Projekt „mieszkanie”, raport po 2 tygodniach.

Poprzedni wpis, w którym zapowiedziałem nasz nowy projekt mieszkaniowy cieszył się dużą popularnością i obfitował w komentarze (za które serdecznie dziękuję!). Dzisiaj, równo miesiąc po jego publikacji chciałbym „zdać Wam raport” z postępu prac i podzielić się kilkoma refleksjami. Mam nadzieję, że tym razem będzie równie ciekawie!

Hmmmm… jak dla mnie może tak zostać! 

Przede wszystkim, zaczęliśmy ekspresowo. Zwykle nasze decyzje o kupnie mieszkania na wynajem były poprzedzone długą analizą, wielotygodniowym porównywaniem ofert, zawarciem umowy deweloperskiej, przelewaniem kolejnych transz i czekaniem długimi miesiącami na odbiór nieruchomości. Tym razem to był niemal rekord świata, mimo że – jak zwykle – nasz wybór padł na rynek pierwotny. Wystarczyła krótka narada, w czasie której postanowiliśmy, że z różnych względów odkładamy „zrobienie sobie dobrze” (czyli planowaną budowę domu) na późniejszy termin i zainwestujemy zebrane środki w kolejne mieszkanie. W kilka dni dokonaliśmy wyboru, podpisaliśmy umowę i już po około dwóch tygodniach od złożenia podpisów odebraliśmy klucze do gotowego mieszkania, które było jednym z niewielkiej puli gotowych, ale jeszcze dostępnych ofert. Niemal od razu rozpoczęliśmy prace wykończeniowe (organizując sobie odpowiednio pracę zawodową) i od jakichś dwóch tygodni wspólnie z Wolną ciągniemy ten wózek.

Który – całkowicie subiektywnie – jest tym razem wyjątkowo ciężki. Mamy aktualnie około 30% prac za sobą, tempo jest dalece odbiegające od tego sprzed kilku lat, a co więcej – niedługo trzeba wrócić do pracy i w związku z tym będzie znacznie mniej czasu na zabawę w „Mario budowlańca” (dla tych, którzy nie znają jeszcze naszego podejścia: całość prac wykonujemy własnoręcznie). Z jednej strony to fajna odskocznia od codzienności, okazja do namacalnego poczucia, że coś konkretnego tworzę, że razem z Wolną robimy kolejny, znaczący krok w stronę budowania pół-pasywnego przychodu. Dopiero przebranie się w strój roboczy i samodzielne wykonanie prac wykończeniowych pozwala mi poczuć, że „zasłużyłem” na efekt końcowy. Że nie spadł on z drzewa, że włożyłem całą masę trudu, planowania, potu i krwi w proces przemiany brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia :).

Z drugiej strony… ta transformacja to niełatwy kawałek chleba i jedno z największych wyzwań w moim życiu. Już teraz mam chwilami serdecznie dość tej pracy, a moje ciało niemal codziennie wysyła mi sygnały „wymagasz ode mnie za dużo”, mimo że chwilowo całkowicie odstawiłem sport, a przed nami jeszcze długie tygodnie pracy. Po kilku dniach kładzenia kafli moje ręce krwawiły i dosłownie błagały o przerwę, a zwykłe czynności typu zmywanie naczyń czy wykąpanie się sprawiały autentyczny ból. Ciekawie doświadczyć czegoś takiego, chociażby po to, żeby docenić pracę innych oraz to, że na co dzień tak nie trzeba, żeby zarobić na przysłowiowy chleb.

Parę dni prawdziwej pracy przemieli nawet najbardziej delikatne, informatyczne rączki 😉 i doda im 20 lat. Na szczęście organizm się szybko regeneruje, o ile będzie miał warunki.

Żeby nie było zbyt łatwo ;), pandemia krzyżuje nam plany niemal od samego początku. Dopuszczaliśmy taki scenariusz podejmując decyzję o zakupie, ale nie sądziliśmy, że doświadczymy komplikacji już na starcie. Kiedy odbieraliśmy klucze do mieszkania, liczniki wszystkiego, co związane z Covid-19 zwariowały, więc zalewie po kilku dniach prac wykończeniowych naszym Wolniątkom włączyli naukę zdalną (mimo, że pierwsze klasy podstawówki nadal „powinny” działać normalnie). To spowodowało, że o wspólnej pracy (dream team „Wolna i ja”) nie ma mowy i w praktyce przez większość czasu zamieniamy się w obowiązkach „majstra” oraz „opiekuna dzieci i domu”. Raz na mieszkaniu jestem ja, innym razem Wolna – niemal nigdy razem. Nie chcemy wykorzystywać babć (pandemia…), więc jesteśmy zdani sami na siebie, a jak by tego wszystkiego jeszcze nie wystarczyło, to kilka remontowych dni spędziliśmy na przymusowej kwarantannie ;).

