Wolnym Byc

Koronawirus. Strach się bać?

Ze względu na coraz ciekawszą sytuację na świecie, postanowiłem przełożyć podsumowanie miesiąca na kolejny tydzień, a dzisiaj zająć się pewnym brzydalem, który ostatnio sporo miesza wszędzie, gdzie zawita. Jeśli myślisz, że ten clickbaitowy tytuł ma jedynie nabić mi kliknięć na bloga, to się grubo mylisz. Od dobrych kilku tygodni jestem mocno zaciekawiony tematem rozprzestrzeniającego się wirusa, który zatacza coraz szersze kręgi. Dzisiaj chciałbym podzielić się z Tobą moim spojrzeniem, które prawdopodobnie będzie nieco inne niż to, o którym słyszy się w mediach.

A tych z zasady unikamy, od 2013 roku stosując dietę informacyjną. Tym razem pierwszy raz o wirusie z Chin usłyszeliśmy podczas naszych ferii zimowych w Hiszpanii (tutaj znajdziesz relację). Pod koniec tego wyjazdu bliscy zaczęli się nas pytać, czy wszystko w porządku, czy na lotniskach obowiązują jakieś szczególne procedury i tym podobne. Wtedy nie wiedzieliśmy o co chodzi, a do domu wróciliśmy bez najmniejszych problemów. Zainteresowałem się jednak tematem i po naszym powrocie regularnie, praktycznie codziennie, śledzę kilka zagraniczych źródeł, na bieżąco raportujących o sytuacji na świecie.

Zaczęło się od kanału na Youtubie o nazwie „Chiński Biznes„, w którym Jarek, na co dzień żyjący w Chinach fajnie odsiewa dobrze sprzedające się, ale zdecydowanie przerysowane reakcje światowych mediów. Później doszła ta strona ze statystykami, które odświeżam praktycznie codziennie.

Potwierdzone zachorowania poza Chinami. Ciężko o bardziej dosadny obrazek… aktualne dane sprawdzisz tutaj

Do tego codzienna relacja CNN i – przede wszystkim – kanał Peak Prosperity, prowadzony przez amerykańskiego lekarza, który przy okazji fajnie wplata w całość wątki związane z gospodarką i rynkami finansowymi. Ufff… niezła dieta informacyjna, nie ma co ;). Polskich mediów unikam jak ognia, zresztą widzę, że (przynajmniej do końca lutego) ten temat ma u nas co najwyżej trzecią kategorię ważności.

Mój stosunek do zagadnienia zmieniał się z czasem. Początkowo bagatelizowałem wszelkie doniesienia i traktowałem je w ramach ciekawostki rodem z filmów sci-fi. Później jednak liczby i argumenty, które poznawałem kazały mi zrewidować poglądy i dzisiaj uważam, że większość świata zdaje się niedoceniać powagi sytuacji. Nie mam zamiaru siać paniki i rysować czarnych scenariuszy, ale uważam, że moim obowiązkiem jako głowy rodziny jest odpowiednie przygotowanie nas na wyjątkową sytuację, która ma jakieś (nie potrafię stwierdzić jakie) szanse się zmaterializować. Z kolei jako bloger chciałbym dać Ci obraz tego, co robię i napisać czemu właśnie tak reaguję na coś, co niekiedy jest sprowadzane do krótkiego komentarza „zwykła grypa, przyzwyczaimy się„. Dla porządku warto zaznaczyć, że w tym wpisie przedstawiam jedynie moje spojrzenie i działania, nie doradzając niczego i starając się nie wypowiadać w kwestiach, o których pojęcie mam znikome (np. medycznych).

