejne kilka/kilkanaście godzin, ale jakoś do tej pory się za to nie zabrałem. Czuję, że jestem na to psychicznie gotowy, a ostatnio – o dziwo – nie czułem nawet jakiegoś większego głodu przed pierwszym posiłkiem po tym „odpoczynku”. Ale jakoś brakuje mi motywacji, a do tego czuję lekką obawę przed niepotrzebną utratą wagi.
Tyle, że moje dotychczasowe doświadczenie pokazuje, że to raczej bezpodstawne zmartwienie. Tutaj znowu trzeba zaznaczyć, że zdecydowanie nie cierpię na nadmiar kilogramów, a wręcz chciałbym nosić ich nieco więcej, dlatego spadek wagi absolutnie nie jest moim celem. Każda z głodówek wygląda u mnie podobnie: po ~36 godzinach bez jedzenia waga pokazuje 1-2 kg mniej, ale w ciągu kilku kolejnych dni nadrabiam zaległości… wtyd się przyznać, ale rzeczywiście pochłaniam wtedy więcej niż zwykle, mimo że pewnie powinienem łagodniej wychodzić ze stanu braku pożywienia. Myślę, że to czysta fizyka i – również na jej podstawie – jestem zdania, że odstawienie tych ~2.000 kcal raz na 2 tygodnie mogłoby mi pomóc w zrzuceniu zbędnych kilogramów, gdyby było to moim celem. A wiem, że tak właśnie jest w przypadku wielu osób, które decydują się okresowo odstawić jedzenie.
Czas na ostatnie, mocno subiektywne wrażenie z mojego głodowania. Otóż za każdym razem jest mi… ZIMNO! Może gdybym miał nieco więcej „kochanego ciałka” byłoby lepiej, ale fakt jest taki, że podczas głodówek wkładam na siebie nieco więcej niż zazwyczaj, a i tak trochę marznę. Tyle, że my praktycznie nie używamy kaloryferów i przyzwyczailiśmy się do funkcjonowania w temperaturze w okolicach 20 stopni (strzelam, termomentru się jeszcze nie dorobiłem i nie zamierzam :)). Ale to zupełnie inny temat (który poruszałem na początku mojej blogowej „kariery” – zainteresowanych zapraszam tutaj). Chłód odczuwałem nieco mniej podczas styczniowej głodówki w Hiszpanii (tutaj więcej o tej wyprawie). Może to się wyda komuś wyjątkowo dziwne, ale kto powiedział, że na wakacjach nie można głodować? To jest wręcz łatwiejsze, bo jesteśmy w innym środowisku, mamy mniej obowiązków, a przyjemniejsza sceneria zajmuje i cieszy umysł. Słyszałem, że wiele osób wręcz wybiera wyjazdy, których głównym celem jest właśnie wielodniowe powstrzymywanie się od jedzenia w jakimś niesamowitym miejscu.
Mam nadzieję, że nieco pomogłem w rozwianiu wątpliwości i przybliżeniu realiów głodówek zdrowotnych. Co jakiś czas podejmuję się różnych nowych zajęć i wyzwań, z których jedne zostają na dłużej, a do innych więcej nie wracam. Głodówki zdecydowanie zaliczają się do tej pierwszej grupy i gdyby nie był to absolutnie bezstronny wpis, nie rekomendujący absolutnie niczego ;), to chyba zachęciłbym Cię do spróbowania, o ile zdrowie Ci na to pozwala.
Będę wdzięczy za wszelkie komentarze – osobiście najbardziej ciekawią mnie doświadczenia tych, którzy podjęli się wielodniowych postów. A jeśli dopiero zaczynasz swoją przygodę w tym obszarze, zachęcam do mojego poprzedniego wpisu. Pozdrawiam i życzę dużo wytrwałości i przyjemności z okresowego nie-jedzenia ;)!
PS Po raz kolejny zapraszam do zapisania się do absolutnie bezspamowego newslettera, dzięki któremu będziesz na bieżąco otrzymywał informacje na temat najnowszych wpisów na tym blogu!
Cześć, czytam Twój artykuł bedąc w trakcie już którejś z kolei moich głodówek. Zwykle są to u mnie poniedziałki jako dobry start tygodnia i trwają od 24 do 36 h. Z głodem nie mam większego problemu, natomiast odczuwam chłód, chwilowe wahania nastroju, czasami trochę trudniej jest mi się skupić po kilku godzinach pracy – myślę, że mózg może domagać się wtedy swojego ulubionego paliwa 😉 Pozdrawiam!
Cześć. To się wstrzeliłem z wpisem 🙂 Dobrze rozumiem, że organizujesz głodówkę raz w tygodniu?
Dobrze wiedzieć, że ten chłód to całkiem normalna sprawa. Wahania nastroju… nie kojarzę, ale do końca obiektywny nie jestem 😉 Mi również czasami trudniej się skupić, zwykle w okolicach 13-14ej i wtedy zwykle pozwalam sobie na pół godziny drzemki.