Nie zrażamy się jednak tym wszystkim i ciśniemy do przodu, chociaż zdecydowanie nie jak przysłowiowy „przecinak”. Akceptujemy to żółwie tempo, ale jednocześnie nie chcemy przeciągać prac dłużej, niż to konieczne. Czas remontu to całkowite wywrócenie życia do góry nogami. Nie mamy czasu, ochoty ani siły na sport, rozrywkę czy „normalne”, ułożone życie. Tym razem czuję, że nie mamy już takiego flow jak kiedyś. Niby robimy po raz kolejny „kopiuj-wklej”, ale to po prostu nie idzie tak gładko, jak kiedyś. Być może to kwestia pracy bez drugiej połówki, a może kilku latek na karku więcej ;).

Szlifierką po ścianie… zdecydowanie przyda się strój „covidowy” 😀

Pewnie zabrzmi to mało profesjonalnie, ale nadal nie zdecydowaliśmy końcowo odnośnie przeznaczenia tego mieszkania. Prawdopodobnie wystawimy je do wynajęcia i zobaczymy co z tego wyniknie, ale nadal dopuszczamy możliwość przeniesienia się tam na okres 2-3 lat i wynajęcia komuś obecnie zamieszkiwanego mieszkania. Pomysł szybkiej sprzedaży raczej całkowicie odpadł. To niezdecydowanie prowadzi oczywiście do nieoptymalnych wyborów pod kątem inwestycyjnym, bo przez to przestrzelimy nieco ze standardem wykończenia, co raczej nie przełoży się na wyższy czynsz od najemców. Ale kto wie, być może to będzie jedna z zalet tego mieszkania, która odegra rolę w trudnej obecnie walce o klienta? Nawet jeśli nie, akceptujemy tą niewielką „rozrzutność”, która w praktyce przełoży się pewnie na zwiększenie kosztów o ~5.000 zł (symboliczna kwota przy całości inwestycji) oraz trochę dodatkowych roboczogodzin na elementy typu sztukateria, cegła na ścianę itp.

Rycie w suficie… znam przyjemniejsze prace, jak chociażby konstrukcja sufitu podwieszanego (w tle).

Z bardziej ogólnych wniosków: widzimy na własne oczy, że w nieruchomościach nadal „się dzieje”. Od kiedy podpisaliśmy umowę, deweloper podniósł już ceny dwukrotnie i obecnie musielibyśmy zapłacić 6% więcej, niż zaledwie miesiąc temu! To przekłada się na prawie 30.000 zł… w zasadzie nie wiadomo czego, bo jak tu pisać o „oszczędnościach”, skoro nie wiadomo co stanie się z cenami w kolejnych miesiącach przy tak „ciekawej” sytuacji, która rozgrywa się na naszych oczach. Co by nie mówić, remonty idą pełną parą, a mieszkania znikają w tempie nieporównywalnie szybszym niż jeszcze 2-3 miesiące temu. Dziwnie kontrastuje to z natłokiem dramatycznych wręcz informacji, które płyną zewsząd… i od których – dla własnego zdrowia psychicznego – trochę się odciąłem, od kiedy na głowie mamy nową inwestycję. Staram się nie przejmować tym, na co nie mam wpływu, a zamiast tego… robię swoje, po prostu.

Z ciekawostek: na czas remontu pożyczyliśmy (od rodziny) auto dostawcze, którym możemy przewieźć zdecydowanie więcej materiałów, nie martwiąc się o tapicerkę czy żonglowanie fotelikami dla dzieci. Taka odrobina komfortu, która nieco ułatwia życie majstra. Może nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby wspomniane auto nie miało na liczniku… tyle co poniżej :). Szacun!