Nie sposób jednak nie zauważyć, że zwykła grypa nie powoduje kilkunastoprocentowych spadków na światowych giełdach w ciągu zaledwie kilku dni. Niezależnie zatem od tego, czy to chwilowe zawirowania, czy świat przejdzie nad tym do porządku dziennego i czy różnego rodzaju zachownia (kwarantanny, ograniczenia w podróżowaniu, wyłączanie olbrzymich regionów z produkcji niemal wszystkiego) są mniej czy bardziej racjonalne, sytuacja jest wyjątkowa. A na taką postanowiłem zareagować w wyjątkowy sposób, zamiast biernie przyglądać się jej z boku.

S&P500, ostatni tydzień.

Scenariusz, który mi wydaje się najbardziej prawdopobobny na dzień dzisiejszy to mniejsze lub większe utrudnienia w różnych aspektach życia każdego z nas. Uważam, że mleko już się rozlało i nie unikniemy lawinowego wzrostu zachorowań, również w naszym kraju. Skala może być olbrzymia, co pokazują dotychczasowe statystyki – zwłaszcza, jeśli popatrzymy dość krytycznie na te z Chin (potencjalnie bardzo niedoszacowane), a do tego weźmiemy pod uwagę, że zdecydowana większość zachorowań (tych o łagodnym przebiegu) nie jest w żaden sposób wykrywana ani uwzględniania w oficjalnych liczbach. Skoro nasz nowy przyjaciel z Azji rozprzestrzenia się w tempie wykładniczym, a do tego potrafi przenosić się w okresie całkowicie bezobjawowym, to jest prawdopodobne, że duży odsetek populacji po prostu to złapie. Statystyki są na szczęście po naszej stronie i osobiście nie obawiam się zarażenia czy choroby, która przy dobrych wiatrach byłaby podobna do zwykłego przeziębienia.

Skoro zatem nie chodzi o samą chorobę, to przed czym się zabezpieczać? W ostatnich tygodniach mieliśmy już sporo przykładów na to, co może (nie musi!) również ziścić się w naszym pięknym kraju. Odcinanie całych regionów od świata, blokady dróg, tymczasowe zamykanie firm i placówek oświatowych, zatłoczone i nieprzygotowane do sytuacji placówki zdrowotne, a także problemy z dostępnością różnych mniej lub bardziej przydatnych towarów – również tych codziennego użytku. Ponieważ nie jestem w stanie przewidzieć, jakie jest prawdopodobieństwo wystąpienia tych efektów, wolę dmuchać na zimne i przygotować się chociaż do części zagrożeń. Co zatem robię?

Podróże

Z obawy przed rozmaitymi ograniczeniami w swobodnym podróżowaniu, staramy się nie wyjeżdżać, o ile nie jest to konieczne. Wielokrotnie na przestrzeni ostatnich tygodni czytałem o blokadach całych regionów, przymusowych kwarantannach i tym podobnych. Mimo, że lubimy wszelkiego rodzaju przeceny i promocje (a tych w obecnym okresie jest zatrzęsienie!), to według mnie to po prostu nie jest dobry czas na wyjazdy, niezależnie od tego, jak optymalne cenowo by one były. Wstrzymaliśmy się zatem z planowanym na koniec marca rodzinnym wyjazdem na południe Europy. Co więcej, odmówiłem wyjazdu służbowego do USA, który jeszcze kilka miesięcy temu postrzegałbym jako świetną okazję do zobaczenia kawałeczka Stanów. Były też inne powody moich oporów, ale w mniej więcej jednej trzeciej przyczyniła się do tego obawa o aktualną sytuację na świecie. Gdyby nie ona, poleciałbym – niechętnie ze względu na fuchę, które by mnie tam czekała, ale ciekawość by zwyciężyła. W obecnej sytuacji postanowiłem nie ryzykować – nie z powodu obaw o zachorowanie, ale o 2-3 tygodniowe rozstrzelenie naszej rodziny na dwa końce świata. W tym czasie może zdarzyć się wiele rzeczy, a nie chciałbym gdzieś utknąć i zostawić tu Wolną z dzieciakami. Co, gdybym był singlem? Hmmm… pewnie bym poleciał, a może i złapałbym później jakąś fajną promocję na urlop pod palmami ;). Inaczej się jednak patrzy na świat będąc głową rodziny.