Ja od pewnego czasu pije przed snem kieliszek kwasu z buraka i szklankę wody. Zauważyłem, że o wiele lepiej mi się zasypia a rano nie czuje się taki „wysuszony”. Kwas z ogórków jakoś mi nie wchodzi, że tak to ujmę, ale może potrzebowałbym trochę więcej czasu, żeby się przyzwyczaić. Podobno z kiszonej kapusty też jest dobry 😉 Także, jeśli ktoś się waha przed wypiciem takich specyfików, to gorąco polecam spróbować. Efekty są według mnie bardzo szybko widoczne 🙂
Czytam z wielką ciekawością. Jestem przekonana że okresowe głodówki i jedzenie z umiarem przedłuża życie. Nie tylko przedłuża ale i podnosi jego jakość. Sama jem oszczędzie i jestem z racji celiakii na diecie bezglutenowej. Dojrzewam do głodówek. Namawiam na śniadania złożonego z kasz najlepiej bio(nieprzetworzone) z dodatkiem owoców, orzechów, cynamonu
Rôwnież z chłopakiem robimy sobie raz w tygodniu 24 godz głodówkę i jeszcze w tym dniu na basen chodzimy. Takie z nas wariaty. 😀 I 2 razy w tygodniu intermitet fasting po 16 godz. Ròwnież mi jest zimno, ale ja z tych kościstych a chłopak trochę ciałka ma i tak tego braku jedzenia nie odczuwa.
Witam, cieszę się że ktoś wstrzelił się w temat w podobnym czasie jak ja. Głoduję w podobnym trybie w piątki, staram się regularnie co dwa tygodnie.
Tylko te głodówki jednodniowe traktowałem jako przed skocznie przez faktyczną głodówką. Po koniec stycznia zacząłem i po 15-dniach zakończyłem faktyczną głodówkę na samej wodzie. Wrażenia niesamowite, od tych trudnych (pierwszy tydzień) do całkiem przyjemnych po 10 dniach głodowania. Zrobiłem to by ustabilizować organizm, odmłodzić, zresetować oraz poradzić sobie z nadmiarem cholesterolu. Wyniki będę sprawdzał w połowie marca. Obecnie już wyszedłem do normalnego jedzenia oprócz mięsa: dużo sałatek, zup, kasz, diety jarskiej i wegetariańskiej. Waga pomału wraca: spadłem z 78 kg do 70 kg w czasie głodówki, a po zakończeniu poleciało jeszcze ze 3 kg. Mój wzrost to 183 cm więc nie miałem nadwagi. Największy spadek jest w pierwszych dniach a później utrata wagi hamuje. Jestem bardzo zadowolony z przeżycia tego czasu, nie tylko z efektów cielesnych ale też duchowych i umysłowych. Oczywiście już mam w głowie kolejną głodówkę w drugiej połowie roku :). Polecam spróbować, dobrze się przygotować: literatura, grupa wsparcia na facebooku itp..
Wow, mega ciekawe. Jak masz ochotę, podpowiedz więcej, zwłaszcza odnośnie przygotowań jak i samych przeżyć. Jeśli miałbyś ochotę, możemy pomyśleć o jakimś wpisie na blogu Twojego autorstwa (z moją pomocą, jeśli będziesz chciał).
Na wpis na blogu myślę że mam za mało doświadczenia by sklecić z tego sensowny poradnik. To moje pierwsza głodówka i obarczona błędami.
Jest dużo wartościowych książek o głodówkach: np. Małachow, Fung… Trzeba poczytać, opracować plan wejścia (odstawienie używek, mięsa, nabiału..) i wyjścia (menu żywieniowe jarskie, soki). Ja planowałem minimum 10-dni,a przedłużyłem do 15 bo po dekadzie zacząłem się bardzo fajnie czuć (dobre samopoczucie fizyczne i psychiczne). Głód czuje się generalnie przez 2-3 dni a te piątkowe głodowania dobrze wprowadzają organizm na spadek glukozy (brak bólu głowy). Kolejne dni to trudny czas ze względu na przestawienie się organizmu na trawienie wewnętrzne, oczyszczanie itp. Są chwile osłabienia, zamulenia, wydalanie toksyn itp.. Późniejszy etap to już „lajcik” :).
Trzeba do tego dołożyć aktywność ruchową w miarę możliwości: spacery, kąpiele, masaże…
Na facebooku są różne grupy wsparcia więc można się umówić w kilka osób na start.
Warto spróbować dla samego siebie :). To przeżycie nie tylko cielesne ale też duchowe i psychiczne :).
Brzmi naprawdę interesująco. Chyba wpiszę na moją życiową listę TODO :). Dzięki!
ja dojrzewam do głodówki kilkudniowej ale nie mogę się jakoś przemóc jeszcze, na razie regularnie 3-4 razy w tygodniu intetrmitent fasting 16/8 lub 18/6 i sporadycznie głodówka całodobowa. Chciałbym zrzucić trochę kilogramów ale to raczej nie przez głodówkę – pisz o tym więcej Maciek bo to działa inspirująco 😉
Jasne Wolny, że woda z kiszaków jest pita tu i tam:) Ja nawet ostatnio na głodnego wypiłem jakieś pół litra 🙂 Co prawda ledwo zdążyłem do domu if you know what i mean ale mimo wszystko czułem się na prawdę jak nowy po tej niechcący-kuracji 😉