Z góry dziękujemy za wszelkie komentarze dodające siły i otuchy 🙂 Być może dzisiejszy wpis miał nieco pesymistyczny wydźwięk, ale moim celem wcale nie było użalanie się nad sobą. Mamy naprawdę fajne życie i doceniamy wszystko, czego doświadczamy. Ale ten blog – jak zresztą zdecydowana większość materiałów w sieci – jest pewnym wycinkiem rzeczywistości. Wycinkiem, w którym najczęściej pokazuję efekt końcowy, metę i fruwające konfetti, względnie inną formę czegoś, co można nazwać sukcesem.

Zakupy każdy-wie-gdzie. Pięć wózków, plus dwa odebrane z magazynu. Portfel chudszy o 15.000 zł, życie krótsze o 6 godzin…

Niby mamy z tyłu głowy, że to się nie bierze znikąd, że bez pracy nie ma kołaczy, a ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka :). Ale w praktyce bardzo łatwo pominąć całą drogę prowadzącą do celu, która przecież jest esencją życia! Ponieważ podczas każdego remontu wpadam na chwilę w pewien energetyczny dołek, chciałem wykorzystać to, pokazując fragment naszej drogi, która może wyglądać jak usłana różami… których płatki w rzeczywistości przykrywają liczne wyboje i kocie łby :).

GOTOWY NA KOLEJNY WPIS W CYKLU? ZAPRASZAM TUTAJ.

15 komentarzy do “Projekt „mieszkanie”, raport po 2 tygodniach.

  1. Emi Odpowiedz

    Podziwiam! Szczególnie pracę remontową w wersji jednoosobowej. Widzę, że definicja stanu deweloperskiego się zmienia, nawet kafelki na balkonie się już w nim nie zawierają…

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Z tym jest różnie, tak samo jak z… parapetami wewnątrz 🙂 Z tego co wiem, nie ma jasnej definicji „stanu deweloperskiego”.

  2. Emka Odpowiedz

    My też wszystkie mieszkania robimy sami . Mąż jest tak samo pełnym samoukiem,a umie już zrobić praktycznie wszystko. Do tego on to uwielbia. Praca fizyczna to odskocznia od codziennej umysłowej w jego przypadku. Już nie mogę się doczekać kluczy do Gdyni w następnym roku!! Ale fajnie jest już teraz wybierać wyposażenie, tworzyć plan co i jak 🙂 nie wyobrażam sobie płacić ekipie i bardzo doceniam to,że mam takiego zdolnego i chętnego do pracy męża. Dacie radę , tu nie mam wątpliwości 🙂 pozdrawiam najserdeczniej!

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Jasne, że damy 😀 Ja też to lubię, tyle że w czasie remontu zatracamy równowagę życiową i za dużo energii wkładamy w te projekty, za co dość szybko zaczynamy płacić. Ale to stan przejściowy, będzie lepiej, wczoraj weszło kilkadziesiąt metrów paneli, już się inaczej zrobiło w środku – jak widać szybko efekty pracy, aż chce się robić.

      • Emka Odpowiedz

        My ostatnio mieliśmy od odebrania do wprowadzenia się 2 tygodnie. ( Bo musieliśmy opuścić poprzednie mieszkanie). To było nasze pierwsze mieszkanie w stanie deweloperskim i do rynku wtórnego skutecznie się zniechecilam ,nigdy więcej 🙂 deweloperów to sama przyjemność. Udało nam się w ciągu tych 2 tyg zrobić wszystko ,czekaliśmy tylko na dosyłkę mebli do kuchni. Ale praca od rana do…prawie rana i tak codziennie 🙂

          • Emka

            Podczas gdy my układaliśmy podłogi oni dopiero odbierali mieszkania :)) to było wyjątkowe uczucie,ponieważ pierwsze 3 tygodnie byliśmy praktycznie sami w całym bloku, dopiero potem zaczęli się pojawiać pierwsi budowlańcy 🙂 a mieszkańcy pojawiali się jeszcze później.

        • wolny Autor wpisuOdpowiedz

          Coś niesamowitego. Nie wiem, czy podszedłbym do tego aż tak ambitnie. Raczej założyłbym, że ogarniemy podstawy przez te dwa tygodnie i wprowadzimy na plac budowy 😉 Jestem w szoku że w tak krótkim czasie uwinęliście się z wszystkim. Gratulacje!
          A nie było żadnych kryzysów / wątpliwości / ciężkich chwil w tym czasie?