Jedzenie

Co robimy poza ograniczeniem podróży? Chomikujemy 🙂 Wydaliśmy około 1.000 zł więcej niż w innych miesiącach na tak zwany „suchy prowiant”. Ryż, kasza, makaron, ziemniaki, orzechy, suszone owoce, trochę puszek czy mąka i drożdże (które porcjujemy i mrozimy).

Zawijamy ze świstakiem w te papierki 🙂

Zapasy powinny nam wystarczyć na miesiąc lub dwa, w zależności od swobodnego dostępu do świeżych warzyw i owoców. Nie zabezpieczamy się na kataklizm – raczej na  ewentualne, tymczasowe utrudnienia w swobodnym dostępie do dobrze zaopatrzonych sklepów. Jeśli mam wybór, wolę zrobić spokojne zakupy teraz niż później tłoczyć się, martwić pustymi półkami czy przebywać niepotrzebnie w przestraszonym tłumie w maskach na twarzy. Jeśli świat poradzi sobie z problemem szybciej, niż wskazują to liczby, które oglądam na co dzień, to po prostu rzadziej odwiedzę sklepy w najbliższej przyszłości.

Tak to jest, kiedy wyśle się Wolną do sklepu po spożywkę 😉

Jednocześnie – nie wiem, czy rozsądnie – nie zakładamy, że zostaniemy odcięci od prądu czy wody. Wręcz przeciwnie: w razie potrzeby mamy zamiar wrócić do samodzielnego wypieku chleba, robienia pizzy czy wypieków, a do tego wszystkiego woda i prąd są niezbędne.

Zdrowie

Kolejnym – chyba najważniejszym – punktem w tej całej układance jest zdrowie. Na kompleksowe przygotowania w tej materii czas już był, w krótkim terminie dużo raczej nie zdziałamy. My – oczywiście niczego nie przewidując – zrobiliśmy i tak dużo. Dbamy o codzienną dawkę ruchu (również na zewnątrz w warunkach zimowych) i dobrą dietę (klik, klik). Zerwaliśmy z wszelkimi antybiotykami i ze zdecydowaną większością innych leków. Nie przegrzewamy się (a wręcz przeciwnie), pijemy różne mikstury typu zielone koktajle czy zakwas z buraka, a naszym podstawowym lekarstwem jest świeży czosnek. Ogólna odporność, budowana w oparciu o naturalne metody przez całe miesiące (lata…?) jest czymś, co zapewni najlepszą obronę przed wszelkimi wirusami. Zwłaszcza, że mając małe dzieci w wieku szkolno/przedszkolnym bardzo trudno będzie uniknąć ewentualnego zarażenia tym świństwem. Dzieciaków się nie upilnuje, zwłaszcza nasza najmłodsza (niecałe 5 lat) nie rozumie zasad higieny mimo, że staramy się nad tym pracować. Wszelkie zalecenia o 30-sekundowym myciu rąk czy nie dotykaniu okolic twarzy brzmią naprawdę komicznie w odniesieniu do naszej najmłodszej pociechy. A skoro źródłem zarażenia mogą być osoby bez objawów (nawet przez 2 tygodnie możesz „siać” wirusa, czując się znakomicie!), to bez niemal 100-procentowej izolacji ciężko odseparować się od tego świństwa. Na szczęście statystyki są po naszej stronie i wiemy, że dzięki dobrej odporności powinniśmy nie zauważyć skutków ubocznych.

Te statystyki nas uspokajają.

Może to się wydawać mało intuicyjne, ale w przypadku choroby o względnie łagodnym przebiegu, chciałbym unikać wszelkich placówek typu przychodnie i szpitale. To tam będzie największe zagęszczenie siejących najróżniejszym świństwem ludzi, a w przypadku sytuacji lawinowo rosnących zachorowań, właśnie te placówki będą „robiły bokami” i to tam będzie się można w najłatwiejszy sposób zarazić. Oczywiście, potencjalnie ciężko będzie wyważyć, kiedy „już” warto zwrócić się o pomoc i nikomu nie życzę konieczności podejmowania takich decyzji.

Gdybyśmy jednak byli z jakiegoś powodu bardziej narażeni (podeszły wiek, choroby przewlekłe, osłabiony układ odpornościowy itp), staralibyśmy się mocno ograniczyć kontakty z innymi. Na tą chwilę cieszymy się, że pracujemy zdalnie… i to nie tylko dlatego, że dzięki temu ograniczamy ryzyko zachorowania (pewnie i tak w niewielkim stopniu, skoro nasze dzieciaki chodzą do przedszkola i szkoły). Cieszymy się, bo cała ta sytuacja mocno odbija się na całej gospodarce i z czasem może mocno wpłynąć na rynek pracy. Zamknięte zakłady pracy i przymusowy urlop mogą brzmieć jak fajna okazja do poleniuchowania, ale firma bez przychodów, w dodatku nie produkująca niczego z czasem będzie musiała… optymalizować koszty stałe, że tak się ładnie wyrażę :). Jeśli chciałbyś spróbować pracy zdalnej lub – gdyby sytuacja się pogorszyła – porozmawiać z szefem o tymczasowym wprowadzeniu telepracy, zapraszam do całego cyklu w tym temacie).

Warto pamiętać, że zdecydowana większość firm nie ma oszczędności, które pozwoliłyby im przetrwać dłuższy (a nawet krótszy!) czas bez przychodów. Inaczej mówiąc: przy nagłym ich spadku (patrz: chociażby turystyka) dojdzie do masowych bankructw. A raczej: doszłoby, gdyby rządy kolejnych krajów nie uruchamiały masowej kreacji pustego pieniądza, który następnie – w ten czy inny sposób – przekażą borykającym się z problemami przedsiębiorstwom. Jak to zwykle bywa, najwięksi i najbogatsi wyjdą z tego bez większych strat, natomiast fala może zatopić sporą część maluszkich.

Finanse osobiste

Skoro już zadbaliśmy o podstawy ograniczając podróże, chomikując co nieco jedzenia i budując odporność organizmu, warto zadbać o finanse osobiste. Przede wszystkim, obecny okres raczej nie jest optymalny do podejmowania decyzji typu zmiana pracy, która ostatnio chodzi mi po głowie. Gospodarka reaguje na dynamiczną sytuację niezwykle nerwowo, wiele branż (transport, turystyka, produkcja zależna od komponentów z Chin) leci w dół bez trzymanki, a zeszłotygodniowy rollercoaster na większości indeksów giełdowych to coś, co ciężko było mi obserwować.

KGHM, jeden z moich ulubionych instrumentów do spekulacji 😉 25% w dół w przeciągu tygodnia… i to raczej standard, a nie wyjątek!

Zresztą nie ograniczyłem się do obserwacji, ale wykonałem trochę ruchów, które będę w stanie ocenić dopiero za jakiś czas. Nadal jednak zbieram większe fundusze i przelewam środki na konta maklerskie (IKZE + konto zagraniczne), czekając na odpowiedni moment do bardziej zdecydowanego wejścia na rynek, korzystając z sezonu przecen. Nie mam też wątpliwości, że w żaden dołek się nie wstrzelę, ale większe spadki uznaję za dobrą okazję do zakupu papierów, których będę się później trzymał latami, przy dobrych wiatrach odcinając regularnie dywidendowe kupony. Z tematów bardziej przyziemnych, warto zadbać o nieco większy niż zwykle zapas gotówki w domu.

W jaki sposób całość przełoży się na światową gospodarkę i rynki finansowe? Na razie pewne jest dalsze, wzmożone pompowanie pustego pieniądza na rynek. Prawdopodobne są dalsze obniżki stóp procentowych. To wszystko w dłuższym terminie może doprowadzić chociażby do hiperinflacji. Jak w kolejnych tygodniach zareagują giełdy, co z napompowanymi przez ostatnie lata cenami nieruchomości w naszym kraju? Nie mam pojęcia, mogę jedynie gdybać, osobiście jestem nastawiony bardzo „niedźwiedzio”, ale wcale się nie zdziwię, jeśli świat wcale się nie przejmie moimi przewidywaniami i wróci do normy, jednocześnie pokazując mi środkowy palec :).

Czy sytuacja w Polsce różni się od tej na świecie? Oficjalnie: oczywiście, bo znowu (jak po kryzysie w 2008) jesteśmy zieloną wyspą, której nie ima się żadna zaraza. A poważniej… nie mam najmniejszych wątpliwości, że już teraz mamy wśród nas chorych i będzie ich przybywało. W jakim tempie i jakie konwekwencje to wywoła; jak wpłynie na naszą codzienność: tego już nie potrafię ocenić. Nie wiem też, czy wynika to z mojego nadmiernego „nakręcania się” tematem, ale zauważam, że ani politycy, ani media nie przykładają właściwej wagi do tego tematu. Bagatelizuje się go jeszcze bardziej niż w gospodarkach, gdzie pieniądz jest jedyną wartością (np. USA), a to już jest co najmniej niepokojące.

Życzę sobie i Wam wszystkim, żeby tego typy fake newsy były wszystkim, co zapamiętamy z najbliższych miesięcy.

Podsumowując: rodzina Wolnych nie panikuje, a zamiast tego skupia się na rozsądnym przygotowaniu do poważniejszej niż obecna sytuacji. Owszem, ja się pewnie nieco nadmiernie nakręcam tematem, ale mimo to stawiam na racjonalność, mimo że coś z tyłu głowy mi podpowiada, żeby wykonać bardziej zdecydowane kroki. Jeśli „się zacznie”, będziemy starali się myśleć konstruktywnie zamiast ciągle śledzić doniesienia mediów, które będą zwykle zdecydowanie przejaskrawione. Nie mamy też zamiaru podejmować decyzji na podstawie decyzji polityków, które z kolei będą zdecydowanie opóźnione i prawdopodobnie niewystarczająco zdecydowane. Gdyby doszło do eskalacji problemu, politycy będą musieli grać w niebezpieczną grę polegającą na balansie pomiędzy dbaniem o zdrowie obywateli, a zapewnieniem sprawnego działania gospodarki. A to niełatwe zadanie, przypominające stąpanie po linie nad przepaścią. Czy osoby na różnych szczeblach zarządzania strukturami naszego kraju mają do tego odpowiednie kwalifikacje… na to pytanie już musisz sobie odpowiedzieć sam.

Jakby nie było, w ciekawych czasach przyszło nam żyć… Mam wielką nadzieję, że ten wpis jest i tak przejaskrawiony i za jakiś czas będę się śmiał, że niepotrzebnie dałem się ponieść i zmarnowałem czas na chłonięcie przesadzonych opinii. Jestem ciekawy, czy dzisiejszy temat zaciekawił Cię i jak postrzegasz go swoimi oczami, o ile w ogóle się nim interesujesz? Czy moje podejście wydaje Ci się racjonalne, czy może uważasz, że jest przesadzone? Czy sam podjąłeś jakieś decyzje w związku z obawami o przyszłość? A może zmieniłeś coś w Twojej strategii inwestycyjnej?

Życzę dużo zdrowia!

PS Ponownie zachęcam do zapisania się na newsletter, będący gwarancją otrzymywania informacji o nowych wpisach na moim blogu. A jeśli nie masz ochoty zostawiać swojego komentarza pod wpisem, zapraszam Cię do wzięcia udziału w dzisiejszej ankiecie.

[poll id=”14″]

Exit mobile version