          • Emka

            Ja liczyłam się z tym ,że zrobimy ile zrobimy najważniejsze żeby łazienka była i możemy mieszkać. Pomagałam na zasadzie sprzątania , zamiatania, przynieś,podaj i tak dalej,ale mąż już taki jest. Jak coś zacznie to chce zrobić , nie zaśnie inaczej 🙂 o 21 odwoził mnie ,wracał na plac budowy przyjeżdżam rano a tam deski na podłogach i na ścianie medialnej..robił do 5 rano potem 3 h snu i dalej. Ale jemu to odpowiadało czuł zmęczenie ale czuł też satysfakcję więc to mu się równoważyło. Wolał się przemęczyć ,ale po 2 tyg już mieć luz. Ale przyznaję,on to naprawdę lubi robić. Na codzien jest handlowcem gdzie obsługuje różnych ludzi , bywa ,że ma już tego po kokardę,a tu czysta fizyczna robota i oczyszczenie 🙂 oczywiście,że kryzysy były. U nas wyglądają one w ten sposób ,że czasami brała nas nerwowka z byle blachego powodu np.gdzie ten klucz , nic mi nie ruszaj bo źle malujesz ( czasami byłam nadgorliwa:),bywały momenty gdzie ręce i nogi bolały go bardzo , ale to był trochę taki trans ,w którym po prostu działaliśmy mechaniczne. Wyposażenie było wcześniej wybrane więc zaczęliśmy od razu po odbiorze, meble w większości olx czekały już w starym mieszkaniu na przewiezienie. Czyli też dobre przygotowanie merytoryczne. Mieszkanie ma 50 metrów. Od remontu minęły 3 lata ,a on już czeka na następny i już planuje co i jak ,nie może się doczekać 🙂

          • Emka

            Dodam jeszcze,że były to czasy kiedy odbiór inspektora był ustalony wcześniej i tak samo odbiór mieszkania ,nie było mowy o jakichkolwiek opóźnieniach. No teraz już wiem ,że u mojego przyszłego dewelopera z tym bywa bardzo różnie i na pewno nie moglibyśmy sobie pozwolić na taki ruch teraz bo moglibyśmy nie mieć gdzie mieszkać.

  3. Aga Odpowiedz

    Wolny,tak mnie ciekawi…czemu chcecie odwlec budowę domu. Czy stoi za tym jakas nowa filozofia zyciowa? Coś się zmieniło?

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      Długo by pisać… wpłynęło na to wiele czynników, które wyszły w ciągu wielomiesięcznego, przeciągającego się załatwiania formalności. Z początku budowy na jesień tego roku wszystko przesunęło się na wiosnę, a to i tak najbardziej optymistyczny wariant. Ciągle wahamy się ze względu na dzieciaki (szkoła itp) oraz inne aspekty, przez które budowa domu to nie same plusy, ale całkiem sporo utrudnień względem naszego obecnego, całkiem przecież satysfakcjonującego życia.

      • Kapiszon Odpowiedz

        Jesli budowa systemem gospodarczym to jesli nie masz kogos blisko budowy kto chodzby wpusci fachowców, odbierze towar itd. to trzeba liczyc sie z tym ze z byle pierdola trzeba jechac na budowe. To jest naprawde ogromne wyzwanie bo ilosc formalnosci, decycji ktore trzeba podjac, uzgodnien, wyborów, planowania, pilnowania, doglądania, umawiania jest tak ogromna ze jesli nie ma sie kogos do pomocy na kogo przynajmniej czeac tych obowiazkow mozna zrzucic to sa ze 2 lata wyrwane z życiorysu. Czyli oprocz koncowego etapu wykanczania mieszkania musisz od podstaw wybudowac blok tylko ze oczywiscie w mniejszych proporcjach 🙂

  4. Darek M. Odpowiedz

    Hehe, mam podobną sytuację. Od dwóch miesięcy z braku czasu musiałem przerwać bieganie i niemal codziennie jeżdżę na budowę coś grzebać. Ciężko jest obecnie znaleźć pracowników na już, a przez opóźnienia dwóch ekip muszę gonić terminy, żeby nie było kar umownych :/
    Jeszcze jakiś miesiąc i sytuacja powinna być unormowana.

    • wolny Autor wpisuOdpowiedz

      No proszę, czyli bawiąc sie w deweloperkę też czasami trzeba zakasać rękawy i pchać wózek samemu. Powodzenia! Mam nadzieję, że przez ten czas ani Ty, ani ja nie zapomnimy jak się biega 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *